„Ta powieść chwyta za gardło i trzyma do ostatniej strony!”, nic bardziej mylnego, raczej przeciętne czytadło. Zaczęłam poznawać twórczość Bočeka od „Pamiętnika kasztelana”. Następnie zaczęłam słuchać „Ostatnią arystokratkę” i jakie było moje zdziwienie, gdy obie powieści okazały się bliźniacze. W obu wypadkach trzyosobowa rodzina obejmuje rządy na zamku, gdzie spotyka trójkę dość dziwnych pracowników. W tym wypadku narratorem jest Wiktor, który ucieka z Pragi, aby zostań Kasztelanem Zamku na Morawach. Dziwne, że człowiek, który niezbyt dobrze orientuje się w ekonomii, bez doświadczenia zostaje właściwie Dyrektorem Muzeum, jakim jest ten Zamek. Jego małżeństwo się sypie, a więc wymyślił dość dziwny sposób na uratowanie swojego małżeństwa. Ściąga na prowincję swoją żonę, która ma doktorat z socjologii i nagraną pracą na uniwersytecie, i myśli, że zacznie tam sprzedawać bilety i myć okna z zachwytem. Najlepiej charakteryzuje Wiktora zdanie o swojej żonie: "Tylko dlaczego, do cholery, wciąż nie może zrozumieć, że to, czego tak jej brakuje, to same niepotrzebne rzeczy? Po co jej to wszystko? Cała ta quasi-kultura, koślawe pląsy beznogich artystów, wszystkie te gadki o gównie?” On się zmienił, a więc cały otoczenie powinno myśleć jak on. Niestety Wiktor nie wzbudził mojej sympatii.
Dość dziwny jest to pamiętnik człowieka, który ucieka od świata, chociaż miejscami jego rozmyślania na temat współczesnej kultury są dość ciekawe. Szkoda, że bohaterowie są jednowymiarowi i doś...