A ja się przyczepię, bo dlaczego nie.
Większość negatywnych opinii na temat "Quo vadis" opiera się na tym, że trudno przez tę książkę przebrnąć, ze świecą szukać jakichkolwiek krytycznych uwag dotyczących samej fabuły. Zgadzam się, że pierwsza część książki jest rozwleczona i nudna, ale gdy wybuchnie ogień... wtedy zaczyna się prawdziwa jatka.
Zepsuty heretycki Rzym i przedstawiony w kontraście do niego świat krystalicznie czystych i dobrych Chrześcijan. Prawdziwe ideały, nadstawiają drugi policzek, za złe dobrem odpłacają, giną z radością w imię swojej wiary. Taka nieskazitelność wydawała mi się pociągająca kiedy miałam lat piętnaście, teraz już nie wierzę w ideały, tym bardziej religijne. Ludzie nie są biało-czarni, a dopiero spektrum szarości jest dla mnie naturalne i szczere.
Wróćmy jednak do prześladowania pierwszych Chrześcijan. Nie mam zamiaru zaprzeczać, że takie rzeczy mogły się dziać. Rzymianie brutalnie karali za wyznawanie "wschodniego zabobonu" - krwawe szczegóły w książce. To ja teraz wsadzę kij w mrowisko - a co z przymusową chrystianizacją? Wierzenia słowiańskie też zostały uznane za zabobony i wypleniane - jak mniemam - nie tylko słowem, ale i czynem (ze skutkiem wątpliwym, sam Sienkiewicz w Trylogii dawał do zrozumienia, że ludzie czcili Jezusa, ale również wierzyli w dawne obrzędy). Egzekucje chrześcijan były z lubością oglądane przez Rzymian jak widowisko, a lata później palenie czarownic na ...