Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "tego tomie jest", znaleziono 28

Jest takie powiedzenie: „Najskuteczniejszą formą pracy operacyjnej jest czysty przypadek”. Czasem się szuka, pracuje, analizuje i myśli, a potem okazuje się, że najważniejsza wskazówka cały czas była blisko. Mówią nawet, że sprawcy powinno się szukać już w pierwszym tomie akt.
O to cho­dzi­ło – jak uj­mu­je się czy­jąś dłoń; nie­któ­re uści­ski za­cho­wy­wa­ły rów­no­wa­gę, ale były i takie, w cza­sie któ­rych twoja ręka tak nie­szczę­śli­wie tra­fia­ła w dłoń dru­giej osoby, że nie dało się już od­wza­jem­nić uści­sku. Nie można było tego sko­ry­go­wać, cof­nąć ręki i za­cząć od nowa, było się zda­nym na tego dru­gie­go.
– Je­dy­ne, w czym was wy­prze­dzam, to to – po­wie­dział raz do stu­den­tów – że wiem, jak to jest być wami, wy na­to­miast nie macie bla­de­go po­ję­cia, jak to jest być mną. To nasza je­dy­na za­le­ta, poza tym świat jest na­sta­wio­ny na was.
Ból innej isto­ty sta­no­wił wa­ru­nek sen­sow­ne­go ist­nie­nia.
Ludzie są naprawdę głupi, to istny cud, że dają sobie radę z oddychaniem.
NA SWÓJ KRÓJ a oknem świat rzeczy a za nim zarzecze, którego wieczne niedopatrzenie, z którym obcowanie poprzez dziurkę bez klucza, na oślep czytanie, krojenie tego pisma, czcionkowanie, przejęzyczanie na nasze.
Wysoko w górach leży Dolina Poskoków. Trudno ją znaleźć, skryła się jak obwarowana twierdza, tylko z jedną drogą otwierającą się, wijącą niczym rzeka w parowie, który za jednym z zakrętów niespodziewanie rozszerza się w małe krasowe pole, a potem, zaledwie dwieście metrów dalej, zamyka wysoką, niemal pionową turnią.
Na skraju pola, pod turnią, skryła się wieś z dziesięcioma niezamieszkanymi, rozsypującymi się, zarosłymi mchem kamiennymi domami i stodołami, tu i tam widać porozbijane dachówki, a wśród tej pustki pręży się wyniosły dwupiętrowy dom Jozy Poskoka, jedynego, który został tu z synami, na ojcowiźnie, na ziemi swojego rozproszonego plemienia.
Stary Poskok, zawzięty, zawsze ponury mężczyzna, nigdy w życiu nie powiedział nikomu miłego słowa, nie pogłaskał po głowie czy, a gdzieżby tam, ucałował. Gdyby zaś ktokolwiek spróbował jego pocałować, Jozo by go z miejsca zatłukł.
Odkąd umarłą mu żona, zmuszony jest rozmawiać z synami więcej niżby chciał.
Stary zawsze się rozanielał, odkrywając nowy smak mamałygi, nawet gdy niespecjalnie przypadł do gustu jego synom, którzy raz dostali sraczki po kaszy z kakao. Mimo to ojczulek się nie poddawał. On by mamałygę mógł jeść każdego dnia.
I rzeczywiście każdego dnia wszyscy ją jedzą.
Głuche, ślepe, kulejące, zwariowane, nieme, koślawe, z obwisłymi uszami, pyskate zrzędy, zdziry, lezbije, syćkie kobity za mąż teraz idą.
- Niebieskie oczy som najlepsze - stwierdziła ciotka oczarowana.
Wszyscy jesteśmy dziećmi krwi i kości.
Narzędziami cnoty i zemsty.
Aż do dzisiaj magia nie miała twarzy. Była jedynie opowieścią żebraków, szeptaniną służących. Umarła przed jedenastu laty i od tamtej pory istniała tylko pod jedną postacią: strachu w oczach ojca.
Wszyscy jesteśmy dziećmi krwi i kości. Narzędziami cnoty i zemsty.
- Cieszę się jak cholera, że nie zginąłeś, Tommy. Naprawdę, naprawdę się cieszę.
- Ja też się cieszę, że cię widzę żywego. - Thomas z przedziwną obojętnością uświadomił sobie, jak teraz wygląda jego życie. Tak witało się teraz ludzi po jednym czy dwóch dniach rozłąki.
– Mógłbym zabierać cię do parku i rzucać ci frisbee.
– Wiem, ale nie mogę.
– Kupię ci różne zabawki do gryzienia. Może być piszcząca kaczka, jeśli chcesz.
– Przykro mi, Tommy, ale nie mogę się zmienić w wilka.
Tommy Bergmann rzucił po raz ostatni okiem na trzy szkielety, leżące teraz całkiem na wierzchu pod cienką, białą tkaniną namiotu. „Czy człowiek to naprawdę tylko tyle?” - zadał sobie pytanie, patrząc na czaszkę i wszystkie w niej otwory.
- Tommy, wylaksuj.
- Wylaksować? Ten stary sztamak właśnie powiedział, że nie jesteś odporny na Pożogę. Jak możesz...
