Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "jak cisu", znaleziono 139

Mam w sobie orkiestrę, która fanfarą paradoksów grzmi wtedy najgłośniej, im ciszej skarży się oniemiała dusza.
- Przepraszam - usłyszał cichy włochaty głos w swym uchu - ale czy nie zechciałbyś śnić nieco ciszej?
- I? - nazywało się jednocześnie czterech mężczyzn. 
- I was kocham - odparła trochę ciszej, a potem pomachała w ich kierunku
- Jednak coś jadły- powiedziała ciszej.- Raz jedna ruszała ustami. I jedna miała zakrwawione paznokcie. Proszę pani, to było strasznie karane! Ale one tam w nocy jadły mięso z tych trupów!
Nigdy nie przestaliśmy płakać. Tylko płakaliśmy ciszej. Ukrywaliśmy płacz. Nauczyłam się płakać w taki sposób, żeby z oczu nie leciały mi łzy, połykałam je, gorącą słoną wodę, a one spływały mi do gardła. Tylko to mogliśmy zrobić.
„Idziemy równolegle do ulicy Puławskiej, przedzierając się przez druty w płotach, przez sady i ogrody, obok cichych, martwych domów. Idziemy jak najciszej, jednak moje podkute buty skrzypią raz po raz na kamieniach, wywołując gniewne „Ciszej tam!” kolegów.”
Przecież to zaklinacz! - wysyczał. - Nie zadziera się z zaklinaczem. (...) Mówią, że w Porkscratchenz burmistrz mu nie zapłacił, więc zagrał specjalną melodię i wszystkie dzieci wyszły w góry. Nikt ich już nigdy nie zobaczył!
- Boże! Myślisz, że mógłby coś takiego zrobić tutaj? Od razu byłoby dużo ciszej.
- Dobry wieczór (...). Zapewne jesteście gniewnym tłumem. Ktoś z tyłu, kto nie nadążał za rozwojem wydarzeń, rzucił kamieniem. (...)- Widły są w porządku - uznał. - Lubię widły. Jako widły z pewnością spełniają wymagania. I pochodnie, to się rozumie samo przez się. Ale kosy... Nie, stanowczo nie. Zupełnie się nie nadają. Zapewniam was, że kosa nie jest właściwą dla tłumu bronią. Możecie mi wierzyć. Zwykły sierp jest o wiele wygodniejszy. Spróbujcie wymachiwać kosami, a szybko ktoś straci ucho. Postarajcie się o tym pamiętać. Zbliżył się do potężnego mężczyzny z widłami. - Jak się nazywasz, młody człowieku?
- Br... Jason Ogg, proszę pana.
- Kowal?
- Tak, proszę pana.
- Żona i rodzina w dobrym zdrowiu?
- Tak, proszę pana.
- To dobrze. Macie wszystko, czego wam trzeba?
- Eee... tak, proszę pana.
- Zuch chłop. Kontynuujcie. Byłbym wdzięczny, gdybyście w porze kolacji mogli krzyczeć trochę ciszej, ale oczywiście rozumiem, że macie do odegrania tradycyjną rolę.
Czytaj dalej
- Z federalnymi, tak jest zawsze. Uważają, że informacja to władza, prawda? Nie dzielą się nią, bo dla nich to męska zabawa. (...)
- Pomyliło ci się z CIA.
- CIA czy FBI. Wszystkie te alfabetyczne agencje mają szmergla na punkcie tajemnic.
-Nigdy nie doprowadź się do stanu, w którym darzysz kogoś uczuciem, Cass. Miłość robi z ludzi szaleńców
prędzej udałoby się jej namówić agentów CIA do przekazania jej supertajnych dokumentów, niż uspokoić jedno rozhisteryzowane dziewięciomiesięczne niemowlę.
– Wiem, że karmienie się płonną nadzieją jest bolesne, ale może powinnyśmy...– powiedziała Cass. – Komu to szkodzi?
Ale ja wiedziałam, że nadziei nie można tak po prostu wybrać.
Jego pociągła, sympatyczna twarz sprawiała wrażenie, jakby wyrosła samoistnie z cylindra niczym biała larwa ze słynnego sera casu marzu.
Skoro poradziliśmy sobie z enkawudzistami, upowcami, gestapo, milicją, ormowcami, ubecją, CIA, Mosadem, KGB, a nawet i z ZOMO, to tacy nindże mogą nam skoczyc. Nadupczymy ich koncertowo, gdy tylko się zjawią.
-(...) jestem pokiereszowana.
- Wszyscy jesteśmy. Stąd wiemy, że żyjemy. Miłość to prawdziwe pole walki! (...) Nasze blizny nie pokazują nam kierunku, w którym powinniśmy zmierzać, Cass, lecz przypominają, skąd przyszliśmy.
