Najchętniej napisałabym tylko, że to był majstersztyk i na tym zakończyła, bo trudno pisać o czymś, co jeszcze buzuje w trzewiach.
Dawno nic mnie tak nie przygnębiło, jak ta trylogia. Dawno też nic mnie tak nie poruszyło. Potrzebuję teraz detoksu, lecz absolutnie nie żałuję, że poznałam losy Jany, głównej bohaterki.
To jest literatura piękna mówiąca o sprawach brzydkich, bolesnych, przerażających, a nawet obrzydliwych. I mówi o tym w sposób naturalistyczny, momentami odstręczający, przy tym jednak wciąż piękny.
Janę otoczyła śmierć, agresja, zobojętnienie na los bliźniego i autorka wybitnie dobrze pokazała, ze to wszystko działa jak gra „podaj dalej”. Pokolenie po pokoleniu przekazuje kolejnemu to, co najgorsze. I gdzieś w tym wszystkim jest ona, Jana, zamknięta na świat, a jednak tak bardzo pragnąca się na niego otworzyć.
Zakończenie wywołało u mnie lawinę łez. Niby powieść urywa się nagle, ale to było mocne uderzenie emocji.
Kłaniam się w pas tłumaczce Agacie Teperek, bo dokonała niemożliwego. Cała trylogia pisana jest bez znaków interpunkcyjnych (prócz kropek) i momentami zachodziłam w głowę jak Pani Agata to zrobiła, że mimo trudnego zadania, wyszła z tej próby zwycięsko.
Czytajcie, bo to jest prawdziwa perła.