Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "swoje salt", znaleziono 145

Pauline delikatnie poklepała dłoń Willa.
- Jak mówię, nie zważaj na niego. Później z nim porozmawiam - dodała złowrogo. Will posłał spojrzenie w kierunku swojego starego mentora i zobaczył coś, co go zaskoczyło. Coś, czego nigdy dotąd nie widział.
Uśmiech zniknął. Halt się bał.
-Horace, czy zarzucasz mi, że zakradłem się do kuchni po to, żeby ukraść ciastka? Naprawdę?
Wprost emanował urażoną godnością.
-Ależ skąd, nic podobnego! - zaprzeczył pospiesznie Horace.
Halt sapnął, usatysfakcjonowany.
- Niczego ci nie zarzucam. Pomyślałem tylko, że ci ulży, jeżeli się przyznasz - dodał Horace.
- Czy sądzisz, że język jest nieco zbyt... kwiecisty? - spytał niepewnie Will.
Halt prychnął i odwrócił wzrok, wyglądając przez okno.
- Kwiecisty? Jest napuszony! - odparł. - Brzmi, jakby przemawiał baron Arald!
Will popatrzył na swojego mistrza, wyraźnie wstrząśnięty.
- O, chyba nie jest aż tak źle?
- Mój koń mnie rozpoznał - rzucił Halt oskarżycielskim tonem do Horace'a, oczywiście ledwo dosłyszalnym szeptem.
Horace spojrzał na małego, kudłatego konika, który wydawał się jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości, gdyż stał obok potężnego rycerskiego rumaka.
- Ale mój nie - zauważył. - Uzyskujemy wynik pół na pół!
Lady Pauline uśmiechnęła się łagodnie, zauważywszy, że Halt ukradkiem ociera oczy rąbkiem płaszcza. Szturchnęła go łokciem.
- Stary oszuście - szepnęła, a on nieśmiało pokiwał głową. Stary zwiadowca całe życie dbał o ponurą, nieprzystępną pozę. Lecz tego dnia po prostu nie mógł jej utrzymać.
-Gwiżdżę. Gwiżdżę sobie skoczną melodię.
- To nie jest gwizdanie. To pisk - odrzekł Halt.
Zwiadowca odwrócił się w siodle, by posłać rozmówcy pełne godności spojrzenie.
- Powinieneś wiedzieć, że moje gwizdanie jest przedmiotem licznych pochwał w hrabstwie Hogarth.
- Ponura to musi być kraina, w której ludzie uważają ten piskliwy skrzek za melodyjny.
- Wezwiemy ich raz, żeby się poddali, a potem zaczniemy strzelać. Crowley i ja radziliśmy sobie. To nie powinien być kłopot.
- Ale to byliście wy - zauważył Will. Odpowiedź Halta go zaskoczyła.
- Jesteś lepszy od Crowleya.
Pewnie zdziwiłby się jeszcze bardziej, gdyby dawny mentor wypowiedział na głos to, co przyszło mu do głowy: "Ode mnie zapewne też jesteś lepszy".
Na przekór sobie, Will nie mógł się już powstrzymać. Odetchnął z prawdziwą ulgą. Halt i Crowley nie przegapili reakcji młodego podopiecznego.
Halt: Przecież nie myślałeś chyba, że rozważaliśmy twoją kandydaturę?
Will: Nie! Nie! Oczywiście, że nie!
Crowley: Cóż, gdybyśmy posłali tam ciebie, zapraszałbyś Skandian na kolację i sprzedawał w niewolę każdego, kto ci nie w smak. Ani myślę wyrażać zgody na coś takiego akurat w Norgate. Toż to strategiczny posterunek!
H: Prawdę rzekłszy, on nie sprzedał nikogo w niewolę. Lecz co do istoty sprawy przyznaję ci rację. Nie wolno się godzić, by on ludzi w niewolę oddawał za darmo.
C: Nie, zdecydowanie nie.
Dowódca Korpusu nie był już dłużej w stanie powstrzymywać szerokiego uśmiechu, który wyginał mu kąciki ust.
Tualeg postąpił ku niemu, jego oczy płonęły od gniewu. Stanął przed zwiadowcą i spojrzał z góry na niższego od siebie mężczyznę. Szturchnął palcem Halta w pierś.
- Ty... - rzekł z naciskiem. - Ty nie będziesz nazywał mnie Yusalem! Masz do mnie mówić ,,aszejku Yusalu'' albo ,,wasza jasność''. Zrozumiałeś mnie, bezczelny przybłędo?
Halt przekrzywił głowę na bok, jakby rozważał pytanie, choć było ono czysto retoryczne.
- Zrozumiałem jedno - rzekł - a mianowicie, że nijakiej jasności, którą potrafiłbym w tobie dostrzec, nie roztaczasz. Natomiast, o ile się nie mylę, tytuł aszejka wiąże się z szacunkiem, a jakim szacunkiem można darzyć kogoś, kto jak niewiasta tchórzliwie kryje twarz za niebieską woalką?
- Oto sir Horace z Zakonu Feuille de Chene [...] - Zaraz, a może Crepe de Chene? Ba, nieważne.
