Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lecz dziadek", znaleziono 97

Dziadek posiadał zadziwiająco dużo książek. To wiedziałam o nim na pewno. Był zapalonym czytelnikiem. Choć gdy przyjechałam tu jako ośmiolatka, byłam przekonana, że jest tak dlatego, że jest stary. Wszyscy starzy ludzie siedzą popołudniami w fotelach i czytają. Bo to najnudniejsze zajęcie na świecie! Tak wtedy myślałam, pamiętam to doskonale.
Piwo przyciągał dzieciaki swoim zadumaniem i filozoficznym stosunkiem do życia. Jak sam twierdził, był fatalistą. Dańka z początku mylił fatalistę z filatelistą - znaczenie tego słowa wyjaśnił mu dopiero później dziadek - i ciągle szukał, ale nie znajdował, gdzie też Piwo chowa pudełka ze znaczkami...
Objął chłopca za szyję i przygarnął do siebie. Przygarnął po raz ostatni, ponieważ w miesiąc pożniej babcia miała znależć dziadka w łóżku, martwego jak kamień. Po prostu się obudziła i był tam dziadek, ale jego kucyk przeskoczył ogrodzenie i pogalopował na wszystkie pagórki świata.
- ROZDZIAŁ - MÓJ ŚLICZNY KUCYK.
Kiedyś widziałem, jak po Piotrka przyjechał dziadek i tak dziwnie głaskał go po głowie. Piotrek miał wtedy dziwną minę. Taką samą minę miałem po wizytach wujka. Byłem przekonany, że mój kolega przeżywa w domu podobne piekło. Nie wiedziałem, ilu pozostałych ma takie życie jak my.
Miałem wstrząsające spotkanie w Coburgu na południu Niemiec. Odbywało się w szkole. Kiedy skończyłem, podchodzi do mnie trzydziestolatek i pyta, czy poświęcę mu chwilę na osobnosci. Odchodzimy, a on zaczyna płakać i mówi, iż niedawno odkrył, że jego ukochany dziadek, który zmarł trzy lata temu, był esesmanem w obozie koncentracyjnym. Spytał, czy mogę mu przebaczyć.
Każdy czasem popełnia błędy”. Nawet nie macie pojęcia, jak ważne jest to zdanie dla dziecka, które szuka autorytetów. Wiecie, jak to jest dowiedzieć się w tym wieku, że mama, tata, dziadek, nauczyciel – ogólnie dorosły – może się mylić? Może nie mieć racji, zabraniając czegoś albo każąc ci coś zrobić. To zdanie w pewnym sensie zmieniło moje życie.
Wiosną i jesienią dziadek wychodził z baraku, przysłaniał dłonią oczy, patrzył na bociany i pelikany i ogarniał go smutek na wspomnienie szerokich rzek i olbrzymich pól zbożowych, zasnieżonych stepów i brzozowych gajów. " Oto jestem w kraju jeżynowych zarośli - pisał - w kraju szarańczy i szakala, figowca i oliwnego drzewa".
Wyobrażam sobie, że twój dziadek nie odszedł na zawsze, lecz po prostu przeniósł się do miejsca, którego ja jeszcze nie mogę odwiedzić. Od dnia, w którym opuścił ten świat, sporo myślałam o śmierci i doszłam do wniosku, że przyppomina długą podróż służbową. To rozłąka, której nikt nie chce, ale i nieodłączny składnik życia. Pewnego dnia, nie wiem tylko dokladnie kiedy, ta podróż służbowa dobiegnie końca i znów się spotkamy.
Między jednym romansem, a drugim, kiedy czuł przypływ skruchy, dziadek niechętnie odprowadzał ją (babcię) do kościoła, zawsze deklarując, że nikt nie zobaczy Gwangsam Kima, potomka wielkich konfucjańskich uczonych, w miejscu publicznym z Biblią pod pachą. Starannie owijał więc Biblię swojej żony gazetą i niósł ją aż do progu kościoła, którego sam nigdy nie przekroczył.
Chciałbym jej powiedzieć: wyglądasz i staro, i ładnie.
- A ty! Taki wysoki! Na ulicy chyba bym cię nie poznała - trzymam rękę, którą trzymał dziadek. - Ale znałam cię, prawda?
- Tak.
- Jako bejbi. A teraz poznaję drugi raz jako mężczyznę - głaszcze mnie po włosach. - Powiedz, kochany, co robisz w życiu.
- Próbuję pisać.
- O czym?
- O tobie, dziadku i babci. I też o rodzinie mamy.
- Wczoraj nasz dziadek został porwany- powiedziała Kendra.
- Jak to? Na kawałki?- zdziwił się kozioł.
- Ona ma na myśli, że go uprowadzono- wyjaśnił Doren. (...)
- Jakieś stworzenia wdarły się do domu. Zabrały dziadka i naszą gosposię.
- A Dale'a nie?- spytał Doren.
- Chyba nie - odrzekł Seth. (...)
- Biedaczysko. Nigdy nie był zbyt lubiany.
- Ma kiepskie poczucie humoru. I za dużo milczy.
Wracałem do domu, jakbym w sto par koni jechał. Miałem w kieszeni niemały kapitalik. Tysiąc złotych i wszystkie ruble. Byłem bogaty. Rubelki skrzętnie schowałem, a tysiączek tak rozmnożyłem, że miałem za co postawić ten dom, który widzisz; wielki i piękny niczym jaki dwór pański. Ludzie mówili, że nawet dziadek mojego teścia w takim nie mieszkał.
On (Alfy) jest niczyj i zawsze taki będzie. Nigdy do niczego nie należał, tak jak jego ojciec i jego dziadek, a jeśli będzie miał kiedyś syna, jego syn też nigdy do niczego nie będzie należał. - A czym się tłumaczy? - spytał Paul. - Że wystarczy mu to , co sam reprezentuje, bez próby reprezentowania tysiąca innych osób - odparł Finnerty. - Czy stawia jakieś warunki, które by umożliwiły przystąpienie? - Jeden - odrzekł Finnerty. - By każdy patrzył i myślał dokładnie tak samo jak Alfy Tucci.
Nie najęłam się do tej pracy dlatego, że po piętnastu latach mam emeryturę, jakiś socjal, sto procent płatne L4 i na wszystko wyjebane. Nie. Ja zawsze chciałam pomagać ludziom, którzy cierpią. Sama w życiu nie miałam lekko. Pochodzę z tak zwanej rodziny patologicznej. Jak to kiedyś powiedział pewien milicjant, większość policjantów to patole albo owoce osób z rodzin patologicznych. No i ja, proszę ciebie, jestem takim, kurwa, owockiem. Zresztą mój dziadek też był milicjantem.
Dlaczego dziadek Tomasz obchodzi mnie tak bardzo, skoro wówczas nie obchodził mnie niemal wcale, był po prostu elementem rodzinnego krajobrazu, barwnym i nieco niepokojącym, ale starzy ludzie zawsze nieco niepokoją dziecko, swoją starością wprowadzają w dziecięcy świat tę melancholijną nutę przemijania, dostrzegalną w zmarszczkach, zmianie w poruszaniu, uszach, które nagle rosną ponad miarę. To uszy się starzeją, powiedziała mi kiedyś babcia Helena, my tylko podażamy za nimi, a ja to zapamiętałem.
Dziadek wyjmował zza pazuchy skrzypce i zaczynał grać. Matka siadała przy piecu, ojciec się zamyślał, a ja, sześcioletni brzdąc, obejmowałem kozę Walę za szyję i w łóżku słuchałem tych niesamowitych dźwięków, które były pieśnią, tęsknym wołaniem, lamentem, otwieraniem słonecznej drogi, wzlotem na szczyt gór i chórem anielskim zstępującym pod strzechy, by nieść radość duszy. Cóż to była za muzyka! Co za granie! Wszystko w nim było: płacz, szlochanie, jęki cierpiących i radość życia, pełnia szczęścia i nieskończoność ludzkiej egzystencji.
Dziadek Maciejowika stary Wolfgang Reuter Maciejowik był oddany służbie Wermachtu. Po nim Józek odziedziczył wyprostowaną postawę i uwielbienie do marszruty. Dziadek przeszedł front aż za radziecką granicą i walczył o III Rzeszę, co było przez lata, po cichu skrywaną dumą rodziny. Mógł karierę zrobić w SS, ale wolał bezpośrednio być na froncie, gdyż pasjonowała go służba w wojsku, a nie u tajniaków. Za swoje działania otrzymał odznaczenie: dwie trupie czaszki, które jako talizman przechowywano w zasobach rodzinnych pamiątek. To w sumie uratowało Maciejowikom przyszłość. Po nastaniu Polski Ludowej i Bolesława Bieruta w zamian za lojalność stary Wolfgang Reuter Maciejowik imię zmienił na Włodzimierz, odrzucił pierwszy człon nazwiska niemiecko brzmiący Reuter, a synowi zmienił imię na Bolesław na cześć Bieruta. Kiedy urodził mu się wnuk nazwano go na cześć Józefa Stalina alias Koby, Józefem. Dumna była cała rodzina z takiego układu. Dumny też był kolektyw partyjny w Szczachach Dolnych. Wdzięczył się rodzinie licznymi odznakami za wierność partii i Polski Ludowej. Prawda jednak jest taka, że stary Reuter Maciejowik wydał wszystkich towarzyszy broni dla lokalnego UB, wskazując miejsca skrywania, co umożliwiło nowej władzy wyłapanie i zajęcie się w odpowiedni sposób dawnym agresorem.
- Synu - powiedział dziadek legwan - nigdy nie wierz człowiekowi. Bacz, jak oni zabijają się nawzajem. Widziałeś kiedy legwana, który mordowałby drugiego legwana? Widziałeś tygrysa mordującego drugiego tygrysa? Widziałeś lwa mordującego drugiego lwa? Walczą między sobą o pożywienie lub o samicę, ale kiedy któryś z nich zwycięży pozwoli pokonanemu odejść w pokoju i nie będzie go ścigał, aby go zabić. Tymczasem człowiek zabija dla przyjemności. Nie zabija z głodu. Nie zabija w obronie żony i dzieci. Zabija, bo lubi zabijać. Bo jest zły. Bo nie kocha nawet samego siebie. Dlatego nigdy nie wierz żadnemu człowiekowi. I trzymaj się od niego z daleka, a im dalej, tym lepiej.
Przeto gdy organowymi akordami zagrały miriady piszczałek poranka, a świt zabłysł oślepiająco w purpurowych szybach wielkiej złotej kopuły Domu Stanowego na wzgórzu, Randolph Carter zerwał się z krzykiem z łóżka w swym pokoju w Bostonie. Ptaki śpiewały w ukrytych ogrodach, a woń rozpiętych na treliażach pnączy płynęła z altan, które wzniósł jego dziadek. Klasyczny kominek, rzeźbiony gzyms i przyozdobione groteskami ściany jaśniały pięknem i światłem, a z legowiska przy piecu podniósł się z ziewnięciem nadobny czarny kot zbudzony nagłym krzykiem i zerwaniem się pana. Hen zaś w nieskończonej dali, za Bramą Głębszego Uśpienia i zaczarowanym lasem, za krainami ogrodów, Morzem Cereneryjskim i półmrocznymi wyżynami Inganoku, pełzający chaos Nyarlathotep wkroczył nachmurzony do onyksowego zamku na szczycie nieznanego Kadath w zimnej pustaci i dręczył grubiańsko łagodnych bogów Ziemi, którym przerwał był znienacka wykwintne hulanki w cudownym mieście zachodzącego słońca.
Za­sta­na­wiam się, czy mo­żna gdzieś zo­stać, nie­ustan­nie opo­wia­da­jąc o tym, że chce się ode­jść. Kto bo­wiem nie­ustan­nie po­wta­rza, że zo­sta­je, w du­chu tak na­praw­dę daw­no już od­sze­dł, praw­da?
Działo się coś dziwnego – w lustrze wyglądałam normalnie, a na zdjęciach brzydłam. Te cholerne aparaty fotograficzne nigdy mnie nie rozumiały.
Nie ma nic gorszego (nie licząc oczywiście morderstwa oraz znalezienia grubego włosa w przystawce), niż usłyszeć czyjeś słowa: „Na tym zdjęciu świetnie wyszłaś”, a potem zobaczyć fotografię, która przedstawia wąsatego gnoma z policzkami jak balony i grymasem na twarzy mogącym imitować odbyt słonia.
Gdyby o wszystkim decydował właśnie zwieracz wewnętrzny, spokojna sala w bibliotece nie miałaby żadnych szans z twoimi bąkami. On nie zna wstydu.
Usłyszawszy to, poczułam coś na kształt objawienia.
– Faktycznie – przytaknęłam – prawie zawsze wiemy, czy szykuje się kupa czy tylko pierdnięcie!
– Odbyt jest bardzo sprytny – oznajmił Lunniss.
Czekaliśmy w milczeniu. Szynszyle piszczały w ciemności. Na niebie księżyc, który wkrótce miał zostać zdobyty. Czy można zdobyć coś, co jest niezdobywalne? Plama statku kosmicznego plugawiąca Morze Spokoju. Ta jakże ludzka obsesja, żeby wszystko zdeptać.
Zderzenie cywilizacji w mojej głowie: hufce Chrystusa z orężem aseksualnej moralności kontra hordy Odyna i Thora zbrojne w radość i dumę z miłości kobiety wielokrotnie penetrowanej.
Nie zależało mi na tym, żeby być inny, po prostu nie chciałem być taki jak reszta.
Drzemie. Myślę o Chelo, o tej rozwiązłej kobiecie, którą kocham. Dwadzieścia lat i ponad dwudziestu kochanków na koncie. Czy musiałem pokochać taką dziwkę? Albo, patrząc z perspektywy wikingów, czy musiałem pokochać kobietę tak pożądaną?
"(...) Mojej matce w końcu udaje się coś z siebie wydusić. Pytanie pełne bólu i rozpaczy: "Czemu to zrobił?". Pyta matkę mordercy, jakby tamta miała wiedzieć dlaczego. Matka mordercy odpowiada: "Zrobił to, bo jest chory na Boga".
Chcemy być na wieki światłem ale gaśniemy.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl