Avatar @Mackowy

Maciek

@Mackowy
121 obserwujących. 44 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj około godziny temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
121 obserwujących.
44 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj około godziny temu.
środa, 21 października 2020

Przecinek #2

Nazajutrz wypadał dzień karmienia. Zaraz po wprowadzeniu do maszynopisu poprawek, zasugerowanych w mailu przez Włodka, porannym joggingu i sprzątaniu ruszył odwiedzić swojego Ghosta.

Za lokum dla “ducha” służyło mieszkanie, które Młody Człowiek odziedziczył po babci. Kawalerka w szarawym, wielkopłytowym bloku z lat siedemdziesiątych, jakich pełno na gdańskiej Morenie, była dla tego celu idealna - gwarantowała niemal pełną anonimowość. Większość mieszkań wynajmowali studenci, młode małżeństwa, albo Ukraińcy, wszyscy za bardzo zajęci odpowiednio: imprezowaniem, dziećmi lub pracą, albo każdą z powyższych rzeczy po trochu, żeby przejmować się tym, co dzieje się za drzwiami ich klitkowatych, ciemnych mieszkań. Starsi mieszkańcy, niczym ostatni mohikanie PRL-u, byli praktycznie na wymarciu i dopóki na klatce był porządek, i przestrzegana była uświęcona pora ciszy nocnej, solidarnie wykazywali się pełną sąsiedzką obojętną tolerancją, do tego nikt nikomu nie mówił “dzień dobry”. Idealne miejsce aby coś lub kogoś ukryć.

Zaparkował swojego szarego Hyundaia na wąskim parkingu pod blokiem i wyłączył silnik. Odczekał chwilę za kierownicą, aż para młodych ludzi, pewnie studentów - najemców, wejdzie do budynku. Gdy drzwi klatki zamknęły się za nimi, nieśpiesznie, dając młodym czas na wejście do windy, wysiadł z auta i wyjął z bagażnika siaty z zakupami i aby urwać jeszcze dodatkowych kilkadziesiąt sekund, udawał, że szuka czegoś w bagażniku, po czym nasunął na głowę kaptur i ruszył w stronę drzwi.

Zamiast zwyczajowej marynarki, eleganckich butów i spodni, ubrał się w burą bluzę z kapturem i zwykłe dżinsy, na nos, mimo, że słońce jedynie z rzadka przebijało się przez chmury, założył ciemne okulary, na stopy zaś adidasy, w których co rano biegał. Całość ubioru sprawiała, że wyglądał jak sklepowy złodziejaszek, uchwycony przez oko kamery monitoringu, ale nie miał innego wyjścia, bo odkąd zaczął spotykać się z Gośką zdarzało się, że ktoś go rozpoznał,a tego w obecnych okolicznościach wolał uniknąć.
Czasem na ulicy, albo w galerii handlowej, jakaś nastolatka poprosiła o wspólne selfie, choć Młody Człowiek podejrzewał, że nawet nie zdawała sobie sprawę, kim właściwie jest ten uśmiechający się do zdjęcia facet a co więcej, zakładał, że niespecjalnie ją to interesowało. Liczyło się, że gdzieś na instagramie lub twitterze, widziała go pozującego na czerwonym dywanie w towarzystwie jej idolki.
Nie przejmował się tym za bardzo, bo nastolatki nie były jego marketingowym targetem, tak naprawdę zależało mu żeby to matka takiego podlotka go kojarzyła i lubiła, a w konsekwencji kupowała jego powieści. Sam przed sobą jednak musiał przyznać, że rola kwiatka do kożucha, czasami go drażniła. Teraz jednak, z nagrodą dla pisarza roku i nową chwalebną łatką autora bestsellerów, wreszcie przebije się do tego kolorowego świata, jedynie dzięki magii własnego nazwiska. Młody człowiek nie był głupi i dobrze wiedział, “że w dzisiejszych czasach, jak nie ma cię w sieci, to nie istniejesz ” i równie ważne, jeśli nie ważniejsze, od tego co piszesz, było gdzie i z kim bywasz.

Klatka schodowa babcinego bloku, była świeżo po remoncie: gruba warstwa farby w obrzydliwym różowawo - łososiowym kolorze, linoleum położone prosto na lastryko i nowe skrzynki na listy sprawiały dziwne wrażenie upudrowanego nieboszczyka, nie zdołały również zneutralizować specyficznego smrodku panującego w jej wnętrzu: miksu zapachu kilku pokoleń zamieszkujących go ludzi z najróżniejszych grup społecznych i woni dziesiątek ton usmażonych przez lata niedzielnych schabowych, z ziemniaczkami i surówką z kiszonej kapusty. “Każde nowe osiedle - pomyślał - jest schludne w ten sam sposób, każdy gierkowski wielkopłytowiec jednak, śmierdzi unikalnie”. Uśmiechnął się, nad tą parafrazą Tołstoja. Przez moment nawet chciał ją zapisać w pamięci telefonu i użyć w nowej powieści, ale zrezygnował z tego pomysłu. Nie wierzył, że czytelnicy jego kryminałów zrozumieją aluzję do słów autora “Anny Kareniny”, a pisać trzeba tak, żeby ludzie rozumieli albo możesz witać się z pustą lodówką.

Winda zatrzymała się ze zgrzytem i młody człowiek, wsiadł do środka, łokciem wcisnął dziewiątkę. Stary dźwig ciężko ruszył w górę. Młody człowiek odetchnął z ulgą. Nikogo po drodze nie spotkał.

Usłyszawszy brzęczyk domofonu, Włodek z żalem zgasił w popękanej umywalce, dopiero co odpalonego papierosa. Miał nadzieję, że Marcel tym razem nie zapomniał o fajkach, bo zostało mu pół paczki, a ostatnio jarał jak smok. Miał problem z sensownym rozpisaniem głównego wątku najnowszej, zapowiedzianej na Gwiazdkę, powieści Marcela Ludwiga - wschodzącej gwiazdy polskiego kryminału, młodego wilka zbrodni, mistrza intrygi. Chociaż Włodek głowił się już od kilku dni, akcja”Zapadni” nijak nie chciała się skleić do kupy, a papierosy nie dość, że byłby mu potrzebne, żeby w ogóle się skoncentrować, to jeszcze wyznaczały mu rytm pracy. Klepanie w klawiaturę, przerwa na dymka, jeszcze pół strony, akapit i można dać sobie w płuco - papierosy były dla niego najlepszą, bo jedyną, nagrodą z ciężką pracę i zarazem miniaturowym poganiaczem niewolników.

Co gorsza Fircyk, tak w myślach Włodek nazywał Marcela, fanatyk zdrowego trybu życia jako takiego, a szczególnie biegania, krzywo patrzył na tę jego drobną słabość do wyrobów tytoniowych. Marudził coś, że szkoda zdrowia, a poza tym, jak Włodek palił w pokoju, to dym wchodzi w ściany i później się tego nie wywietrzy i trzeba będzie tynki zrywać, co patrząc na stan tej meliny naprzemiennie Włodka śmieszyło lub irytowało. Ostatecznie stanęło na tym, że Włodek absolutnie nie ma palić w jego Marcela, obecności, bo, on, Marcel nie chce śmierdzieć wędzonką i najlepiej, jak już Włodek musi się truć, to niech robi to w łazience, pod kratką wentylacyjną, albo inaczej więcej papierosów nie zobaczy. Jakby to on gnił w tym śmietniku - pieprzona Annie Wilkes w dopasowanym garniturku. O otwarcie okna w ogóle nie chciał prosić - wiadomo - ktoś może zauważyć, zyskałby co najwyżej tyle co ateista składający pobożne życzenia i nawet nie chciał ryzykować irytowania tego paranoika - psychopaty podobnymi kwestiami. Tak naprawdę Włodek podejrzewał, że Fircykowi nie w smak było płacić za włodkowy nałóg, bo Włodek kopcił, jak parowóz, a papierosy były coraz droższe.

Westchnął i wrzucił kipa do do muszli klozetowej, spuścił wodę, przy pomocy archaicznej spłuczki w formie gałki dyndającej na łańcuszku, dobrze, że wiadrem nie musiał zalewać, i wyszedł do niewielkiego, pokrytego pociemniałą ze starości boazerią przedpokoju, akurat w momencie, gdy w zamku szczęknął klucz i do pomieszczenia wszedł Marcel, dysząc pod ciężarem niesionych toreb.

- Bierzcie i jedzcie - Marcel z ulgą przekazał Włodkowi zakupy
- Dzięki ci o dobrodzieju - mruknął Włodek- Kupiłeś fajki?
- Jasne, przecież musimy dbać o dokarmianie twojego raka.
- Musimy. - przyznał Włodek - to w końcu moje jedyne towarzystwo i byłoby mi bardzo smutno, gdyby zdechł - chcesz herbaty, czy coś? Oczywiście jeśli jakąś przywiozłeś, bo mi już wyszła.

Przeszli do mikroskopijnej kuchenki ...
#przecinek#opowiadanie
× 12
Komentarze
© 2007 - 2024 nakanapie.pl