- Co to znaczy? [...]
- Powiedziałem, że jesteś sir Horace z Zakonu Dębowego Liścia - wytłumaczył Halt, po czym dodał mniej pewnym głosem: - O ile się nie pomyliłem. Być może nazwałem ten zakon imieniem Dębowego Naleśnika.
- Czy w tych górach są niedźwiedzie?
Tamten skinął głową.
- Oczywiście. Tylko że o tej porze roku jeszcze śpią. Dlaczego pytasz?
Halt westchnął przeciągle.
- Ach, nic takiego. Miałem nadzieję, że kiedy Temudżeini usłyszą jak hałasujesz, wezmą cię za niedźwiedzia.
(...)
- Jakież zabawne - prychnął. - Chętnie rozłupałbym ci łeb toporem.
- Może i nie miałbym nic przeciw temu, jeśli zdołałbyś machnąć odpowiednio cicho (...)
- Udało mi się znaleźć takie miejsce, gdzie mieliśmy jednocześnie wiatr od rufy, fale przyboju od sterburty i fale przepływu z cieśniny. Nie trzeba było wielu chwil, by ci groźni wojownicy stali się potulni niczym owieczki – chociaż, po prawdzie, nigdy nie widziałem rzygającej owcy.
- Nie tylko oni mieli dosyć - westchnął ponuro Halt. - Nie taki aż ze mnie szczur lądowy, za jakiego mnie uważasz, przeżyłem już niejeden sztorm, ale nigdy w życiu nie zaznałem równie upiornej huśtawki, jaką nam zapewniłeś.
Erak znów ryknął donośnym śmiechem.
- Twarz twojego mistrza, Willu, przybrała na morzu zielony odcień jego płaszcza.
Halt uniósł brew.
- Przynajmniej wreszcie przydał mi się na coś ten twój przeklęty hełm - stwierdził, a wtedy uśmiech zniknął z twarzy Eraka.
- Zrobili mnie nowym oberjarlem.
- Wiedziałem! - zakrzyknął natychmiast Halt. Pozostali Aralueńczycy spojrzeli na niego z oburzeniem.
- Naprawdę? - spytał Erak, szczerze zdumiony. Widać było, że wciąż nie dowierza oczywistemu faktowi. Niespodziewanie został wyniesiony na najwyższy urząd w Skandii.
- Ależ oczywiście - parsknął Zwiadowca. - Jesteś wielki, zwalisty i brzydki. Spełniasz wszystkie wymogi.
-Ależ oczywiście, że nie - zapewnił Halt. Zwinął swój fałszerski warsztat składający się z piór, inkaustów oraz innych przydatnych przedmiotów. Dobrze się stało, iż bez trudu wygrzebał ze swej sakwy podrobioną gallijską pieczęć, bo w przeciwnym razie musiałby wyciągnąć wszystkie, a wówczas Horace miałby szanse zauważyć niemal doskonałą kopię pieczęci króla Duncana".
- Tak przytułek to dla ciebie najlepsze miejsce. - odezwał się do niego Halt - I najlepiej, jeśli zachowasz anonimowość. Powiem Araldowi, w zaufaniu, ma się rozumieć. Ale nikt inny nie będzie wiedział. Tylko my dwaj. Co ty na to?
Ku jego zaskoczeniu malec głośno beknął, a potem uśmiechnął się do niego. W odpowiedzi na jego własnej, brodatej twarzy też zagościł cień uśmiechu.
- Uznam to za zgodę. - powiedział.
Will: Co cię dręczy?
Halt: Dręczy?
W: No tak. Kiedy przechadzasz się niczym tygrys w klatce, zazwyczaj cię coś dręczy.
H: Aha… Mam więc rozumieć, że widziałeś już w swym życiu niejednego tygrysa i potrafisz bezbłędnie określić różnice w zachowaniu zwierzęcia w klatce i na wolności, tak?
W: A kiedy próbujesz mnie zbyć, odpowiadając pytaniem na pytania, wtedy jestem już całkiem pewien, że nad czymś rozmyślasz.
- Byłbym zapomniał – rzekł Erak do Halta. – Ragnak kazał przekazać ci jeszcze jedna wiadomość. Powiedział, że jeśli przegramy tę bitwę, a on w dodatku straci swoich niewolników, urwie ci uszy, a następnie zabije – oznajmił wesolutko.
- Jeśli przegramy bitwę, będzie musiał odczekać w długiej kolejce, by dopiąć swego. Bowiem przed nim w kolejce ustawi się w tym samym celu kilka tysięcy temudżyńskich jeźdźców.
- Jakkolwiek by patrzeć - powiedział na głos, wymachując laską z małpią główką - osoby atrakcyjne i interesujące nie spadają po prostu z nieba.
W tej właśnie chwili jasnowłosy Nocny Łowca, który wpadł mu w oko
w Instytucie, zeskoczył ze szczytu muru, zrobił salto w powietrzu i z gracją wylądował na ulicy.
- Olśniewające garnitury z Bond Street z czerwonymi brokatowymi kamizelkami nie spadają po prostu z nieba! - wykrzyknął na próbę Magnus.
- Gilanie - powiedziała Pauline - świetnie wyglądasz. - I rzeczywiście tak było, nie licząc nowych zmarszczek.
Uśmiechnął się.
- A ty piękniejesz z każdym dniem - odparł.
-A ja? A ja? - zapytał Halt z udawaną powagą. - Czy ja z każdym z każdym dniem wyglądam coraz przystojniej? Lub przynajmniej coraz bardziej imponująco?
Gilan zmierzył go krytycznym spojrzeniem, przechylając głowę na bok. Po chwili wydał werdykt.
- Coraz bardziej niechlujnie.
- Cóż, moja mamuśka miała takie powiedzenie: ,,Wygląda jak kaczka, kwacze jak kaczka i człapie jak kaczka, więc to pewnie kaczka."
- Tkwi w tym głęboka mądrość - stwierdził Halt. - Tylko co wiekopomne słowa twej matki mają wspólnego z naszą sytuacją?
Gundar wyjaśnił niespiesznie:
- Wygląda to na kanał. Znajduje się we właściwym miejscu. Gdybym ja miał kopać, tutaj właśnie bym go wykopał. A więc...
- A więc to przypuszczalnie właściwy kanał? - podpowiedział Selethen.
Gundar zaśmiał się.
- No, chyba że kaczka - stwierdził.
Szukając lotów, warto skorzystać również z VPN. Gdy wyszukujemy loty z innych lokalizacji, ceny są zazwyczaj niższe, ponieważ ten lot powinien być dla nas mniej interesujący. Na przykład: chcemy znaleźć lot z Warszawy (Polska) do Valletty (Malta). Gdy ustawimy VPN na Szwecję, lot będzie tańszy niż w przypadku VPN z Polski, ponieważ taki kurs 6 Od autorki powinien być dla nas mniej atrakcyjny (najpierw musielibyśmy dolecieć ze Szwecji do Polski, aby skorzystać z tego połączenia).
- Czy też, żeby ująć to prościej: oni spodziewają się, że ja będę się spodziewał z ich strony postępowania takiego a takiego, toteż postąpią dokładnie odwrotnie, gdyż nie będą myśleć, że przyjdzie mi to do głowy; ale jako że mógłbym uważać, iż wiem, jaki jest ich tok myślenia, postąpią jednak na sposób numer jeden, ponieważ spodziewają się, że ja się tego nie spodziewam - wyrecytował Will z niewinną miną.
Halt przez chwilę spoglądał na niego w milczeniu.
- Wiesz co, kusi mnie jedna rzecz. Otóż mam ochotę poprosić cię, żebyś powtórzył ten wywód.
Dygat jest największą siłą destruktywną, z jaką się w życiu spotkałem. Jego moc nizczycielską można mierzyć tylko na megatony, jak bombę wodorową. A ja jestem jedynym ciałem fizycznym na ziemi, które nie uległo sile destrukcji Dygata. Już kruszałem, już zaczynałem rozpadać się powoli i Dygat, zadowolony, szczęśliwy już wydawał bankiet pieczętujący mój upadek, a ja tymczasem zwijałem się nieoczekiwanie, wykonywałem pokrętne salto i już znowu stałem na równych nogach z przepraszającym, lisim uśmieszkiem fałszywego Litwina.
Dopiero co połączył się z Pauline węzłem małżeńskim, a tak mało brakowało, by uczynił ją wdową. Wbrew swej zwykłej powściągliwości ruszył na spotkanie Pauline, pochwycił ukochaną w ramiona i wycisnął na jej ustach długi, bardzo długi pocałunek.
- Hurra! - zakrzyknął zgromadzony tłum. Will, który spoglądał na to z niejakim zaskoczeniem, poczuł na ramieniu delikatną dłoń. Uniósł nieco wzrok, by ujrzeć uśmiechnięte oczy Alyss.
- Moim zdaniem, to dobry pomysł - rzekła, zerkając w stronę Halta i lady Pauline. Will nie mógł się z nią nie zgodzić. Objął dziewczynę i ucałował. Zawirowało mu w głowie, kiedy poczuł na swych wargach dotknięcie jej ust. zawołali znów zgromadzeni.
Sensem niemieckich eposów o bohaterach jest, by wywoływały tak wielką gorliwość, by chciało się wydobyć z siebie aż nazbyt wiele. A jeśli się tam nic nie znajdzie, żadnego Zygfryda, nawet żadnego rozumu Zygfryda, cóż, wtedy wyrzuca się wszystko precz. Co tylko jest. Oto cały sens! Para w gwizdek! W razie potrzeby wybija się to, czego się potrzebuje, z kogoś innego. [Der Sinn der deutschen Heldensage ist, einen dermaßen großen Eifer zu entwickeln, daß man schließlich zu viel aus sich herausschlagen will. Und findet man dort nichts, keinen Siegfried, nicht einmal Siegfriedkopf, nun, so wirft man eben alles andere hinaus. Was eben da ist. Soviel Sinn! Soviel heiße Luft! Notfalls schlägt man, was man haben möchte, halt aus einem anderen heraus.]
© 2007 - 2025 nakanapie.pl