Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lecz masz zawory", znaleziono 19

- Jesteś karykaturą postaci, a nie niemowlakiem. Za jakie grzechy ja tego muszę słuchać?!
- Oj, uwierz, że masz grzechy! - Marcela odpowiedziała w okamgnieniu. Zresztą grzeszki w życiu są cudowne i dodają pikanterii. Ja jestem za tym, aby grzeszyć!
- Chociaż... - Fatima zawiesiła głos. - Masz szansę już niedługo wylądować w pampersach, bo nie znasz dnia ani godziny, kiedy dopadnie cię nietrzymanie moczu. Już obie jesteśmy w takim wieku, że zawory wysiadają i nie wytrzymują ciśnienia.
Mężczyzna musi mieć zawód i cierpliwość
W moim zawodzie zdarza się czasem takie uczucie ; dwie szare komórki zderzają się jak trzeba i po sekundzie masz już prawdziwy pożar mózgu
Zastanawiała się, czy nie popełniła błędu, zgadzając się na współpracę z prokuraturą. Miała na utrzymaniu chorą matkę i zbierała na jej operację. Zamierzała popracować w agencji jeszcze ze dwa lata. Odłoży trochę gotówki i wtedy odejdzie z zawodu.
Praca obrońcy sądowego pod wieloma względami przypomina aktora scenicznego. To, co mówi nie zawsze znajduje się w scenariuszu co jeszcze bardziej utrudnia mu wykonywanie zawodu [...] Przede wszystkim jednak musi mieć dar przekonywania, bo nic nie jest tak ważne jak ostateczny werdykt.
Czy mam rozumieć, że naprawdę chcesz się wycofać z zawodu? – Tak. Doktor Burton zachichotał. – Nie zrobisz tego! – Ależ zapewniam cię… czynię wszystko tym kierunku. Jeszcze tylko kilka spraw… ale specjalnie wybranych, rozumiesz, a nie to, co mi się nawinie pod rękę… wyłącznie problemy, które będą miały wydźwięk osobisty.
Niestety, wraz z upływem lat, gdy oświata zaczęła odgrywać rolę chłopca do bicia, a autorytet zawodu nauczyciela sięgnął bruku, coraz trudniej było znaleźć profesjonalistów chętnych do pracy w szkole. Belfrzy mieli dość ciągłego stresu, lekceważenia ze strony uczniów i ich rodziców, internetowego hejtu oraz rozgrywek polityków.
Wiesz co… nauczyłam się, że ludzie są jak książki. Kiepską poznasz od razu i wiesz, że nie warta jest zachodu. Czasem masz nadzieję, że może się zmieni, ale to tak nie działa i kończy się zawodem. Tylko z dobrą i wartościową warto brnąć do końca. I widzisz… on jest dla mnie jak ta kiepska książka, nic o nim nie wiem, ale też nie zamierzam się dowiadywać.
– Fragmentem nie ocenisz całości.
– Nie, ale poznam klimat i ocenię, czy mi pasuje, czy nie.
To wszystko nie jest proste, ale fakt, że młodzi, którzy dzisiaj chcą wejść na rynek, muszą to zrobić zupełnie inną drogą niż my. Muszą szukać, mieć świadomość, że aktorstwo może być jednym z ich zawodów, że oprócz tego powinni jescze coś umieć. Zresztą coraz więcej kolegów zaczyna zajmować się czymś zupełnie innym. I trzeba na to patrzeć ze spokojem, bo świat się nie cofnie. Przecież nie wróci już czas, kiedy nie było telewizji, show-biznesu ani reklamy.
Z Seulu Pjongjang wygląda jak wiszący nad Półwyspem złowieszczy cień, oddalony o dwieście kilometrów, tak bliski, ale niedający się dotknąć. Po dekadach takiej tęsknoty w narodzie budzi się rozgoryczenie. Ludzie wciąż rozpamiętują stratę, jak nieuleczalną chorobę, nieusuwalny zawód i ból. Mogą się tylko zastanawiać, co się stało z życiem, które mieli razem prowadzić. Dla tych z nas wychowanych przez matki i ojców, którzy doświadczyli takiej traumy na własnej skórze, przerwanie tego rozpamiętywania jest niemożliwe.
Policja nie jest od lubienia. Jak chcesz iść do policji po to, żeby cię lubili, to lepiej znajdź sobie inną pracę. Zmień zawód. Musisz sobie w głowie tak poukładać, że cię będą wyzywali i poniżali, a sąsiedzi nie będą cię lubić. Ty masz na to nie reagować w ogóle. Musisz robić swoje. Służba w policji to nie jest typowa praca, a słowo "służba" oznacza wiele nieprzyjemnych sytuacji. Do służby więc powinno się iść z powołania.
Pisanie to przeklęty mus. Jeżeli ktoś, stojąc przy agonii najdroższej osoby, wychwytuje mimo woli z jej ostatnich drgawek wszystko, co da się opisać, to jest prawdziwy pisarz. Filister zaraz krzyczy – podłość! Nie podłość, panie, tylko męka. To nie jest zawód. Tego się nie wybiera jak posady biurowej. Spokój mogą mieć tylko ci pisarze, którzy nic nie piszą. A są tacy. Pławią się w oceanie możliwości, rozumie pan. Żeby wyrazić myśl, trzeba ją pierwej ograniczyć. A to znaczy zabić.
No i co pan najlepszego zrobił? Natalia Nadworska pana szuka, podobno dzieciaka z panem będzie miała. I ni stąd, ni zowąd człowiek przestał się dobrze zapowiadać — zakończyła z wyraźnym zawodem.
Dziennikarz zachłysnął się nagle i rozkaszlał tak bardzo, że konieczna była interwencja Sierżanta.
— Nie... ta... dziurka — wycharczał w końcu, łzawiąc obficie.
— Najwyraźniej jednak ta — Póty dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie. Dobrze pani Szymczakowa powiedziała: doigrał się pan.
Różne są okoliczności i wypadków, i śmierci. Ale to ryzyko jest wpisane w nasz zawód. I to powinno być przesłaniem tej naszej rozmowy, o którym kiedyś rozmawialiśmy. Że jeżeli idę do Policji i składam rotę ślubowania94, albo do innej jednostki specjalnej, do wojska, do GROM-u, to znam zasady. Raz, że nie jestem nieśmiertelny. Ja tylko mogę powiedzieć, że w tym przypadku miałem szczęście. Dwa, trzeba się liczyć z tym ryzykiem. Idzie się do przodu i robi się to, co ma się zrobić. A wielokrotnie my idziemy kogoś ratować.
- O jakich kosztach tu mowa?
- Traci się sporo czasu przeznaczonego zwykle na życie prywatne i to niestety odbija się na jego jakości. Coś za coś. Nie ma łatwych recept. Łatwa jest tylko bylejakość. Ale za nią też się czymś płaci. Choćby właśnie opinią albo karierą zawodową. Trzeba wiedzieć, czego chce się od życia. Co się wybiera.
- A czy wielu z Waszego Wydziału miało z powodu pracy problemy w życiu osobistym?
- Wbrew obiegowym opiniom nie, aczkolwiek fama głosi, że ludziom pracującym w tym zawodzie zdarzają się one ponoć częściej niż zwykle.
Co dzień czekał na mnie z czysto przepisanymi wierszami, zdumiewającymi jak na piętnastolatka. Jego prace świadczyły o tym, że z dziecinną wręcz łatwością zdążył zaabsorbować najwspanialsze osiągnięcia kultury pisanej. Wykazywał totalne panowanie nad językiem poetyckim, umiejętność odświeżania konwencjonalnych fraz i zdolność do grandilokwencji, której nie powstydziłby się Hugo. W najwyższym podnieceniu odkryłem w tym dziwnym chłopcu pierwszorzędny mechanizm umysłowy, którego sposób działania pozostawał dla mnie zagadką. Mimo to miałem wątpliwości co do jego przyszłości jako poety. W końcu czyż może być coś bardziej naturalnego dla chłopięcego umysłu jak wierszowanie? Przypuszczam, że po prostu pisał wiersze dla wytchnienia po pilnej nauce w szkole. Bycie poetą to żaden zawód. Z tego się wyrasta. Z tego powinno się wyrastać. Przewidywałem dla niego błyskotliwą karierę naukową.
Diabeł wrócił do Weroniki. Może wcale jej nie opuszczał, tylko się przyczaił, ukrył w ciemnym zakamarku. Umościł sobie gniazdo, bo było mu w jej ciepłym ciele dobrze. Nieczysty, odwieczny oszust, książę łgarzy. Teraz wycharczał zduszonym głosem swoje imię: Mastema. Co po hebrajsku znaczy: Nienawiść.
Kacper Kitowski patrzył, jak jeden z mężczyzn w amoku podniecenia ściska rudowłosą dziewczynę za szyję. Należał do tych, których Kitowski nie znał ani z nazwiska, ani z zawodu. Ani nawet z widzenia. Nie bywał z nim na wspólnych sesjach, nie jadał z nim wieczerzy. Przed sesją słyszał, jak zwracano się do niego imieniem Maciej. Twarz tego człowieka mignęła mu w przelocie, kiedy wysiadał z auta. W tej chwili tak jak wszyscy nosił maskę. Krępy, niewysoki. Plecy i klatka piersiowa porośnięte czarnymi, kręconymi kłakami. Przesycony testosteronem. Najbliżej Kitowskiego stał Bożydar Kiepura, wicedyrektor banku, w którym wydawnictwo Nowy Świt miało konto.
Rudowłosa dziewczyna wpadła w drgawki, po czym znieruchomiała. Maciej trzymał ją mocno za gardło, rzężąc i kwiląc. Cezary złapał go wpół i próbował odciągnąć.
– Puść ją! No puszczaj!
Maciej nie puszczał, stękał i dygotał. Ktoś inny walił go po rękach. Kitowski był jak sparaliżowany, nie drgnął.
– Maciej, przestań! Dosyć.
„Ogień”. Fałszywy mit Z prof. Julianem Kwiekiem, historykiem AGH rozmawia Paweł Dybicz Przełożeni „Ognia” otrzymywali meldunki, informacje, że jego ludzie dopuszczają się rabunków i gwałtów. Wydany przez AK wyrok śmierci na niego, później złagodzony, jest jednak jakimś symptomem, że w AK wiedzieli, iż mają do czynienia z jednostką, która działa na jej szkodę. – I wypacza jej obraz wśród miejscowych. To niewątpliwie miało miejsce, ale ja, mimo wszystko, łączyłbym osobowość „Ognia” z góralskością. Nawet dziś, jak się patrzy na górali, to widać taką postawę: ja tutaj wszystko mogę. Tego typu czyny „Ognia” i „ogniowców”, jak rabunki, napady, w środowisku, w którym się obracali, wtedy nie były niczym niezwykłym. W tamtych, wojennych i tużpowojennych latach Józef Kuraś w oczach wielu Podhalan uchodził za przywódcę szajki złodziejskiej. To wychodzi z zapisków Tadeusza Byrdaka (Świadkowie mówią: „Ogień” był bandytą – czytaj s.109), ja do nich podchodzę ostrożnie, ale ich nie neguję. Wiele z nich wymaga weryfikacji, w końcu jest to subiektywne spojrzenie. O wyprawach na słowacki Spisz i nie tylko wiemy dużo. I nie były to wyprawy turystyczne, tylko rabunkowe. Bardziej widziałbym „Ognia” jako regionalnego watażkę o dużych ambicjach i skomplikowanym charakterze. „Ogień”, kiedy opuścił AK, a właściwie zdezerterował, znalazł się w Batalionach Chłopskich. Był jakoś ideowo związany z ludowcami? Przecież to, co robił, było wbrew ludowcom, wbrew PSL Stanisława Mikołajczyka, który od czerwca 1945 r. był wicepremierem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. – Trudno w tym przejściu do BCh doszukiwać się jakichś względów ideowych. W tym nie było żadnej ideologii, zrozumienia różnic programowych. Na postać „Ognia” patrzyłbym w kategoriach psychologicznych, a nie ideologicznych. On był prostym człowiekiem, nie miał należytego wykształcenia. Wątpię więc, by wiedział, czym się różni AK od BCh. To była partyzantka i to partyzantka. Jedni i drudzy często mówili: nie chcemy mieć nic wspólnego z komunistami i Żydami, ale to takie ludowe podejście, bardzo płytkie rozumienie świata. Poza tym nie ma żadnych dowodów, że Kuraś coś napisał, współtworzył odezwę, która by wyrażała jakąś jego myśl, oczywiście poza ogólnymi epitetami. Tym, co mogło go popychać do działania, było coś, co nazwę ideologią władzy. I ona była chyba też głównym powodem chęci zostania szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu. Poza tym proszę pamiętać, że po wojnie sporo ludowców poszło do milicji. Większość szeregowych milicjantów to była młodzież chłopska. Nie żydowska. „Ogniowcy”, jak i wszyscy „żołnierze wyklęci”, tłumacząc się z dokonanych mordów, mówili, że ograniczali się do likwidacji kolaborantów i donosicieli. Tymczasem wśród około 450 cywilów zabitych przez ludzi Kurasia wiele było kobiet i dzieci. – Kiedy analizuje się działalność poszczególnych ugrupowań podziemia antykomunistycznego, to na ogół dochodzi się do wniosku, że wśród ich ofiar wysoki odsetek stanowią kobiety i dzieci. Potwierdzają to badania z terenów województw kieleckiego czy łódzkiego, gdzie nie było konfliktu etnicznego, nie było ludności ukraińskiej. Na Podhalu, na obszarze działania „Ognia”, też notujemy dużą liczbę zamordowanych kobiet i dzieci. Ofiary ludzi „Ognia” badałem tylko pod kątem narodowościowym, ale mogę z całą odpowiedzialnością potwierdzić, że wśród zabitych Żydów wiele było kobiet i dzieci. Przypomnę choćby mord pod Krościenkiem. Podobnie pod Czerwonym choć, jak wspomniałem, nie ma pewności, że dokonali tego „ogniowcy”. Czy dziecko mogło być kolaborantem? Czym tłumaczyć zabójstwa dzieci? – Nie tylko na Podhalu, ale wszędzie ci, którzy przychodzili wykonywać wyrok śmierci, często rozstrzeliwali całą rodzinę. Były takie przypadki w odniesieniu do Żydów czy Ukraińców. I na ogół wystarczyło posądzenie na przykład jakiegoś Polaka czy Żyda o współpracę z władzą, a Ukraińca z UPA. Zabijano, by nie było świadków mordu? – O to chyba najczęściej chodziło. Dziś, by wymowę mordowania świadków zbrodni jakoś osłabić, wytłumaczyć, już nie mówię usprawiedliwić, ich sprawcy najczęściej mówią o likwidowaniu kolaborantów. Do tych tłumaczeń nie bardzo jestem przekonany, choć wiem, że trudno je zweryfikować, a dziś w zasadzie nie ma takiej możliwości. W jednej publikacji znalazłem zdanie: im bliżej siedliska rodzinnego „Ognia”, tym opinia o nim jest gorsza. – Wspominałem już, że Podhale jest podzielone. Potwierdzeniem tej przytoczonej przez pana opinii jest sprawa pomnika „Ognia” i „ogniowców”. Stoi w Zakopanem, a przecież „Ogień” to Ostrowsko, tuż koło Nowego Targu. Kiedy zrodziła się idea postawienia pomnika Kurasiowi w Nowym Targu, to tamtejsi radni powiedzieli jego inicjatorom: w życiu nie zgodzimy się na pomnik „Ognia”. Ci ludzie nie mówiliby tak, gdyby nie wiedzieli, jaka jest o nim opinia na ich terenie. Ta odmowa to dowód, że mieszkańcy z rodzinnych stron „Ognia” mają wiele wątpliwości co do jego poczynań, szczególnie powojennych. Ci ludzie pamiętają albo słyszeli na przykład o kobiecie, którą powieszono na słupie czy drzewie. Słusznie rozumują, że nawet gdyby ona była czemuś winna, współpracowała z UB, donosiła, wydawała „ogniowców”, to nie był to powód, by tak ją uśmiercać. W czasach wojny taką osobę AK by zastrzeliła, jakoś „po ludzku”. Ale wieszać? Ta brutalizacja i sposoby eliminowania, karania ludzi przez „żołnierzy wyklętych” musiały budzić niechęć, rodzić myśl, że to nie uchodzi. – Musiały wręcz rodzić głęboki sprzeciw. Przywołany przeze mnie przypadek kobiety to jeden z wielu, były bardziej drastyczne sposoby uśmiercania. Na przykład zatrzymanemu Żydowi, który był w PPR albo go o to