Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "marke i co on", znaleziono 706

To by była misja, pomyślał anioł. "Razjel! Zejdź na Ziemię i zasiej zniszczenie w dwóch sporych Tanich Marketach, zabijaj, aż posoka zaleje wszystkie promocje, a z budynków zostaną tylko gruzy, i weź sobie parę snickersów".
Trochę po godzinie ósmej na przystanek przy ulicy Światowida podjechał autobus linii sto osiemdziesiąt sześć. Kierowca, Marek Stankiewicz, ze znudzoną miną omiatał wzrokiem krajobraz za szybami autobusu. Praca była nudna i nużąca.
Nagle łyżeczka rzucona przez jedną z kobiet — ciągle brudna od mieszania kawy — przeleciała ponad blatem, zatoczyła spłaszczony łuk nad krawędzią zlewu i wylądowała z brzękiem i głośnym chlupnięciem w misce z wodą, która rozprysnęła się na boki po ściankach zlewu.
To mógł być Marek… Wczoraj to on mógł być jak ta łyżeczka.
Gdy ta myśl w pełni do mnie dotarła, zrobiło mi się ciemno przed oczami, nogi osłabły i gdyby nie ściana pod ramieniem, pewnie bym upadł. To mógł być Marek. Mógł skoczyć. Odebrać sobie życie. Tak po prostu. W jednej chwili tam był, a w następnej — mogło go nie być. Gdyby nie kobieta na moście…
Tak, Marek był w życiu zdecydowanie zbyt ostrożny, od zawsze wszędzie i we wszystkim widział potencjalne zagrożenia. Był człowiekiem, który spacerując w bezwietrzny dzień, obliczał trajektorię łamania się drzew stojących przy trasie jego przejścia, przyglądał się dachom i balkonom nad głową.
-Powiedział do mnie: kasa albo wpierdol. Kasy było mi żal, no to mu wpierdoliłem - opowiadał siedzący obok stolarz Marek. - A dres zabrałem, bo chwilowo nie będzie mu potrzebny, po szpitalu to się chodzi w piżamie. - Pogładził rękaw ozdobiony czterema niegdyś śnieżnobiałymi paskami.
Wiesz, jaki jest ksiądz Marek. Dowiedział się o całej sprawie od kogoś z młodych i może poczuł się głupio, że to tak zaraz po meczu, który zorganizował,chłopcy narozrabiali. Postanowił odwiedzić ofiary stracha na wróble. Myślę, że możesz się i ty spodziewać wizyty.
Parafrazując Marka Aureliusza, można powiedzieć, że życie wymaga umiejętności zapaśnika, nie motyla. Tylko życie, bo śmierć kieruje się własnymi prawami. Dopuszcza, by martwy motyl przygniatał sumienia żywych ciężarem większym, niż byłby w stanie udźwignąć najtęższy zapaśnik.
Ada wie, że Marek nie należy do osób, które łatwo złamać. To ważne, bo jego wygląd bywa mylący - wielki facet o galaretowatym cielsku, które trzęsie się przy każdym ruchu. Łatwo pomyśleć, że skoro jest miękki na zewnątrz, to w środku też. Jednak pod fałdami zbędnych kilogramów kryje się prawdziwy glina.
Marek, choć uwielbiał słuchać głosu Karoliny, był już lekko znużony rozmową. Zresztą mikropluskwy podsłuchowe miał zainstalowane nie tylko w szwie torebki, ale w ogóle w większości szwów jej życia, więc mógł i co więcej słuchał jej na co dzień, i to w ciekawszych sytuacjach. Podsłuchy były wszędzie - w domu, w pracy, nawet w samochodzie.
- Ale kiedy się umrze, to jak u Marka Twaina...
- Zgadza się - powiedział ze smutkiem. - Wszystkie się tam schodzą. Szpaler stworzeń po obu stronach drogi, czekających na ciebie. Zwierzę nie chce wejść do Raju bez swojego pana. Czekają rok za rokiem. I ty wierzysz w to żarliwie.
- Czy wierzę? Ja wiem, że to prawda.
Ludzie patrzą na mnie w milczeniu, bo nie wiedzą, jak zareagować. Widzą przed sobą kobietę w ciuchach najdroższych marek, z nienaganną fryzurą i zadbanymi paznokciami oraz - drobiazg - śladami przemocy, które nieudolnie próbuje ukryć. Zastanawiają się, czy potrzebuję pomocy, ale przecież nie wyglądam jak ktoś, kogo trzeba ratować, prawda?
Wspominanie o wspaniałej technice Marka Knopflera akurat w tym momencie nie ma sensu, płyta nie dotarła jeszcze bowiem do odpowiedniego miejsca, ale kiedy dotrze, wydarzy się wiele innych rzeczy; poza tym kronikarz nie ma zamiaru siedzieć ze spisem tytułów i stoperem, najlepiej chyba więc będzie wspomnieć o sprawie teraz, kiedy panuje względny spokój.
[Staszek]- Jest w nas coś, co dostrzegł lub zmierzył Skrat, co zauważyli też Sadko i Borys.
[Marek] - Co takiego? - Uniosłem głowę.
- Zło. Niepohamowanie, wścieklizna duszy. Odebraliśmy wychowanie, które zrobiło z nas porządnych ludzi. Ale gdzieś tam w głębi jest mrok.
Teraz kupi sobie tenisówki w trupie czaszki i powie, że jest emo, ucieszył się diabeł.
Myślała więc Marta na przemian o Marku i księciu Kurninie, o popołudniu w Łazienkach i o nocy w Pałacu Namiestnikowskim, i próbowała zrozumieć, co dzieje się w niej samej. Kochała Marka, tego była pewna, czuła, że on jest jej przeznaczony, a jednak postać księcia, tak gwałtownie wdzierającego się w jej życie, miała w sobie urok, który upajał dziewczynę i nie pozwalał zapomnieć. "
Do rzekomo boskich praw - innych, niż te odkrywane przez fizyków, czy biologów - podchodził z dystansem. Wiedział, że są ludzkimi konstruktami, produktami czasów, w jakich je wymyślono. I że niemal od początku towarzyszyła im intencja kontroli wiernych. Kościół niczym nie różnił się od innych instytucji władzy - kto tego nie widział, był, zdaniem Marka, zwyczajnie ślepy.
Dla Marka, który zdaniem Aleksandry był od jakiegoś czasu kompletnie ślepy na cokolwiek poza własną nieustającą irytacją, słoń najwyraźniej stanowił ucieleśnienie ich małżeńskich problemów z komunikacją i dobry powód, by się znów zirytować. Dla niej stare zwierzę patrzące spod ciężko opadających powiek było w tamtej chwili po prostu ojcem.
Miasteczko, niewiele większe od wsi, miało taki sam zestaw najważniejszych punktów orientacyjnych jak wszystkie inne mniejsze miejscowości w tym kraju. Kościół, markety spożywcze - dwa większe, kilka mniejszych, mały park, poczta, kilka lokali gastronomicznych i jeden wielobranżowy. Miasteczko, jakich tysiące w Polsce.
Obie jesteście zupełnie nienormalne. Te dusze to paliwo… Kosmiczne paliwo zbiorcze. Dlatego będzie tego więcej. Oni pozabijają wszystkich, wszystkich! Będzie jedna wielka hakatumba, zobaczycie. Grzybem to zrobią i nie będzie to grzyb nuklearny, o nie… Będzie o wiele gorszy, z mackami! A Marek pójdzie siedzieć, a oni będą się pławić w luksusach.
- Ty wiesz, jaki on jest dowcipny? – zadał retoryczne pytanie. – Gdy dyrektor naszego protokołu dyplomatycznego przepraszał Abdullaha za utrudnienia w Alejach Ujazdowskich, ten wypalił jak z armaty. – Marek zaśmiał się idiotycznie. - Poradził, żeby zainwestować w służbę zdrowia? - Dobry żart, ale jego jeszcze lepszy. Powiedział, że nie spodziewał się, że nasz prezydent ma większy harem niż on.
W tym powracającym śnie Ewa rozmawiała z Markiem. Nie mogła powtórzyć słów, pamiętała sens. Tłumaczyła Markowi, że zawsze go kochała. Żeby był tego pewien i nigdy w to nie wątpił. Mówiła, że źle wtedy zrobiła. Dała mu klapsa, kiedy nasiusiał w majtki. Za mocno. Marek patrzył na nią wielkimi oczami i nic nie rozumiał. Mówił, że tego nie pamięta. Oczywiście, że nie mógł pamiętać. Miał niecałe dwa latka. Półtora roczku. Ale ona pamiętała. I nie mogła zapomnieć. Jednocześnie chciała i nie chciała pozbyć się tego wspomnienia. Ponieważ to wspomnienie w bolesny sposób, ale jednak łączyło ją z synem. Marek był taki mądry i posłuszny. Od maleńkości. Tak ładnie mówił. Całymi zdaniami, jak mało które dziecko w tym wieku. Ale jej się wydawało, że tym bardziej powinien wołać na nocnik. Ona na pewno wołała, kiedy skończyła roczek.
Naj­waż­niej­sze to od­ciąć się od rze­czy, które w jakiś spo­sób cię nisz­czą. Bo jak bę­dziesz za dużo o tym my­ślał, to cię w końcu po­ko­na.
Jako była policjantka zawsze uważała, że może wykonywać swój zawód skuteczniue, nie stosując metod przestępczych. /.../ Prywatny detektyw to jednak nie policjant. Z tym drugim trzeba rozmawiać, temu pierwszemu można po prostu pokazać drzwi.
Nie czuję się stworzony do wszechświata, w którym chaos odkręca każdą śrubkę
Kompleks jest jak bezwładna masa ołowiu, która zwala się na nasz rozum i przytłacza otwartą analizę i zdrowie, kartezjańskie myślenie. Jest jak walec, który przewala się po naszym umyśle i to on w dużej mierze decyduje o naszym zachowaniu.
Dobre uczynki wracają z podwójną mocą. Nie oczekuj za nie zapłaty, a pomagaj komu możesz.
Nowe Warpno tkwiło w okowach zimy. Suchy śnieg pokrywał cały cypel, silny wiatr wiejący od strony zalewu podrywał jego wierzchnią warstwę, wzbijał i unosił wysoko, gdzie jego tumany mieszały się z dopiero lecącymi ku ziemi płatkami pędzonymi podmuchami mroźnego powietrza.
Niebo zasnuł koc z jednolitych, szarych chmur zwieszających się nisko nad miasteczkiem i okolicą, woda na jeziorze skuta była lodem, od strony zalewu warstwa mlecznej kry o malachitowym odcieniu spiętrzała się miejscami, tworząc zapory przypominające skaliste szczyty wysokich gór.
Wszystko zamarło, jakby miasto, ludzie i zwierzęta zapadli w sen zimowy. Nikt o zdrowych zmysłach ani bez wyraźnej pilnej potrzeby nie odważył się wyjść na zewnątrz.
Biały mercedes toczył się powoli ulicą Wojska Polskiego. Wycieraczki zmiatały śnieg atakujący przednią szybę z zaciekłością rozzłoszczonego roku os, ale ledwo widoczna zza szyby twarz kierowcy pozostawała bez wyrazu.
Gwałtowny podmuch lodowatego powietrza zagłuszył ostatnie słowo i prawie wyszarpał jej klamkę z dłoni. Do środka dmuchnęło śniegiem. Zamknęła oczy, nabrała powietrza i wysiadła. Z trudem zamknęła drzwi.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl