"Władca Cieni" wciągnął mnie jeszcze bardziej niż pierwszy tom Mrocznych Intryg. Wielkim plusem był fakt, że na tym etapie znałam już bohaterów - jednak dopiero w tym tomie naprawę ich polubiłam. W poprzedniej części nie wiedziałam co myśleć o Marcu czy niektórych postaciach, ale teraz już ich uwielbiam.
Część pierwsza książki rozkręcała się powoli. Więcej czasu było tam poświęconego na skomplikowane relacje między w bohaterami i wprowadzenie nowych wątków, przez co akcja trochę zwolniła. Zaintrygowała mnie, ale trochę kulała. Mimo to wyprawa do Faerie wzbudziła we mnie wiele emocji, które ostatecznie przyćmiły nudniejszy wstęp do historii. Już samo zakończenie pierwszej części było emocjonujące i mocno mną poruszyło, i na tym się nie miało skończyć...
Jednak to druga część naprawdę mnie wciągnęła. Po powrocie z krainy elfów akcja ruszyła w szybkim tempie, wszystko zaczęło się zmieniać i stało dużo bardziej dynamiczne. A zakończenie książki kompletnie mnie zszokowało. Nie spodziewałam się takiego finału, nie dałam rady przewidzieć obrotu wydarzeń. Chyba pękło mi trochę serce czytając tą książkę.
Inną rzeczą jest fakt, że naprawdę uwielbiam Marka, a w pierwszym tomie wydawał mi się zbyt osobliwy i nieprzystosowany. Kocham jego niewinność i zagubienie, jego relację z Kieranem i Cristiną. Nie spodziewałam się, że ta trójka tak skradnie moją uwagę. Nawet bardziej niż problemy naszych parabatai.
...