posądzano, jeden z dowódców „wyklętych” kazał odciąć głowę. I jego podwładni to zrobili. Takie uśmiercanie daleko odbiegało od szacunku do zwłok. Mogę zrozumieć zabicie kogoś, ale bezczeszczenie zwłok jest już niepojęte. Było odrzuceniem polskiej kultury śmierci? – Tak. Znane są przypadki, że zanim kogoś rozstrzelano, bito go najpierw, łamano mu ręce czy nogi. Bestialskie znęcanie się nad przeciwnikiem nie budziło uznania. I dziś jest podobnie. Takie postępowanie „wyklętych” też wpływa na to, że wielu Polaków nie godzi się na uznawanie ich za bohaterów. Oczywiście nie wszyscy z nich tak postępowali. Znam przypadek, że oddział partyzantki antykomunistycznej napadł na pociąg, wyciągnął z niego Żyda i woził furmanką po okolicy. Kiedy ten Żyd zapytał, gdzie go wiozą, to usłyszał, że na piwo do Abrahama. Po pewnym czasie wypuszczono go, ale zdarzały się przypadki, że wyrzucano ludzi, głównie Żydów, z pociągu w biegu. Zarzut zabijania niewinnych kobiet i dzieci, Polaków, Żydów, Słowaków dyskwalifikuje „Ognia” jako bohatera. – Nie w oczach wszystkich. Czym tłumaczyć to jednostronne zaangażowanie historyków spod znaku IPN w gloryfikowanie „wyklętych”? – Z perspektywy zawodu historyka powiem tak: im dalej jest on od ośrodków decyzyjnych, tym lepiej dla niego i nauki historycznej. Nie ma nic gorszego jak wciągnąć się w politykę, zwłaszcza bieżącą. Takiej czy innej ekipy politycznej. To zawsze grozi tym, że wcześniej czy później, zwykle wcześniej, zboczy się z naukowej drogi, zapomni o jej wymogach i regułach oraz o zasadach, które historyka powinny obowiązywać. I w ogólnym rozrachunku zamiast szacunku przynosi wstyd. O podziemiu antykomunistycznym trzeba pisać, ale zgodnie z wymogami metodologicznymi i warsztatowymi i nie uciekać od trudnych tematów. Nie należy przeszłości malować w barwach biało-czarnych.
Sewastopol i Wilno Rząd węgierski oznajmił, że w sporze o Krym „nie jest stroną”. Podpisuję się pod tym stanowiskiem, mnie także jest obojętne, czy Krym będzie należał do Rosji, Ukrainy, czy po dwóch wiekach wróci do Turcji. Polscy politycy i dziennikarze fanatycznie obstają przy Krymie ukraińskim i planują wielkie zakupy wszelkiego rodzaju broni u Amerykanów, aby mieć czym w razie czego wspierać Ukrainę w wojnie z Rosją. Najgłośniej też ze wszystkich ludzi na świecie nawołują do obłożenia Rosji najsurowszymi sankcjami. Premier Tusk podobno przez pół godziny rozmawiał w tej bardzo nam, Polakom, doskwierającej sprawie z premierem Chin, ale ani słówkiem nie zdradził, co wskórał. A nie mówiłem, że olimpiady w Pekinie nie należało bojkotować? Wielu się głowi, do czego można porównać zajęcie Krymu przez Rosję. Czy to był Anschluss, jak powszechnie piszą gazety niemieckie? Nie bardzo ten półwysep przypomina Austrię, która już przed Anschlussem przestała być niemal starożytnym cesarstwem niemieckim, z którego pozostała wielka głowa ze śladami dawnej wspaniałości, ale osadzona już tylko na karłowatym tułowiu i poszukująca rozwiązania swoich problemów w połączeniu się z wielkimi Niemcami, do czego w końcu dochodzi w najgorszym momencie i pod absolutnie najgorszym z możliwych przywództwem. Inni porównują Krym do Kosowa, oderwanego siłą od Serbii i zamienionego przez Amerykanów w niepodległe państwo. Oczywiste, że Kosowo jest i będzie kuszącym precedensem dla wszelkich secesjonistów, pragnących utworzyć własne państwo kosztem – że się tak po staropolsku wyrażę – macierzy, ale prędko mówiący demagodzy zaraz dodają, że kosowscy Albańczycy doszli do celu po trupach Serbów, co jest podobno najlepszą legitymizacją, a na Krymie nikt nie zginął. Na kosowski precedens lepiej się nie powoływać z innego powodu. Krymczanie ogłosili niepodległość – prawo narodów do samostanowienia im przysługuje jak innym – tylko na chwilę, a ich prawdziwym celem było przyłączenie się do Rosji. Nikt na Krymie nie zginął, ale już wkrótce mogłoby być inaczej. Słyszymy od Julii Tymoszenko, że „kacapów” na Ukrainie należy unicestwić atomem. To nam trochę wyjaśnia, dlaczego i z ogłoszeniem niepodległości, i z przyłączeniem się do Rosji krymscy Rosjanie tak się śpieszyli. Bazomania Od kilkunastu lat widzę, że najważniejszym celem polskiej dyplomacji jest wprowadzenie amerykańskich baz wojskowych, przynajmniej jednej solidnej i stałej bazy. Rodzaj broni jest sprawą drugorzędną, chodzi o to, żeby tu byli realni, żywi żołnierze amerykańscy. Nie wyjaśnia się narodowi, dlaczego ustanowienie tych baz jest takie ważne, skoro znikąd nie grozi nam niebezpieczeństwo. Przez te kilkanaście czy 25 lat nic nam nie groziło, ale teraz, gdy Rosjanie przyłączyli Krym, żadne wyjaśnienie nie jest potrzebne, wszystko bowiem jasne: Rosja i nas może chcieć przyłączyć. I tu następuje opis świata, z którego wynika, że Krym, Donbas to tylko początek podboju Europy i świata, jaki planują na Kremlu. Żeby ktoś nie pomyślał, że robię tu sobie retoryczne drwinki z poważnej sprawy, przytoczę na dowód parę zdań streszczających wspomniany opis świata. „Zachód musi być przygotowany na wszelkie scenariusze i na użycie wszelkich narzędzi, które zniechęcą Rosję do zmieniania mapy świata. Nie zniknęło zagrożenie dla suwerenności Litwy, Łotwy i Estonii. Nie zmniejszyły się rosyjskie apetyty na zniewolenie Gruzji, Mołdowy, Kazachstanu. Nie zniknęło zagrożenie dla krajów Europy Środkowej, w tym Polski. To wyzwania dla całego świata, nie tylko dla Unii, NATO czy Waszyngtonu” („Rzeczpospolita”, 11.06.2015). Taka treść w przeróżnych odmianach stylistycznych przepełnia polskie media i konferencje politologiczne. Rosja stara się zachować wpływy w bliskiej zagranicy, co jest zrozumiałe, i z tego polscy specjaliści od spraw wschodnich i politycy wyprowadzają wniosek, że chce ona podbić Polskę, Europę, świat. Czy usilne zabiegi rządu o ustanowienie amerykańskich baz nie mają innego uzasadnienia lub przyczyny niż takie brednie? Bazy wojskowe obcego, potężnego mocarstwa, niezależnie od tego, czy zostały nam narzucone, czy sprowadzone na nasze usilne prośby, nie są dowodem naszej niepodległości. Przeciwnie, w tym wypadku świadczą, że na niepodległość nas nie stać. W Polsce niepodległość stoi na najwyższym podium wartości patriotycznych, w czym nie jesteśmy wyjątkiem, ale z pewnością przesadzamy, rozpatrując dzieje narodowe we wszystkich ich wymiarach – kulturalnym, gospodarczym, moralnym, a nawet religijnym – z punktu widzenia niepodległości. I oto teraz, gdy ta niepodległość wreszcie nastała, czyni się wysiłki, aby ją ograniczyć. Zależności od USA ja się nie boję. Znajdują się daleko i mają taką metodę panowania nad narodami od nich zależnymi, że nie wtrącają się do wszystkiego; twardo – są niesamowicie skuteczne – kontrolują punkty strategiczne, dla wielu może niewidoczne, resztę puszczają na żywioł, w czym są przeciwieństwem panowania rosyjskiego, które lubuje się w rządzeniu szczegółami i przez to jest takie uciążliwe. Rozpowszechniony dowcip w krajach mających kłopoty: Co zrobić? Wydać wojnę Ameryce i