- Człowieku, nie martwi mnie cholerna Pożoga. Kurna, nigdy nie sądziłem, że dożyję aż do tego momentu - a życie nie było jak dotąd szczególnie zarąbistym doświadczeniem.
Biała kołdra chorej unosiła się i opadała w regularnym rytmie, ale był on zbyt szybki, żeby sen mógł dać (...) jakiekolwiek ukojenie. Tommy pomyślał, że być może należy ona do tych, którzy nie życzą sobie środków przeciwbólowych, bo chcą do swojego kresu dowlec się na kolanach.
- ZABIJ MNIE! - A potem oczy Newta oprzytomniały, jakby na jedną, ostatnią rozdygotaną chwilę stał się z powrotem dawnym sobą, i jego głos złagodniał. - Proszę, Tommy. Proszę.
Z sercem osuwającym się w czarną otchłań Thomas pociągnął za spust.
-ZABIJ MNIE! - A potem oczy Newta oprzytomniały, jakby na jedną, ostatnią rozdygotaną chwilę stał się z powrotem dawnym sobą, i jego głos złagodniał. - Proszę, Tommy. Proszę.
Z sercem osuwającym się w czarną otchłań Thomas pociągnął za spust.
- Mamy tu w biurze jednego faceta.
- A co to za facet? - spytał.
- Bardzo opalony dekarz. Polak. (...) Był na dachu w sąsiednim domu kiedy ktoś poszatkował Carla.
- Dlaczego nic o tym wcześniej nie powiedział? - Przecież mówiłem, że był w Polsce. Tam nie mają „Dagbladet”, Tommy. Tam mają tylko krzyż nad łóżkiem i wychodek na podwórku, nie rozumiesz?
W tomiku jest wiele świetnych cytatów autorki.Moje ulubione to: " Są wartości już sprawdzone i tego się trzymaj! Przesiej wszystko przez trzy sita i mózgu używaj!" "On się kamuflował? czy to ona ślepa? Wirtualnie inaczej postrzegasz człowieka." "To nie znaczy, że musisz być wielka, bo to słowo tak wiele skrywa. Często głębiej do serca przemawia, kiedy Janko Muzykant przygrywa!"
- Ono? - irytuje się Crozier. - Jedno ciało? Z powrotem na statku? - Komandor Terroru nic z tego nie rozumie. - Przed chwilą mówiłeś, że wrócili obaj, Strong i Evans.
Teraz już nie tylko nos, ale cała twarz Irvinga jest biała jak śnieg.
- Tak jest, komandorze. Albo przynajmniej połowa z nich. Kiedy podeszliśmy bliżej, to ciało oparte o rufę przewróciło się i... hm... rozpadło. Nie mamy pewności, ale wygląda na to, że od pasa w dół to Tommy Evans. Od pasa w górę Billy Strong.
Na cóż jesieni wiersze. Tyle już pisano wierszy o jesieni… O barwach jej złotych i deszczu poszumie. Jesiennej depresji co puka do sieni i rzadko kto jeszcze, oprzeć się jej umie. Lecz ona ma za nic wiersze i patosy. Jak zwykle przychodzi, krok cicho szeleści. Otrzepuje z płaszcza rześkie krople rosy i chłodnym podmuchem skrzydła sikor pieści. Zakłada czapeczki żołędziom pękatym i jeże nakłania do nocnych wędrówek. Mokrą mgłą otula konające kwiaty kołysanki nucąc nad łóżkami mrówek. Liście kolorowe strąca z drzew niedbale igra jeszcze z latem przez króciutką chwilę. Karminem ubiera jarzębin korale by powitać nimi wracające gile. Patrzymy bezradnie, w kołnierze wtuleni jak zieleń odprawia niecierpliwym gestem. Rozlewa paletę brązów i czerwieni kolorami głosząc „Patrzcie, oto jestem”. Wiersz z tomiku " Historie wierszem pisane." Małgorzata Malangiewicz
Jednak tym, co mnie najbardziej rozeźliło i nastawiło do perfidnego wyrostka nieprzychylnie, był ów żałosny incydent z moim tomikiem poezji, który pokazał jego prawdziwą naturę. Rimbaud po raz pierwszy przeczytał moje „Les Glaneuses” u Izambarda i zdawał się być pod urokiem wyczarowanych przeze mnie z takim kunsztem zielonych łąk, srebrnych jezior, dziewic bez skazy i wiejskich kościółków, którym zagraża przemysł oparty na węglu i machinie parowej. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie w listach do mnie. A potem poprosił mnie, abym mu przysłał egzemplarz, bo pragnął się moimi wierszami w zaciszu domowym napawać, a nie miał dość pieniędzy, by książkę kupić. Nie mogłem odmówić jego wzruszającej prośbie i chętnie mu egzemplarz mego dzieła sprezentowałem.
Jakiś czas później dowiedziałem się od Georges’a, iż ten łajdak przysłaną mu książkę natychmiast przehandlował miejscowemu księgarzowi, wmawiając przy tym biedakowi, iż mój zbiorek to szlagier paryskich księgarń i na pewno da się go z zyskiem sprzedać jakiemuś znającemu się na poezji licealiście w Charleville albo ceniącej dobre wiersze lokalnej damie.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl