Rękę miałem na temblaku, na całe szczęście lewą.
Mieliśmy trzy wyjścia, ratować się ucieczką, przygotować się na rozrubę albo rżnąć głupa.
A tu przede mną przechodzi czarny kot z czymś w pysku i wchodzi do pokoju jak do swojego.
Jedyna jaką miała to landrynkowe szpony.
Anna miała wrażenie, że w ogóle nie zrozumiał, co do niego mówiła.
– Wodorotlenek miedzi… Idealną harmonię naszych szeptów, śmiechów i chichotów zburzył głośny skrzyp zardzewiałych zawiasów w drzwiach do pracowni.