Kontrwywiad CIA był dość upiornym wydziałem obsadzonym błyskotliwymi, zdziwaczałymi introwertykami lubiącymi pracować przy opuszczonych żaluzjach, najlepiej po ciemku; postronni obserwatorzy z branży nazywali go Wyspą Zepsutych Zabawek.
To nieprawdopodobne, co miłość potrafiła robić z ludźmi — nawet tak najsilniejszych mogła dotkliwie złamać.
Nie byłam miłą dziewczyną gotową walczyć z jego demonami. Tak samo jak on nie był porządnym chłopakiem, który byłby gotów zderzyć się z moją przeszłością. Ludzie tacy jak my nie tworzyli razem nic dobrego - byli dla siebie tylko zgubą.
Powinnam była wiedzieć lepiej, że to, co wydawało się nienaturalnym spokojem, okaże się ciszą przed burzą.
Stworzyły nas demony strachu i to one nas unicestwią. Bo właśnie tym dla siebie byliśmy - destrukcją.
Teraz będziesz mi wypominał wiek? Dżentelmenel, co?
Nie patrz tak na mnie. To ja powi­nie­nem być ziry­to­wany. W końcu to ty zawró­ci­łaś mi w gło­wie jed­nym poca­łun­kiem…
Nie­zna­jomy za­marł zasko­czony, a w sekun­dzie, gdy spę­tana nie­zręcz­no­ścią chcia­łam się odsu­nąć, odwza­jem­nił poca­łu­nek. I to jak. Z pasją. Z mocą. Pod pal­cami doty­ka­ją­cymi jego po­licz­ka czu­łam dra­piący za­rost, gdy wpił się w moje usta. Nasze ję­zy­ki splą­tały się, posma­ko­wa­łam piwa i cze­goś słod­kiego, ja­kichś cu­kier­ków. Zawi­słam nad nim, z kola­nem wspar­tym o ka­na­pę, a jed­nak mia­łam wra­że­nie, że to on gó­ru­je nade mną.
Od trzech mie­sięcy nie potra­fi­łem stwo­rzyć żad­nego no­we­go tek­stu, a od zaj­ścia w barze nie roz­staję się ze swoim zeszy­tem do pio­se­nek ‒ kon­ty­nu­ował. ‒ Nie wie­rzę w prze­zna­cze­nie i magię, ale nie­za­leż­nie jak to kiczo­wato za­brzmi, ktoś mi cię ze­słał, żebyś stała się moją muzą, Hay­ley Flo­res.
Hunter Mor­gan był ni­czym pio­senka, któ­rej nie mo­głam po­zbyć się z głowy. Taka, któ­rej tekst zapa­dał głę­boko w pa­mięć. Ni­czym słod­ka melo­dia mota­jąca serce, w któ­rej rytm tań­czyło całe moje życie.
Dzię­kuję wszyst­kim za przy­by­cie ‒ ode­zwał się. ‒ Za­cznie­my dziś od cze­goś na cza­sie. Na wi­dow­ni sie­dzi ktoś, komu trud­no zaim­po­no­wać, więc oba­wiam się, że moje ka­wał­ki mogą jej nie zaspo­koić…
Co nie? Też temu nie dowie­rzam, ale przy niej zaczy­nam popa­dać w kom­plek­sy ‒ powie­dział ze śmie­chem, roz­ba­wia­jąc pu­bli­kę. Przy­cho­dziło mu to z łatwo­ścią i bar­dzo natu­ral­nie. ‒ Do­brze, że macie co do tego inne zda­nie. Jed­nak nie zary­zy­kuję, że mi uciek­nie. Nie z nią. Więc po­zwo­lę mo­je­mu gło­sowi ją ocza­ro­wać, a póź­niej przej­dzie­my do mery­to­ryki.
Szyb­ko prze­ko­na­łam się, w czym tkwił feno­men Hun­tera Mor­gana. Ten facet ko­chał się z mu­zy­ką, ko­chał się z gi­ta­rą, ko­chał się ze sło­wami i mikro­fo­nem. Wszyst­ko, co robił szło w parze z nie­po­skro­mio­nym talen­tem i zabój­czym sek­sa­pi­lem. Był mate­ria­łem na gwiaz­dę ‒ per­for­mera, do któ­rego będą wzdy­chały przy­szłe poko­le­nia nasto­la­tek, ko­biet i męż­czyzn.
Pa­trzy­łem na cie­bie przez cały czas, Hay­ley ‒ szep­nął wprost w moje ucho. ‒ Wyraz two­jej twa­rzy od­zwier­cie­dlał pło­mień kotłu­jący się w moim wnę­trzu i mam wra­że­nie, że podob­nie jak u mnie nie miał on związ­ku jedy­nie z mu­zy­ką.
Cho­lera, ten uśmiech byłby zdol­ny do za­trzy­ma­nia ruchu ulicz­nego ‒ ode­zwał się Hun­ter.