Do książki „Prince Polonia” mam dość osobisty stosunek. Dlaczego? Bo za jej sprawą przeżyłam nie tylko podróż do czasów swojej młodości, ale również do Azji, którą uwielbiam.
Już początkowy rozdział przeniósł mnie do Delhi w Indiach, które mimo upływu ponad dwudziestu lat niewiele się zmieniły i moje odczucia przy pierwszym zetknięciu z tym krajem były identyczne jak głównych bohaterów, Radzia i Jana w roku 1987. Zewsząd atakująca gorąca wilgoć, nachalni tubylcy i wszechobecne śmieci. Rozsypujący się autobus spod lotniska i pokój hotelowy z dziurą w ścianie, przez którą można było wyjrzeć wprost na ulicę. O tak, poczułam się jakbym ponowie tam była.
Również dalsza historia związana z wyjazdami do NRD, początkami handlu i przemytu na większą skalę, budzi wspomnienia tych szczególnych czasów. Nasi bohaterowie, młodzi, ambitni, złaknieni łatwego zarobku, często bagatelizujący ryzyko łapią szansę, która się przed nimi rysuje.
Historia opowiadana jest z dwóch perspektyw, Janka, bardziej przebojowego i Radzia podążającego za przyjacielem. Ich wersje nie zawsze są zgodne, a ich przyjaźń zostaje wystawiona na próbę. I jak to często bywa wiele dzieje się przez miłość do kobiety i za jej sprawą.
Myślę, że klimat powieści szczególnie poczują osoby, które podobnie jak ja żyły w tych dynamicznych czasach i przyglądały się dokonującym się zmianom. Dla młodszego pokolenia moim zdaniem jest to znakomita ...