Nie ma chyba drugiego takiego autora, który napsułby mi tyle krwi, co Bartosz Szczygielski. Lubię jego styl, cenię oryginalność i nieoczywisty humor. Podobają mi się też jego fabuły, jednak z reguły coś mi w nich zgrzyta, najczęściej samo zakończenie. Mimo to nie potrafiłabym sobie odmówić przyjemności, którą czerpię z lektury jego książek.
"Asymetria" już od zapowiedzi wydawała mi się inna niż dochczasowe powieści autora, ale tak naprawdę można by to powiedzieć o każdej jednej. Tej jednak bliżej do kryminału niż do thrillera psychologicznego, a ta zmiana gatunku w moim odczuciu pozwoliła Szczygielskiemu zaprezentować pełnię jego umiejętności.
Cieszę się ogromnie z tego, że to dopiero początek znajomości z Alicją Mort. Ta bohaterka naprawdę została doskonale wykreowana, jest niezwykle wiarygodna, co warto podkreślić, biorąc pod uwagę, że do życia powołał ją mężczyzna. Nie wiem czy ją polubiłam, dość trudno byłoby mi to jednoznacznie stwierdzić, jednak jest w niej coś intrygującego, co sprawia, że chce się jej towarzyszyć w tym, czym się zajmuje.
Czytałam tę powieść z zapartym tchem, bo działo się tyle, że trudno było się od niej oderwać. Wątki się urywały, by po chwili łączyć się w całość, przeszłość stopniowo uzupełniała teraźniejszość, a obraz, który wyłaniał się z tej układanki, szokował, przerażał, nawet w chory sposób ekscytował. I choć obawiałam się, że zakończenie znów nie będzie mi odpowiadać, to tylko jeszcze bardziej mnie zachwycił...