W związku z akcją #zakochajsięwksiążkach Wydawnictwa Filia otrzymałam książkę niespodziankę związaną ze zbliżającymi się Walentynkami. Ku mojemu zaskoczeniu było to wznowienie, znanej chyba wszystkim romantyczkom powieści „Tysiąc pocałunków” Tillie Cole. Piękne wydanie z barwionymi brzegami cudownie komponuje się z wyjątkowym wnętrzem.
Książkę czytałam wiele lat temu, gdy tylko pojawiła się na polskim rynku, podbijając serca milionów czytelników. Postanowiłam więc zrobić #reread i powrócić do jej lektury, ciekawa jak odbiorę ją po latach.
Cole — królowa dramatycznych historii miłosnych doskonale wie, w którą strunę uderzyć, żeby naprawdę nas zabolało. Wszystkie uczucia zostały bardzo mocno wyeksponowane, wręcz przerysowane, co odrobinę traciło na wiarygodności, ale rozumiem, że to zabieg mający na celu zintensyfikowanie naszych emocji.
Moje odczucia okazały się takie same jak przed laty — piękna i poruszająca historia o wielkiej miłości, aż po grób. Dramatyczna, wstrząsająca, piękna, ale 'nad wyraz', przez co nie do końca w mych oczach wiarygodna. Absolutnie nie neguję zjawiska choroby, śmierci i żałoby, ale nie wierzę w idealną miłość, bo nikt z nas nie jest doskonały.
„Dlaczego trzeba stanąć w obliczu śmierci, by nauczyć się doceniać każdy dzień?”
Najpiękniejsze pozostaje tutaj przesłanie: że życie jest zbyt piękne i krótkie, by chować urazy. Żyj chwilą, doceniaj te najmniejsze, kochaj ...