Czegokolwiek Jaume Cabré nie napisze, przeczytam to w ciemno. W ciemno, choć był to środek słonecznego dnia, kupiłem „Podróż zimową”, nie patrząc nawet na to, co tam naskrobano na okładce. I spotkało mnie niemałe zaskoczenie – „Podróż zimowa” okazała się zbiorem opowiadań, a Cabré również mistrzem krótkich form.
Nie jest moją intencją streszczanie opowiadań – wystarczy powiedzieć, że każda z przedstawianych historii ma w sobie to „coś”. To nawiązanie do sztuki (malarstwa, muzyki oczywiście i literatury), do innego opowiadania z początku bądź końca zbioru, to ciągłe poszukiwanie wspólnego tła, powiązań i ludzi. Cabré inteligentnie bawi się z czytelnikiem, puszcza do niego oko i bezzwłocznie wciąga go w każdą następną opowieść. Nie miałem problemów, by wyjść z jednego mikroświata i przejść do kolejnego, całość utrzymana jest bowiem we wspaniałej mgiełce tajemnicy i specyficznego uroku, który potrafi roztaczać wokół słów tylko señor Cabré. Niestabilnie zakochany po uszy pianista, pacjent, który za chwilkę dowie się, czy jest śmiertelnie chory, więzień z planem ucieczki ukrytym w zakamarkach pamięci, gdzieś przewija się żydowski złodziej diamentów i Jan Sebastain B. – toż to przecudne osobowe panoptikum. Urzekające były „Dwie minuty”, „Kurz” z wątkiem bibliotekarsko – erotycznym i oczywiście genialne „PAC!” o mordercy, który zabija mordercę, który zabija… Anna Sawicka, świetna tłumaczka prozy Cabré, w znajdującym się po epilogu Dramatis personae umieściła...