Historia powieści “Za szczytem” Sebastiana Sadleja rozgrywa się w połowie grudnia głównie na górze Śnieżnik. To tam kilkoro bohaterów utknęło w starej chatce w czasie śnieżycy - a my od początku wiemy, że te trzy dni nie zakończyły się dla nich dobrze. Brzmi jak historia kryminalna, prawda? I choć faktycznie taki jest punkt wyjścia, to książkę jednak trudno kryminałem nazwać - bo tak naprawdę skupiamy się na refleksjach postaci - jednej z tych zamkniętych w chacie i później jej córki, znanej himalaistki, którą matka nauczyła nie stać w miejscu, a ciągle gnać do przodu. I teraz z jednej strony też nie może się zatrzymać, z drugiej szuka potwierdzenia, że jej poczucie winy nie mają uzasadnienia. Choć chyba ma? To proza przede wszystkim refleksyjna, która zmusza do zastanowienia nad wyrzutami sumienia i poczuciem winy, nad więziami rodzinnymi i priorytetami. Która mówi o to, że czasami jeden cel jest tak wyraźny, że rozmywa wszystko inne. I później może się okazać, że jest już za późno, by wyostrzyć szerszy obraz… Dobry zimowy klimat, gorące emocje towarzyszące poczuciu straty i narastająca panika związana z zamknięciem to coś, co w pewnych momentach fabuły jest mocno odczuwalne. Do tego ciekawe wstawki dotyczące wspinaczki wysokogórskiej, tej walki człowieka z surową naturą, ale i trochę z samym sobą, swoimi słabościami psychicznymi i fizycznymi. Sam koniec wraca na tory kryminalne i sprawia, że historia zmienia trochę w naszych oczach zabarwienie. Coś, co zadowoli tych sz...