Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "koniec nad praca", znaleziono 19

Może nie była to praca marzeń, ale liczyło się to, że w końcu ruszyłem z miejsca i postanowiłem zrobić coś ze swoim życiem.
Czasami nie można się doczekać wstania z łóżka i zabrania się do pracy, a koniec dnia jest jak wyrok. Praca cię pochłania. Myślisz o prowadzonej sprawie, kiedy jesz, pijesz, nawet kiedy śpisz.
... w pracy dziennikarskiej koniec zawsze jest tylko końcem tymczasowym, a w rzeczywistości kropkę postawić można tylko na stronie z nekrologami.
Nie przejąłem się utratą pracy.
Miałem kanciapę, wszystkie problemy zostawały na zewnątrz.
Przetrwałbym w niej nawet koniec świata.
co to jest małżeństwo? małżeństwo to usankcjonowane RUCHANIE, a usankcjonowane RUCHANIE zawsze w końcu i nieodwołalnie staje się NUDNE, bo musi być PRACA;...
Telefon na biurku dzwonił parokrotnie, za każdym razem odrywając myśli Rafalskiemu od pracy. Ani razu go nie odebrał, ale w końcu zdecydował się odłączyć go od sieci.
-Odzyskałeś siły?-zapytał w końcu.
-Tak, panie - potwierdził Brutha. - Ale, panie, nie mogę zostać biskupem. Nie mogę nawet...
-Zapewniam cię, że ta praca nie wymaga inteligencji. Gdyby było inaczej, biskupi nie mogliby jej wykonywać.
Szukanie miłości naszego życia to jest ciężka praca, praca z naszymi uczuciami. Wielkie, gorące uczucia, zawsze chowamy gdzieś głęboko w sercu. Dopiero czas pokaże czy możemy je wydostać na światło dzienne, czy lepiej niech czekają na lepsze czasy. Na pewno drogie panie zgodzicie się ze mną, że nie warto nikogo ranić czy oszukiwać. Lepiej poświęcić trochę czasu na poszukiwania. W końcu znajdziemy to, czego szukamy.
Nie ma sytuacji, w której ktoś zmusza nas do tego, abyśmy komuś pomogli. Robimy to, bo chcemy. Może być kilka powodów. Jednym z nich bywa po prostu dobre samopoczucie. Nie sądzę, aby było coś w tym złego. Skoro mam sobie poprawić humor przy okazji pomagania komuś, to jest to dobre dla obu stron. W końcu na mojej pracy korzysta więcej osób niż tylko jedna(...).
- Jestem Julia. Witamy na końcu świata - powiedziała, a potem zniknęła w jednym z ośmiu tuneli rozchodzących się od centralnych kopuł w stronę kapsuł mieszkalnych, które rozmieszczono jak komórki w ulu. Członkowie zespołu po kolei odrywali się od swoich stanowisk pracy. Po chwili otoczyła mnie nieświeża woń ciał kilkunastu naukowców.
- Nie widziałem pana w okolicy - powiedział w końcu ojciec.
- Nie sądzę, byś miał sposobność - odparł mężczyzna. - Nie jestem osobą publiczną, jak inni kosiarze. Niektórzy z nas lubują się w blasku fleszy, ale ja uważam, że do prawidłowego wykonywania naszej pracy powinno się zachować pewnien stopień anonimowości.
- Prawidłowego? - zjeżyła się Citra. - Istnieje prawidłowy sposób przeprowadzania zbiorów?
- Cóż - odparł - zdecydowanie istnieją niewłaściwe.
– W porządku – rzekł pojednawczo. – Chętnie zacznę pracę. Co mam robić?
– No jak to: co? Musisz opracować strategię wygrania wojny. Tu są mapy, tam masz książki. Siadaj i pisz.
– Eee... eee... eee... – Chłopiec nie mógł wykrztusić ani słowa. W końcu wyjąkał: – Strategię wygrania wojny?
– A niby czego? Myślisz, że nasi żołnierze oblewają ognistych wodą źródlaną dla zabawy?
Franek tak właśnie myślał, ale wolał się do tego nie przyznawać.
- Wiesz, co mnie rusza? Jak chcą mi dać kilka złotych podwyżki na koniec miesiąca za to, że narażam życie. Albo jak jakiś kutas dyrektor mówi do mnie "siostrzyczko". Nauczyli się nami pomiatać. Ciągle żyją mitem pielęgniarki sprzed lat. Pielęgniarka się słucha, przynosi basen, zmienia pieluchy i ewentualnie robi zastrzyk domięśniowy. Tymczasem wiele z nas jest po studiach. Mamy naprawdę dużą wiedzę, nie musimy mieć kompleksów przed koleżankami i kolegami z Zachodu. Zresztą łatwo znajdujemy pracę za granicą.
Lew? Czemu nie. Czytał, że lwy, które polują same, mają niską średnią osiągnięć, niekiedy zaledwie 15%. A kiedy zabijają dużą zdobyczy, nie dają rady przegryźć jej gardła, tylko muszą ją udusić, zacisnąć szczęki i wstrzymać dopływ powietrza. A to może potrwać. W wypadku dużego zwierzęcia (...) lew musi niekiedy godzinami dręczyć siebie i przeciwnika, a w końcu zrezygnować. To samo można powiedzieć o śledztwach w sprawach zabójstw. Ciężka praca i żadnej nagrody.
Koledzy z partii. Pierwszy był zwierzchnikiem Służby Więziennej i odpowiadał za programy resocjalizacji więźniów poprze pracę (Patryk Jaki, potem Michał Wójcik, a na koniec Michał Woś). Drugi był śląskim radnym i dyrektorem generalnym Lasów Państwowych (Józef Kubica), które dostarczają surowiec do budowy domów. Wreszcie trzeci - prominentny senator z Podkarpacia (Mieczysław Golba). Tak się szczęśliwie złożyło, że to do fabryki Golby zwozi się drewno z cennych przyrodniczo nadleśnictw i przywozi skazanych.
- Ciekawe, która godzina - mruknął.
- Ach! - zawołał Sześć Dobroczynnych Wiatrów, szczęśliwy, że może trochę poprawić nastrój. - Widzicie, mamy takie niezwykłe, napędzane przez demony aparaty; mówią, która jest godzina, nawet jeśli nie widać słońca...
- Zegary - przerwał mu Saveloy. - Mamy je w Ankh-Morpork. Ale demony w końcu wyparowują, dlatego u nas napędzają je... - Pomyślał chwilę. - Ciekawe. Nie macie odpowiedniego słowa. Hm... Ukształtowany metal, który wykonuje pracę? Zęby na kole?
- Koła z zębami? - wystraszył się poborca.
- Jak nazywacie to, co miele zboże?
- Chłopi.
- Tak, ale czym mielą?
- Nie wiem. Po co mi to? Wystarczy, że chłopi wiedzą.
(…) zanim wolno będzie kobiecie zająć należną i godną jej pozycję, trzeba by zmienić naturę płci przeciwnej, bądź też długotrwałe, odziedziczone nawyki, które stały się drugą naturą. A w końcu, gdy wszystkie inne trudności zostaną przezwyciężone, kobieta nie będzie umiała korzystać z tych wstępnych reform, póki w niej samej nie zajdą jeszcze większe przemiany; lecz wówczas może się okazać, iż owa nieuchwytna istota jej natury, w której żyje najprawdziwiej, gdzieś się ulotniła. Kobieta nigdy nie pokona tych problemów pracą myśli. Są one niemożliwe do rozwiązania – chyba tylko jedynym sposobem: jeśli jej serce bierze górę, problemy znikają.
Co dzień czekał na mnie z czysto przepisanymi wierszami, zdumiewającymi jak na piętnastolatka. Jego prace świadczyły o tym, że z dziecinną wręcz łatwością zdążył zaabsorbować najwspanialsze osiągnięcia kultury pisanej. Wykazywał totalne panowanie nad językiem poetyckim, umiejętność odświeżania konwencjonalnych fraz i zdolność do grandilokwencji, której nie powstydziłby się Hugo. W najwyższym podnieceniu odkryłem w tym dziwnym chłopcu pierwszorzędny mechanizm umysłowy, którego sposób działania pozostawał dla mnie zagadką. Mimo to miałem wątpliwości co do jego przyszłości jako poety. W końcu czyż może być coś bardziej naturalnego dla chłopięcego umysłu jak wierszowanie? Przypuszczam, że po prostu pisał wiersze dla wytchnienia po pilnej nauce w szkole. Bycie poetą to żaden zawód. Z tego się wyrasta. Z tego powinno się wyrastać. Przewidywałem dla niego błyskotliwą karierę naukową.
Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl