Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "mimo dnia", znaleziono 812

– Mamo, co to jest wojna? – zapytał pewnego dnia Franek.
Pani Gabriela Spokojna nigdy wcześniej nie słyszała tego słowa. Bo skąd? Świat, w którym żyła wraz
z mężem i synkiem, był bajką, tylko taką prawdziwą. Ludzie już od trzech wieków egzystowali w zgodzie z naturą. Co więcej, od kiedy nauczyli się rozmawiać ze zwierzętami, zniknął podział na świat ludzi i świat zwierząt. Wszyscy stali się jedną wielką rodziną.
Gdyby ktoś powiedział mamie Franka, że kiedyś ludzie jedli mięso, a zwierzęta polowały na siebie nawzajem – na pewno by nie uwierzyła.
Podporucznik rezerwy Julian Ochnik cofał się z wojskiem z Chełmna na
Toruń. Znienacka dotarł doń okrzyk od czoła kolumny: Gaz! „Rzeczywiście
w poświacie budzącego się dnia od strony Wisły widać pełzające opary [...].
Niektórzy żołnierze już mają założone maski. Jadę, wyprzedzam kolumny i gdy
znalazłem się w atmosferze niby gazu, poczułem alkohol. I cóż się okazało. Wła-
dze Torunia, obawiając się trafienia bomb i wybuchu zbiorników ze spirytusem,
zadecydowały, aby wypuszczono go do Wisły. Gaz się wyjaśnił 65, za to rzeka
oddychała oparami spirytusu.
(...) nie miała już dawnych przyjaciół. Dzieciaki z sąsiedztwa, kiedyś przyjazne, teraz traktowały ją… no, z respektem — z powodu kapelusza. Oddzielał je mur, jakby ona dorosła, a one nie. O czym mieli ze sobą rozmawiać? Bywała w miejscach, jakich nie potrafili sobie nawet wyobrazić. Większość nie widziała nawet Dwukoszula, choć leżał nie dalej niż o pół dnia drogi. I wcale ich to nie martwiło. Miały wykonywać tę samą pracę, co ich ojcowie albo jak ich matki wychowywać dzieci. I bardzo dobrze, szybko zapewniała w myślach Tiffany. Ale nie decydowali o niczym. To wszystko po prostu im się przydarzało, a oni tego nie zauważali.
Moja nienawiść do dnia po Bożym Narodzeniu była odwrotnie proporcjonalna do uczucia, jakim darzyłam mężczyznę leżącego obok mnie. Pode mną. Mój Boski Thor. Był dla mnie wszystkim i znacznie więcej, czego mogłam w życiu zapragnąć. Każdy z nim dzień był niczym wyjęty z jakiejś nierealnej baśni, która w przeciwieństwie do świąt nie kończyła się nigdy. I wciąż nie mogłam uwierzyć, że jest tu ze mną. Nasza droga do tej konkretnej chwili była tak pogmatwana, że z łatwością nadawałaby się na scenariusz filmowy. Począwszy od letniej nocy sprzed pięciu lat, gdy straciłam z nim dziewictwo, choć straciłam to nieodpowiednie słowo na to doświadczenie. Bliżej mu było do otrzymania niż straty.
"- Ufam ci bezgranicznie, po prostu się bałam. Bałam się wszystkiego, przedewszystkim zmian i tego, że może nam się nie udać... Jednak w ostatnim czasie nieustannie o tym myślałam. Mam dobrego faceta, przy kyórym czuję się kochana, bezpieczna i szanowana. I właśnie zrozumiałam, że absolutnie nie wolno mi tego odrzucać. A przyszłość? Nikt jej nie zna. Więc po co się zastanawiać, przewidywać, karmić złą passą? Po co się jej bać? A jednak się jej bałam, pielęgnowałam lęk, to poczucie strachu, które z dnia na dzień coraz bardziej mnie ograniczało. Ale już naprawdę wystarczy. Koniec czarnych scenariuszy, nie chcę myśleć o odległej przyszłości. Dziś jest nam dobrze, prawda? Więc żyjmy chwilą. Carpe diem, Hektor."
To pora ciszy, w której uwalnia się bełkot i prawda. Gdy wstanie dzień, wyda Ci się rojeniem, bzdurą, której będziesz się wstydziła, bo znów wciągnie Cię 'dzień dobry' i 'miłego dnia', 'do widzenia' i 'co słychać', uporządkowane zdania , wyważone zdania, którymi komunikujesz się z ludźmi. W bełkocie jesteś wolna. Dlatego się go wstydzisz. Prawie czujesz, co jest ważne. Teraz, w porze - nieporze. Czai się tuż za rogiem, tuż obok, prawie to masz. Ale zaraz wstanie dzień i znów nic nie będziesz wiedziała. 'Ważne' staną się substytuty, atrapy aż do chwili, gdy hałas ucichnie. Przestraszysz się i
Wiesz, czasami bardzo uważnie patrzę w oczy rodzicom i szukam w nich jakiejś głębi. Mój ojciec pyta w takich chwilach: „Do diabła, na co się tak gapisz?”, a ja odpowiadam: „Próbuję zajrzeć do twojej duszy”. Uważa mnie porąbaną, ale przecież jest taki wiersz Lawrence’a Ferlinghettiego, w którym pewna kobieta mówi: „Czuję, że jest we mnie anioł… którego bezustannie szokuję”. Uwielbiam ten wiersz. Ale kiedy patrzę na moich rodziców, odnoszę wrażenie, że są jedynie tym, co widzę. Nie ma w nich anioła. Nie ma także diabła. Są wydrążeni, zupełni puści w środku. Zastanawiam się, czy zawsze byli tacy czy ich prawdziwe „ja” któregoś dnia postanowiły ich opuścić, tak jak ty uciekłeś od siebie samego i podążyłeś na północ.
Czasami z naszego życia znikają osoby, z którymi chcielibyśmy zamienić ostatnie zdanie, powiedzieć coś, wytłumaczyć, przeprosić czy nawet wybaczyć. Brakuje tego czasu. A dlaczego tak jest? Zrozumiałam to w tym miejscu. Dążymy do zbyt wielu celów, zbyt wiele od siebie żądamy, od innych wymagamy tyle samo co od siebie. Zagubieni w chaosie dnia codziennego, pędzimy naprzód, nie patrząc na najmniejsze i najważniejsze szczegóły w naszym życiu, jakimi są miłość, szczęście, dobroć, szczerość, uśmiech drugiej osoby, bliskość, przytulenie czy wspólne milczenie. Nawet zachód słońca lub gwieździste niebo sprawiają nam przyjemność, ale nie mamy czasu patrzeć na to wszystko. Pęd dnia codziennego pochłania nasz cały czas, zapominamy o rodzinie, bliskich, znajomych czy przyjaciołach, dążymy do perfekcji, zatracamy się w niej, gubimy i oszukujemy siebie, że będzie dobrze. Kiedy będziemy na szczycie, zadajmy sobie pytanie, kiedy już dotrzemy na ów szczyt, z kim będziemy dzielić radość, jeśli zostaniemy na nim sami? Dobre pytanie: kto z nami zostanie do samego końca? Ja zrozumiałam, że tylko prawdziwa, szczera miłość i przyjaźń może przetrwać największe burze, huragany i ulewy w naszym życiu, a kiedy upadamy, ktoś powinien nam podać dłoń, podnieść, podać płaszcz życia i pomóc ruszyć do przodu.
Istnieją trzy rodzaje tajemnic. Pierwsze to takie, które wszyscy znają i do których potrzeba przynajmniej dwóch osób: jednej, by jej dochowała, a kolejnej, by nigdy się nie dowiedziała. Drugi rodzaj jest trudniejszy: to tajemnice, których należy dochować przed sobą samym. Każdego dnia tysiące wyznań pozostaje ukrytych przed potencjalnymi spowiednikami i żaden z tych wyznających nie wie, że wszystkie ich nigdy niewypowiedziane sekrety sprowadzają się do tych samych dwóch słów: "Boję się".
Jest wreszcie trzeci rodzaj tajemnic, najbardziej skryty. To tajemnice, o których nikt nie wie. Być może ktoś kiedyś je znał, lecz zabrał sekret do grobu. Mogą to być również bezużyteczne niewiadome, ezoteryczne i samotne, nieodkryte, ponieważ nikt ich nigdy nie szukał.
Śmiertelność podnosi cenę i otwiera oczy. (...) Weźmy tę słomę którą pan ciągle jeszcze ściska w garści od początku naszego sporu. Ta słoma była zbożem, które było ziarnami, które były zbożem, które było... Proszę zwrócić uwagę na coś ważnego - ulotne się odtwarza. I jest to pierwsza zaleta. Podczas gdy złoto, które trzyma pan w prawej dłoni, jest raz na zawsze, nie urodzi złota, nawet gdy je pan zasieje i będzie podlewał przez dwieście lat każdego dnia. Powiem tak: paradoksalnie - ulotne jest trwalsze, właśnie z powodu śmierci, czegoś, czego nieulotne nawet nie potrafi odtworzyć. (...) Jest jedna tożsamość - bycie istotą żywą pośród żywych istot. Bycie nietrwałym i cenienie innego, ponieważ jest nietrwały. (s.196-7)
Nagle już wiem, dlaczego tutaj jestem. Dlaczego wciąż tu trwam. Z tą samą pewnością, z jaką raptem wiem, że pewnego dnia stąd zniknę, i te dwa odkrycia zderzają się w mojej głowie, aż zaczyna mi się w niej kręcić. Istnieje przyszłość po tym życiu i to olśnienie jest prawie tak szokujące jak moja śmierć. Myśl o tym, że muszę zostawić bliskich, jest nadal równie przerażająca jak wtedy, gdy skończyło się moje życie, ale już nie potrafię się temu dłużej opierać. Już to czuję. Jasne światło śmierci, uporczywy blask i ciepło tuż poza moim zasięgiem. Było tam od chwili, gdy umarłam, ale aż do teraz nie zwracałam na nie uwagi, pochłonięta sprawami świata, z którego pochodzę, i ludźmi, którzy na nim zostali.
Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona z ognia dnia rozżagwionego, wysypując z koszyka barwną urodę słońca - lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok czystej poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zbite głowonogi i meduzy - surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym i jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim i polnym.
- Kilku Żydów, których ukryli w komórce Polacy, pewnego dnia wyszło na ulicę i ...
- I co?
- Wyszli i powiedzieli, że są ludźmi i nie będą całe życie w ciemnościach żyć. Nie chcą, by ich ciała wrzody obsypały, a twarze w nocy szczury gryzły. Nie chcą umierać po kryjomu, w mroku.[...]
- Szli w swoich żydowskich świątecznych strojach, z księgami świętymi, z uniesionymi do góry głowami i śpiewali pieśń "O mój Izraelu". (...) Biła od nich jakaś duma, wielka odwaga i moc potężna.
- Honor!- powiedział ojciec.
A mnie się wydało, że honor to coś takiego, jak bardzo wysoka góra, na którą wspinają się Żydzi. I sam chciałem się wspinać na taką górę. Poczułem, że ta góra w życiu jest najważniejsza.
,, (...) Wiadomość popłynęła w świat. Marcela się pożegnałą i popędziła zwiedzać fora miłośników psów. A Ola siedziła przy komputerze, bezmyślnie stukając palcem w monitor. Była pewna, że Łukasz zaraz jej odpisze, ale nic takiego się nie stało. Poszła do kuchni, zrobiła sobie kanapkę z białym serem i pomidorem. Wiadomości wciąż nie było. Wykąpała się - nadal nic. Gdy szykowała się spać, ciągle nie miała odpowiedzi. Rano, gdy tylko zadzwonił budzik, zerwała się i włączyła komputer, ale jej skrzynka odbiorcza była pusta. Sprawdziła ją po szkole, ale nic się nie zmieniło. Gdy następnego dnia po południu przyszła do niej Marcelina, aż zaniemówiła. Chwilę stała w progu, nie wierząc własnym oczom. Pierwszy raz odkąd się znały, widziałą, jak Olka płacze nie ze złości.
Może szczęście przynoszą nie tylko rzeczy doniosłe, wielkie, plany na całe życie. Może wystarczą drobne przyjemności, wygodne kapcie, obejrzenie konkursu Miss Universum. Czekoladowe ciasto z lodami, dotarcie do poziomu siódmego Władcy Smoków i świadomość, że masz do pokonania jeszcze dwadzieścia sześć poziomów. Może szczęście to kwestia bilansów plusów - światła zmieniającego się na zielone w chwili, gdy podchodzimy do przejścia - i minusów - gryzącej metki przy kołnierzu - spotykających nas każdego dnia. I może na każdego przypada taka sama jego dawka. Może w istocie nie liczy się fakt, czy jest się sławną pięknością, czy też rozpaczliwie szarą myszką. Może nie jest ważne, że nasza przyjaciółka umiera. Może trzeba po prostu żyć. Nic więcej.
Uziel był tym, który najbardziej pomagał narodowi Abrahama, prowadząc go przez wieki z woli Pana, aż do tego miejsca w Kanaanie, gdzie podzielił się los Nieba. Dopiero po upadku Uziela naród ten ucierpiał i cierpieć będzie do dnia końca, aż do czasu wielkich obrad, które - jak głosi proroctwo z Księgi Życia nastaną w dniach odrodzenia się Uziela. Nastąpi wtedy otwarcie Księgi oraz wrót u wzgórz Syjonu. Gdy nie ma obrońcy, umiłowanego syna swego Ojca i Przyjaciela, naród Abrama pozostaje bezbronny. Kiedy powróci Uziel i zaopiekuje się Izraelem, nastanie koniec jego ucisku i początek nowej chwały. Będzie to czas, w którym Izrael stanie się wśród narodów świata tak liczny, jak piasek na plaży.
Obudziła się i było to wolne budzenie, które przypominało mozolne gramolenie się z zachłannego, lepkiego, wciągającego ją do swojego wnętrza trzęsawiska. Potrzebowała dobrej chwili, by uświadomić sobie, gdzie jest i co się wydarzyło, że wczorajsza noc nie była tylko snem. Nie pamiętała, by śniła cokolwiek. Bolało ją nie tylko gardło, ale i podniebienie. Wywnioskowała z tego, że musiała krzyczeć przez sen. Niepamięć sennych rojeń, które mieć musiała, była jak mur odgradzający ją od rzeczywistości. Mur, który teraz, w świetle dnia, kruszył się i rozsypywał, zostawiając ją bezbronną, wystawioną na pastwę pamięci. Siedziała na łóżku podciągnąwszy, mimo bólu, kolana pod brodę, z uczuciem wewnętrznego odrętwienia. Chciała, by trwało ono bez końca. Nie mogła jednak nie rozmyślać o tym, co się wydarzyło. Pragnęła zepchnąć to w zakamarki swojej świadomości, do krainy niepamięci.
Ludzkie życie jest zbudowane z czasu. Nasze dni, nasza zapłata mierzone są w godzinach, nasza wiedza wyznaczana jest przez lata. Chwytamy w ciągu dnia kilka minut na przerwę na kawę, a potem czym prędzej biegniemy do biurek, spoglądamy na zegarek, żyjemy od jednej wizyty do drugiej. Mimo to nasz czas kiedyś się kończy i w głębi duszy zastanawiamy się, czy przeżyliśmy dobrze te wszystkie sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata i dekady. Wszystko wokół nas wiruje - praca, rodzina, przyjaciele, kochankowie... chciałoby się krzyknąć "STOP", rozejrzeć się, zmienić porządek paru rzeczy, a potem znowu ruszyć.
Mafia, jako organizacja, nie przypomina na naszej szerokości geograficznej hermetycznego tworu opartego na więzach krwi. Nie jest także instytucją planowo powoływaną do życia, organizowaną od podstaw. Mafia to korupcyjny układ, budowany na oderwanych od norm etycznych działaniach słabego państwa oraz powszechnej znieczulicy. Drobne interesy i incydentalna życzliwa współpraca pomiędzy przestępcami, biznesmenami oraz przedstawicielami administracji państwowej pewnego dnia okazuje się monolitycznym układem nastawionym na maksymalne wykorzystanie uzyskanych mocy przerobowych. Drobne przysługi stają się warunkiem egzystencji, a także uprawnieniem do żądania wzajemnego świadczenia. Milczenie mas i jednostek umożliwia niczym nieskrępowany rozwój choroby.
Dlaczego Weles znowu triumfował? Znienawidziłam wtedy wszystkich bogów, wszystkie biesy. A kiedy misjonarz tu kiedyś do mnie trafił, który o jedynym Bogu opowiadał, pomyślałam, że może on mówi prawdę. To, co dobre w naszym życiu się zdarza pochodzi od Boga. To, co złe od szatana. A co człowiek może zrobić? Człowiek ma wolną wolę. Może wybrać, którą drogę wybierze. Komu pozwoli działać w swoim życiu? Bogu czy Szatanowi? Dobrosława we mnie umarła. Nie potrafiłam dostrzec sensu w swym cierpieniu. Zabrakło mi tej mądrości. Dziś wiem, ze mądrością jest zobaczyć sens cierpienia. Bez cierpienia człowiek nigdy nie doceni zwykłego życia, nie będzie dziękował za każdą dobrą chwilę. Nie doceni spokojnego dnia, w którym niewiele się dzieje.
- Po kilku latach przestaliśmy się tak dokładnie ukrywać. Ojciec zapuścił brodę do pasa, mnie nie poznałby nikt, nawet rodzona matka. Najmowaliśmy się do ochrony karawan, służyliśmy jako osobiści strażnicy temu i owemu. On... potrafił tylko jeździć konno, robić szablą i szyć z łuku... i tego mnie nauczył... a potem, jak zobaczył, jak macham toporem, także i machania nim... toporem, znaczy się. A potem... umarł. Pewnego dnia pojechał do miasta po jedzenie i nie wrócił. Szukałem go i znalazłem... Nie wiem nawet, kto go zabił... strzałą w plecy. - Kaganek zatrząsł się tak, że niemal zgasł. - Znalazłem go, po dwóch dniach, tylko dzięki krukom. One widziały... przylatywały na ucztę i ja... też widziałem... Miałem wtedy piętnaście lat... byłem sam na Stepach i bardzo, bardzo chciałem go odnaleźć... i one go odnalazły... dla mnie...
Ktoś musi dbać o… o wielkie prawdy. To, czego Vetinari zwykle nie robi, to nie szkodzi. Mieliśmy władców, którzy byli całkiem obłąkani i bardzo paskudni. I to całkiem niedawno. Może i Vetinari nie jest „szczególnie miły”, ale dziś rano jadłem śniadanie z kimś, kto byłby po stokroć gorszy, gdyby to on rządził miastem, a jest takich o wiele więcej. To, co się teraz dzieje, jest złe. Co do twoich nieszczęsnych wielbicieli ptaków, to jeśli nie będą się przejmować niczym więcej niż tym, co im ćwierka w klatkach, pewnego dnia zacznie tu rządzić ktoś, kto sprawi, że udławią się własnymi papużkami. Chcesz, żeby tak się stało? Bo jeżeli my się nie postaramy, oni dostaną tylko głupawe… historyjki o gadających psach i Elfach, które Pożarły Moją Świnkę Morską, więc nie rób mi tutaj wykładu o tym, co jest ważne, a co nie. Rozumiesz?
Czy ludzkość naprawdę dopiero w obliczu osobistych tragedii oraz świadomości, że za chwilę wszystko może się skończyć, budzi się do życia? Budujemy sobie ciepłe i bezpieczne schrony. Stabilizujemy swoje życie, tak by nie było w nim żadnych wstrząsów ani dramatów. Wymyślamy dzień po dniu mało znaczące misje i cele, zapominając o tym, by po prostu żyć. Każdego dnia wracamy do naszych misternie tkanych dzień za dniem ciepłych i miękkich kokonów. Wybieramy bezpieczną pracę, bezpieczną drogę, najbezpieczniejszych ludzi wokół siebie, rezygnując przy tym z podejmowania najmniejszego nawet ryzyka. Sięgnięcie po marzenie jest ryzykiem. Walka o ukochaną osobę jest ryzykiem. Nieświadomie z biegiem lat uzbrajamy nasze kokony przed innymi, bojąc się, że mogą swoją bliskością zniszczyć coś, co naprawdę nie powinno mieć żadnej racji bytu.
Żeby zrozumieć, dlaczego krasnoludy i trolle tak się nie lubią, należy się cofnąć daleko w mroki historii. Można ich porównać do kredy i sera. To bardzo dobre porównanie -jedno jest organiczne, drugie nie, ale też trochę pachnie serem. Krasnoludy żyją z tego, że rozbijają kamienie zawierające cenne minerały, a oparte na krzemie formy życia, znane jako trolle, to w zasadzie kamienie zawierające cenne minerały. W warunkach naturalnych godziny dnia spędzają w uśpieniu, nieruchomo - a nie tak powinien się zachowywać kamień zawierający cenne minerały, kiedy w pobliżu są krasnoludy. Krasnoludy zaś nienawidzą trolli, ponieważ kiedy już się znajdzie interesującą żyłę cennego minerału, nie chciałoby się, żeby kamień nagle wstawał i wyrywał komuś rękę tylko dlatego, że ten ktoś akurat walnął go kilofem w ucho.
Opowiem wam, co czuje człowiek, gdy wie, że jest gotów na śmierć. Długo śpi, a kiedy się budzi, pierwszą myślą jest pragnienie, by móc wrócić do łóżka. Przez cały dzień nic nie je, ponieważ jedzenie jest czynnością, która go tu zatrzymuje. Sto razy czyta tę samą stronę. Przewija swoje życie jak kasetę wideo i widzi rzeczy, przy których płacze, widzi rzeczy, przy których się załamuje, ale nic, co skłoniłoby go do oglądania dalszego ciągu. Zapomina się czesać, myć, ubierać. A potem pewnego dnia dochodzi do wniosku, że zostało mu tylko tyle energii, by zrobić tę jedną monumentalną rzecz, i ogarnia go spokój. Nagle po raz pierwszy od miesięcy zaczyna liczyć chwile. Nagle ma tajemnicę, która rozjaśnia jego twarz uśmiechem i ludzie mówią, że wygląda wspaniale. choć czuje się jak muszla - krucha, gotowa rozpaść się na tysiące kawałków.
Na ścianach niezauważalnie zaczęły pojawiać się szczeliny, które z dnia na dzień stawały się coraz szersze. Miałam wrażenie, że nie jestem sama, że obok ktoś istnieje. Czasami szybko odwracałam głowę, by to, co czuję, zobaczyć. Kiedy się bałam, zamykałam oczy i prosiłam szeptem, by to, czego nie mogę zobaczyć, odeszło. Wpatrywałam się w szczeliny, przykładałam do nich oko, by dojrzeć, co siedzi tam głębiej. Czasem przykładałam ucho, wstrzymywałam na chwilę oddech i nasłuchiwałam. Przebijał się stamtąd jakby świst. Może to echa minionych wydarzeń? Szepty, zdania, śpiewane piosenki, wygrywane na pianinie melodie odbite od ścian wniknęły do środka przez te szczeliny, przeszły przez tynk i osadziły się na czerwonej cegle. Miałam wrażenie, że te wszystkie dźwięki się zapętliły, otwierałam wtedy okna i drzwi na oścież, by głosy dawnych mieszkańców uleciały z wiatrem, by mieszkanie oczyściło się z przeszłości i z poniemieckiej pamięci.Na ścianach niezauważalnie zaczęły pojawiać się szczeliny, które z dnia na dzień stawały się coraz szersze. Miałam wrażenie, że nie jestem sama, że obok ktoś istnieje. Czasami szybko odwracałam głowę, by to, co czuję, zobaczyć. Kiedy się bałam, zamykałam oczy i prosiłam szeptem, by to, czego nie mogę zobaczyć, odeszło. Wpatrywałam się w szczeliny, przykładałam do nich oko, by dojrzeć, co siedzi tam głębiej. Czasem przykładałam ucho, wstrzymywałam na chwilę oddech i nasłuchiwałam. Przebijał się stamtąd jakby świst. Może to echa minionych wydarzeń? Szepty, zdania, śpiewane piosenki, wygrywane na pianinie melodie odbite od ścian wniknęły do środka przez te szczeliny, przeszły przez tynk i osadziły się na czerwonej cegle. Miałam wrażenie, że te wszystkie dźwięki się zapętliły, otwierałam wtedy okna i drzwi na oścież, by głosy dawnych mieszkańców uleciały z wiatrem, by mieszkanie oczyściło się z przeszłości i z poniemieckiej pamięci.
- Dzień dobry, Barnaby - mówi policjant.
- Dzień dobry. Czym mogę służyć?
- Cóż... kiedy wczoraj wieczorem pochowaliśmy przy kościele psa pastora Briana, ktoś ten grób naruszył. Podobnie jak grób pastora. Wygląda na to, że ktoś przeniósł psa.
- Doprawdy?
Policjant wzdycha głośno.
- Gadaj, Barnaby. Czy wykopałeś ponownie psa po tym, jak cię za to aresztowaliśmy?
Ojciec się śmieje
- Pewnie że nie. Wróciłem prosto do domu i poszedłem do łóżka. - Policjant mówi coś jeszcze, ale ojciec mu przerywa. - Z całym szacunkiem, marnujecie czas. Pies jest martwy i jak dla mnie leży tam, gdzie pastor chciałby, żeby leżał. Nie macie ważniejszych spraw na głowie?
Policjant próbuje wtrącić słówko, ale ojciec pyta:
- Macie nakaz?
- No, nie. Przyszliśmy z tobą pogadać...
- Dobrze. I pogadaliście. Chciałbym teraz wrócić do śniadania. Udanego dnia, postrachu przestępców.
Po południu ze szkoły na ulicę wysypywali się młodzi ludzie, na oko czternasto-, siedemnastolatkowie, część pojedynczo, część grupami. Przypomniałem sobie swoją samotność i wyobcowanie z tego okresu, wiszącą jak wyrok wiedzę, że już nigdy nie pójdę do domu i nic nie będzie jak kiedyś. To uczucie już zawsze mi towarzyszyło, nie odstępowało na boisku, w kinie, w towarzystwie dziewczyn, a później kobiet – samotny, wszędzie, zawsze. Być może dlatego zacząłem żyć podwójnym życiem – wewnętrznym i zewnętrznym. W środku szukałem prawdy, wypełniałem zadanie, to, którego efektem był fakt, że siedziałem teraz w samochodzie i czekałem. Na zewnątrz robiłem to samo, co moi rówieśnicy: chodziłem do szkoły, uczestniczyłem w grach zespołowych, studiowałem, pracowałem. Może powinienem sobie pogratulować, skoro właśnie teraz te dwa beznadziejnie różne życia zaczynały w końcu splatać się w całość. Życie nigdy nie jest takie, jak człowiek sobie wyobraża, że pewnego dnia będzie. Nic nie dzieje się tak, jak to się wcześniej wymyśliło. Pewne jest tylko to, że jedne dni przeminą i nie wiadomo, co przyniosą nowe.
W głowie Marioli maszerował pułk wojska. Z nim wędrowała chyba cała kampania doboszy z ogromnymi bębnami.- O matko. co się dzieje?. to na pewno jakiś guz mózgu .umrę. Kaca giganta łagodził odrobinę zapach kawy dobiegający z korytarza. -Wstałaś już? Odezwał się Dawid przez jakąś koszmarną tubę. -Wstałam, ale proszę cię, nie drzyj się tak. Mimo podeszłego wieku nie jestem przecież głucha. Całe popołudnie snuła się po domu i obejściu. Umyła wiadro, w którym jeszcze wczoraj dojrzewał cydr, po czym prędko pobiegła poobejmować się czule z muszlą, gdyż zapach sfermentowanych jabłek jakoś dziwnie zadziałał na jej żołądek. Po kilku godzinach wrócił z miasta Dawid, przywożąc ze sobą Annę, która dzisiejszego dnia wyglądała nie jak kuzynka, ale jak jej rodzona siostra. Ich wory pod oczami wyraźnie wskazywały, że poprzedni wieczór spędziły, bawiąc się tymi samymi klockami, które, prawdopodobnie made in China, najwyraźniej były toksyczne.
"Miasto zmieniało swoje oblicze w ciągu dnia nie do poznania. O świcie, kiedy jeszcze drzemało, wjeżdżały na Rynek wozy naładowane warzywami, inne ciężko turkotały po bruku, rozwożąc beczki z piwem i różne towary, a potem zaczynały rozlegać się dzwonki tramwajów, szczękały fiakry, szurały miotły, po siódmej na ulicach zjawiali się uczniowie idący do szkół, miasto budziło się już zupełnie - zaczynały trzaskać okiennice, dźwięczały rolety w drzwiach sklepów, otwierały się okna i Lwów wtedy rozbrzmiewał setkami głosów, i głosy te odzywały się że wszystkich stron, preclarze krzyczeli: "Precle! Precle!", handełesowie wołali:"Handełe, handełe, handełe, handełe - sprzedaż - kupno!", druciarze - Huculi i Łemkowie - chodzili obwieszeni drutem i pułapkami na myszy, pokrzykując: "Garnki drutuję! Jest co do drutowania?", a bednarze: "Jest co do pobicia?, a piaskarze:" Trze piasku? Piasku trze! Piasek! ", a szmaciarze:" Kości! Szmaty! "
© 2007 - 2025 nakanapie.pl