przegrać. Moje zmartwienie polega na tym, że sprowadzanie baz amerykańskich nie zostało postanowione po rozważeniu położenia narodowego, wszelkich za i wszelkich przeciw, lecz było psychologicznym musem, wynikiem działania mimetycznego, skutkiem instynktu naśladowczego. Przypomnijmy sobie, jak to było. Istniał Wolny Świat, demokratyczny i kapitalistyczny, w którym istniały amerykańskie bazy, i Polacy mieli głębokie przekonanie, że ich właściwe, należne im miejsce jest w Wolnym Świecie. Przyjęli w sposób niejako naturalny panujące tam główne instytucje i zasady ustrojowe, podzielili się na wiele partii, wprowadzili dość uczciwe wybory, zlikwidowali cenzurę starego typu, wojsku nadali cywilnego ministra, wartość pieniędzy będących w obiegu zrównali z wartością towarów do sprzedania, czym szybko zapełnili półki sklepowe, i wiele innych jeszcze cech krajów Wolnego Świata słusznie zaczęli naśladować. Czuli mimo to, że czegoś im jeszcze brakuje. Kraje demokratyczne trwale im się skojarzyły z bazami US Army i dopóki takich baz nie będzie na naszej ziemi, Polacy będą się uważać za demokratyczny kraj drugiej kategorii. A bardzo nie lubimy drugiej kategorii. Źródło polskiej bazomanii jest irracjonalne, ale skutek jest jak najbardziej racjonalny. Amerykanie mają swoją koncepcję radzenia sobie z Rosją, utrzymywania jej w stanie strategicznej słabości, a ich nieukrywana praktyka polega między innymi na otaczaniu tego regionalnego mocarstwa bazami wojskowymi, żeby mu się nie zachciało być mocarstwem ponadregionalnym. W tym punkcie zbiegają się strategiczne interesy amerykańskie z bazomanią polskich rządów wywodzących się z ruchu solidarnościowego. Spojrzenie na Wschód Odstawiania Rosji jako kraju wrogiego, agresywnego i zbójeckiego, że aby przyciągnąć ich uwagę do tematu, trzeba z wielkim nagłośnieniem powiedzieć, że Polska jest od 1939 r. ofiarą rosyjskiego terroryzmu państwowego, że katastrofa smoleńska była aktem tego terroryzmu, podobnie jak wojna z Gruzją i konflikt na Ukrainie, i trzeba jeszcze dodać, że fale emigrantów destabilizujące kontynent europejski są także spowodowane rosyjskim terroryzmem państwowym. To właśnie wygłosił najważniejszy minister polskiego rządu, będący też drugą osobą w hierarchii partii rządzącej. A może pierwszą, to nie jest jasne. Czym się różni ta wypowiedź od wizji Rosji, jaką przedstawiają od lat 20 polskie media oraz występujący w nich pracownicy „naukowi” najrozmaitszych instytutów do spraw wschodnich z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia włącznie? Owi „badacze” Wschodu muszą dla przyzwoitości naśladować styl rzeczowego opisu, podczas gdy minister rządzący wojskiem nie musi nikogo się wstydzić, może dać nieskrępowany wyraz swojej osobowości i daje. Nasi wschodni sąsiedzi – podobnie jak zachodni z innych względów – muszą znajdować się w kręgu naszego żywego zainteresowania, co znaczy, że powinniśmy znać fakty, wiedzieć, co się naprawdę dzieje w Rosji i na Ukrainie. Nie wiemy tego jednak. Zarówno funkcjonariusze instytutów do spraw wschodnich, jak też dziennikarze dobierają tylko ilustracje do prawdy kanonicznej, ustanowionej ćwierć wieku temu: Rosja jest z natury imperialistyczna, zaledwie się rozpadła, już znowu myśli tylko o tym, jak się odbudować w granicach radzieckich i przywłaszczyć sobie znowu utracone strefy wpływów. Najlepszy dowód na „terrorystyczną” naturę Rosji to zabór Krymu, skądinąd rosyjskiego.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl