Odnośnie "ulubionej" definicji... ktoś kiedyś powiedział, że wybrać coś ulubionego to tak jakby wskazać najsłoneczniejszy dzień lata....
Lata 80-te, PRL-owska rzeczywistość, wchodzi facet w średnim wieku do księgarni i prosi sprzedawczynię o podanie najgrubszej książki.
Znałem też paru samobójców, mój kolega skoczył z okna, pare miesięcy temu, a dwa lata temu inny powiesił się bo żona zabrała mu córkę.
Po napisie zostało już tylko wyblakłe na słońcu wspomnienie, lecz poniżej jakaś litościwa ręka wydłubała strzałkę w prawo.
Po jaką cholerę ktokolwiek miałby mnie porywać?