Cytaty Przemysław Borkowski

Dodaj cytat
Wydaje nam się, że jesteśmy czymś w miarę stałym, skończonym, pewnym, a tymczasem wszystko przez nas cały czas przypływa - powietrze, materia, woda. Jesteśmy tylko punktem przeładunkowym dla atomów. I dla zdarzeń, które się wokół nas dzieją.
W tym stroju i z tą maseczką na twarzy przypominała bardziej członka elitarnego oddziału do zadań specjalnych niż piosenkarkę z aspiracjami do bycia gwiazdą popkultury. Nikt nie powinien jej rozpoznać. Chwała pandemii, pomyślała.
Postarała się nadać swojemu głosowi ton, jakim mówią pewne swoich przekonań kretynki. Takie, z którymi niemożliwa jest żadna dyskusja.
Na rytualne komplementy nie ma potrzeby odpowiadać. Najlepiej jeśli, jak w tym przypadku, nie są do końca pozbawione podstaw.
Sława! Nam, zwykłym ludziom, wydaje się, że to tylko kawior i szampan, a tak naprawdę pewnie nie jest lekko, co?
Wyglądała jak karykaturalne ucieleśnienie ludowego wyobrażenia o prokuraturze.
Znowu spojrzał na nią w lusterku. Nie podobało jej się to. Te jego niebieskie, wpatrujące się w nią oczy. Mogła oczywiście zrozumieć, że człowiek, który spotyka osobę znaną dotychczas tylko z mediów jest jej ciekawy, ale mógłby się w nią aż tak nie wgapiać.
Sięgnęła do torebki i wygrzebała z niej maseczkę. Nałożyła ja na twarz. Ta głupia pandemia miała jednak, jak się okazuje, swoje dobre strony.
Wszystkie gazety, serwisy internetowe, telewizje i portale plotkarskie będą miały używanie. Na dzień lub dwa przebije nawet rozkręcającą się znowu pandemię. Zostanie w końcu pełnosprawną celebrytką, tak jak on tego chciał. Tylko z nieco innego powodu.
Tu było jej dobrze i to pomimo zesztywnienia i bólu karku. Tu było niebezpiecznie. Ten stan, mimo swoich niedostatków, mógłby potrwać jeszcze trochę.
– Ile to po czło­wie­ku zo­sta­je nie­po­trzeb­nych rze­czy… Zbie­ra­my to całe życie, ob­ra­sta­my przed­mio­ta­mi, a potem umie­ra­my i nie ma z tym co zro­bić.
Głowa, która tuż po prze­bu­dze­niu wy­da­wa­ła się go nie­mal nie boleć, po­sta­no­wi­ła mu udo­wod­nić, jak bar­dzo było to złud­ne wra­że­nie. Po­czuł, jakby we wnę­trzu czasz­ki roz­huś­tał się dzwon Zyg­mun­ta, który bił wła­śnie na wybór no­we­go pa­pie­ża.
Do­mi­ni­ka wy­je­cha­ła, zo­stał więc w domu sam. Dziś były uro­dzi­ny jej ojca, a on nie do­stą­pił jesz­cze za­szczy­tu ofi­cjal­ne­go przed­sta­wie­nia ro­dzi­nie. Tro­chę go to iry­to­wa­ło, byli już razem ponad rok, a od trzech mie­się­cy z sobą miesz­ka­li, naj­wyż­sza więc pora, by prze­stać go cho­wać w sza­fie.
Z kre­ty­na­mi żyje się trud­no, ale kłóci łatwo.
– Wie­dza może po­cho­dzić z róż­nych źró­deł, nie tylko z bez­po­śred­niej ob­ser­wa­cji – od­parł Roz­łuc­ki. – Wiemy za­dzi­wia­ją­co wiele o róż­nych rze­czach, któ­rych nigdy nie wi­dzie­li­śmy na oczy. – Albo wy­da­je nam się, że o nich wiemy – od­po­wie­dział męż­czy­zna.
– Wie pan – od­po­wie­dział – ru­ty­na to jedna z gor­szych rze­czy, jaka się może przy­tra­fić ak­to­ro­wi. Cza­sa­mi trze­ba ich wy­pchnąć z ich – jak to się teraz mówi? – stre­fy kom­for­tu. – Nawet wbrew ich woli? – Co to zna­czy wbrew ich woli? – Dy­rek­tor wzru­szył ra­mio­na­mi. – W sztu­ce nigdy nie było de­mo­kra­cji. Teatr to in­sty­tu­cja w za­sa­dzie feu­dal­na.
– Chcesz tro­chę? – spy­ta­ła blon­dyn­ka, wy­cią­ga­jąc w jego stro­nę bu­tel­kę. – Nie, dzię­ku­ję – od­parł. – Je­stem w trak­cie za­mia­ny jed­ne­go na­ło­gu na drugi. – Po­ka­zał jej cy­ga­ro. – O, to cie­ka­we, dla­cze­go tak? – Bo to znacz­nie prost­sze. Nałóg jest jak plom­ba, którą pró­bu­je się za­tkać dziu­rę w gło­wie. Można wyjąć tę plom­bę i po­cze­kać, aż dziu­ra za­ro­śnie, albo wło­żyć w to miej­sce inną plom­bę. To pierw­sze jest trud­niej­sze i bar­dzo długo trwa.
Ale mogę ci po­ży­czyć z pry­wat­nych pie­nię­dzy. — A co, jeśli nie oddam? — Bę­dziesz miał wy­rzu­ty su­mie­nia, spad­nie ci sa­mo­oce­na i bę­dziesz się czuł jak ostat­nia szma­ta bez ho­no­ru. Chęt­nie za coś ta­kie­go za­pła­cę.
Bar­dzo się cie­szę, tym bar­dziej, że wy­gra­łem dzię­ki temu sam ze sobą za­kład. — Co było na­gro­dą? – spy­tał Roz­łuc­ki, sia­da­jąc na krześ­le przed biur­kiem ko­le­gi. — Ekler­ka na dru­gie śnia­da­nie w na­szym szpi­tal­nym barku. Nor­mal­nie biorę jo­gurt. Muszę dbać o linię.
— Daj spo­kój! – Jego przy­ja­ciel mach­nął ręką. – Je­ste­śmy przy­zwy­cza­je­ni. To nie bi­blio­te­ka, tylko przy­chod­nia dla wa­ria­tów. Dzień bez chryi jest dniem stra­co­nym.
— Ja nie kła­mię. — Ale nie mówi pan wszyst­kie­go. — Mam do tego prawo. — Nie­ca­ła praw­da to kłam­stwo. Da­wa­nie fał­szy­we­go świa­dec­twa. Pan je daje wobec sie­bie. — Li­te­ral­nie rzecz bio­rąc, to przy­ka­za­nie od­no­si się tylko do bliź­nie­go. „Nie dawaj fał­szy­we­go świa­dec­twa prze­ciw bliź­nie­mu swemu”. — Czyli prze­ciw sobie można? Można szko­dzić sobie sa­me­mu? Nie jest to przy­pad­kiem grzech? Skoro je­ste­śmy stwo­rze­ni przez Boga, to czy nie jest grze­chem świa­do­me szko­dze­nie jego dzie­łu? Ksiądz za­sta­no­wił się. — Nie, jeśli ro­bi­my to w do­brej in­ten­cji – od­po­wie­dział. – Na przy­kład gdy na­ra­ża­my życie, bro­niąc swo­jej ro­dzi­ny, nie jest to grze­chem.
Ko­bie­ta, która im otwo­rzy­ła, ledwo przy­po­mi­na­ła tę, którą Roz­łuc­ki wi­dział na po­grze­bie Le­sic­kie­go. Włosy w nie­ła­dzie, pod­krą­żo­ne uczy, brak ma­ki­ja­żu i wy­mię­te, nie­świe­że ubra­nie – trud­no było o bar­dziej prze­ko­nu­ją­cy obraz ża­ło­by.
– Widzę, że nie za­sma­ko­wa­ła ci kawa u Ja­kub­ca – stwier­dzi­ła z uśmie­chem Ka­ro­li­na. – Naj­lep­sza, jego zda­niem. – Jak dla mnie była zbyt słaba. Lubię rze­czy mocne i in­ten­syw­ne w smaku. Espres­so, whi­sky, an­cho­is, ka­pa­ry. Mam dość wy­so­ki próg wzbu­dze­nia. Po­trze­bu­ję moc­nych bodź­ców, żeby coś w ogóle po­czuć.
Pu­ści­ła to mimo uszu, a on na­tych­miast po­ża­ło­wał, że to po­wie­dział. To miał być żart, lecz prze­cież aż na­zbyt do­brze wie­dział, że żarty by­wa­ją czę­sto bez­piecz­nym spo­so­bem na po­wie­dze­nie praw­dy. Zwłasz­cza ta­kiej, do któ­rej sami nie chce­my się przy­znać.
– Jak minął lot? – W po­rząd­ku. Naj­pierw wy­star­to­wa­li­śmy, potem le­cie­li­śmy, a na końcu wy­lą­do­wa­li­śmy.
– Za­uwa­ży­łeś, że szko­ła w cza­sie trwa­nia lek­cji jest jed­nym z naj­spo­koj­niej­szych miejsc na świe­cie? – spy­ta­ła Ka­ro­li­na. – A potem roz­le­ga się dzwo­nek i nagle znaj­du­je­my się w samym środ­ku tor­na­da.
Każde dzia­ła­nie, nawet nie­ra­cjo­nal­ne, ma swój powód. Nawet wa­ria­ci kie­ru­ją się jakąś lo­gi­ką, a ona prze­cież nie jest wa­riat­ką.
- Piękne wesele - powiedział - Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że magiczne. Aż się nie mogę doczekać, co się tu jeszcze wydarzy. (s.114)
Recepcjonista jest jak kapitan na mostku. Póki statek płynie prosto, nie ma zbyt wiele do roboty. Lecz na wszelki wypadek musi tkwić na posterunku. (s.72)
To dlatego wesele jest tak niebezpiecznym czasem. Objawia się w jego trakcie sacrum, a ono bywa bardzo groźne. Otwierają się drzwi między światami i diabli wiedzą - nomen omen - co przez nie wejdzie... (s.72)
© 2007 - 2025 nakanapie.pl