Ray Bradbury "451° Fahrenheita",
Inspiracją do przeczytania czekającej na półce już dłuższy czas książki był dawno temu oglądany przeze mnie film z 1966 roku, który wyreżyserował François Truffaut, pod tym samym tytułem. Pamiętam, jak duże wrażenie zrobił na mnie w młodości i ile emocji towarzyszyło mi podczas oglądania zastępu strażaków, którzy zatrzymują ludzi na ulicach, przeszukują domy, odbierają skrzętnie ukrywane książki, żeby potem je spalić. Książki są niezwykle niebezpiecznym atrybutem łączącym ludzi z przeszłością. W dystopijnym świecie, w którym jedynym akceptowanym przez państwo rodzajem rozrywki jest emitowana przez nie telewizja, nie można trzymać w domu żadnego tekstu pisanego.
Lektura "451° Fahrenheita" obudziła wspomnienia nie tylko tego filmu, ale również innych, kręconych na przestrzeni lat, choć niekoniecznie o takiej samej tematyce. I tak okazało się, że po latach naprawdę dobrze wspominam "Rój" powstały katastroficzny z 1978 roku na podstawie powieści Arthura Herzoga, reżyserowany przez Irwina Allena, będącą luźną adaptacją powieści Herberta Georga Wellsa "Wojnę światów" z 1953 roku w reżyserii Byrona Haskina czy wreszcie "Lśnienie" film z 1980 roku w reżyserii Stanleya Kubricka powstały na podstawie powieści Stephena Kinga.
Nie mogłam odmówić sobie ponownego, choć tym razem fragmentarycznego spojrzenia na dawno nie widziane "451° Fahrenheita". Chociaż po tylu latach od powstania, stosowane wtedy efekty specjalne nie zwalają z nóg, specyficzna kreacja postaci będących bohaterami filmu, nadal intryguje.
" - Czyta pan czasem książki, które pan pali?
Roześmiał się.
- To wbrew prawu.
-Na tak. Naturalnie.
-To porządna praca. W poniedziałek spal Millay, w środę Whitmana, w piątek Faulknera. Spal ich na popiół. A potem spal popiół. To nasz oficjalny slogan."
Być może Guy Montag nadal tkwiłby w przeświadczeniu, że jego praca jest niezwykle ważna i potrzebna, gdyby nie spotkana przypadkiem Clarisse, która podczas rozmowy, zadając mężczyźnie kolejne pytania, chce dowiedzieć się czy Montag jest szczęśliwy.
Książki niejednokrotnie na przestrzeni dziejów świata stawały się przedmiotem wywrotowym, którego należało pozbawić społeczeństwo. Wiele setek lat temu, najpierw w wyniku wojen, potem trawiona przez kolejne pożary, przestała istnieć Biblioteka Aleksandryjska. Książki paliła inkwizycja, likwidowali naziści. W wielu miejscach na świecie niszczone są również współcześnie. Ray Bradbury tworzy zatem kolejną wizję świata bez książek, w której wyzbyci z uczuć i emocji ludzie nie wychylają się, tworząc jednolite podporządkowane społeczeństwo. Mam wrażenie, że chociaż to lektura z 1953 roku i powstały trochę później film w aspekcie efektów specjalnych widocznie się zestarzał, to książka wcale nie straciła na swojej aktualności.