Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "perly", znaleziono 25

Zdobyłby dla niej perły z dna oceanu, gdyby ich tylko zapragnęła.
Jak to jest, że takie ar­chi­tek­to­nicz­ne perły wy­trzy­ma­ły wojnę, a współ­cze­sność nie kwapi się, by pomóc im trwać?
Pójście po linii najmniejszego oporu jest nudne, za to blizny są interesujące. Opowiadają interesującą historię o człowieku, są dowodem, że stoczył jakąś bitwę - w moim przypadku z trudem wygraną. Mam na sobie wiele blizn.
Nie boję się przemawiać do dwudziestu tysięcy ludzi, ale kiedy wieczorem siadam sam na kanapie przed telewizorem, oblewa mnie zimny pot.
Miałem wszystko. Ale wszystko było ułudą. Nie było sposobu, żeby rozwiązać mój problem.
Potrzebuję miłości, ale jej nie ufam. Jeśli przestanę grać, porzucę Chandlera i pokażę, kim jestem naprawdę, być może mnie zauważysz, ale być może zrobiwszy to – zaraz porzucisz. A z tym nie dam sobie rady. Tego nie przetrwam. Już nie. Porzucenie obróci mnie w pył i unicestwi.
Gdy przeczytałem scenariusz "Friends Like Us", poczułem, jakby ktoś chodził za mną przez rok, kradnąc moje żarty, kopiując moje idiosynkrazje, kserując moje cyniczne, lecz dowcipne podejście do życia. Zwłaszcza jedna postać wydała mi się ciekawa: nie chodziło o to, że uważałem, iż mógłbym zagrać Chandlera. Ja byłem Chandlerem.
Myślę, że tak naprawdę muszą się spełnić wszystkie twoje marzenia, żebyś zrozumiał, że były to niewłaściwe marzenia.
Mieszkałem w ośrodku odwykowym, gdy Monica i Chandler wzięli ślub. To było 17 maja 2001 roku.
Przyjaciele" byli moim azylem, wyznacznikiem spokoju. Byli powodem, dla którego codziennie rano wstawałem z łóżka, a także przyczyną, dla której wieczorami starałem się zanadto nie przeginać. To były najlepsze chwile w życiu każdego z nas. Czuliśmy się, jakbyśmy każdego dnia słyszeli nową, cudowną nowinę. Nawet ja zdawałem sobie sprawę z tego, że tylko szaleniec – którym w wielu sytuacjach i tak się okazywałem – mógłby chcieć spieprzyć coś takiego.
Któregoś dnia być może także ty zostaniesz powołany lub powołana, żeby zrobić coś ważnego. Bądź więc gotów, bądź gotowa. Cokolwiek się wydarzy, pomyśl tylko: Co by na moim miejscu zrobił Batman?. I zrób to.
Miłość to nie staw, w którym można zawsze znaleźć swoje odbicie. Miłość ma przypływy i odpływy. Ma też swoje rozbite okręty, zatopione miasta, ośmiornice, burze i skrzynie złota i pereł. Ale perły leżą głęboko.
Miłość to nie staw, w którym można zawsze znaleźć swoje odbicie. Miłość ma przypływy i odpływy. Ma też swoje rozbite okręty, zatopione miasta, ośmiornice, burze i skrzynie złota i pereł. Ale perły leżą głęboko.
Co prawda to człowiek hodował perły, nie powstawały one jedynie w sposób mechaniczny - wciąż wytwarzały je ostrygi. Ze względu na naturalne, organiczne pochodzenie pereł znalezienie kilku takich samych okazów graniczyło niemal z cudem.
Przyjechałam, sama nie wiem po co, z Londynu, i wyszukuję, i zbieram dawnych przyjaciół tak, jakbym nizała perły na cienką nitkę, i wiem, na pewno już wiem, że nie zbiorę naszyjnika, lecz zaledwie kilka kuleczek...
Jeszcze pozbierać perły patrzę do wewnątrz widzę mroczną otchłań pełną węzłów sprzeczności rozrzucane garściami na oślep myśli odbijają się od twardych ścian giną rozdeptywane ustawicznym marszem w tunelu czasu przemijanie trwa nawet gdy trzewia śpią i sen resetuje mózg zawieszony oczekiwaniem na świt pierwszego pieczonego kartofla olśnienia może uda się oszukać horyzont biegnąc do mety pozbierać perły poezji rozsypane w akcie narodzenia
Od tego momentu już w moich myślach wyspach jawiła się jako ta naprawdę wyjątkowa oraz jako ta, którą zobaczyć okazję ma niewielu. A jest to ukryta perła na końcu świata – tylko ci, którzy włożą wysiłek, by tutaj dotrzeć, są warci jej poznania.
Od października 1946 r. do listopada 1947 r. działający w Łodzi zwolennicy Żabotyńskiego wydali ok. 10 numerów biuletynu o nazwie "Jedijot" ("Wiadomości"). Osobą, która za to odpowiadała był Perła. Informacje zawarte w "Jedijot" dotyczyły wydarzeń w Palestynie i w ruchu syjonistycznym.
Odruchowo wytarł w ręcznik spocone ręce, twarz i ramiona. Dopiero potem zbliżył się do stołów, na których sortowano perły. W promieniach jasnego światła leżały równe rządki i kuszące kupki prawdziwych skarbów morza. Aż się prosiły, by ich dotknąć, musnąć je, popieścić, rozkoszować się nimi.
...ale wziąć słowika w klatce zamknąć, to on wszytko traci. Choć pięknie śpiewa, to jemu jest smutno. A i te ściany takie ciężkie nade mną. A ja cygańska córka, las mi zdrowie daje. Jechałam taborem, to czułam się jak królowa Bona. Do mnie należeli perły rannej rosy. Moje były gwiazdy złote. Dziś co we włosy wplotę?... Papusza
Choć człowiek niezmiennie starał się je pochwycić. Już cztery tysiące lat przed naszą erą ludzie kolekcjonowali, przechowywali, czcili i podziwiali lśniące cudeńka wydobyte z morza. Narodzone z burzy, poczęte we mgle, dzieci księżycowego blasku, łzy bogów; wszystkie te określenia próbujące wyjaśnić pochodzenie owych skarbów, były równie tajemnicze jak same perły.
Im jesteśmy starsi, tym coraz mniej wierzymy w czarno-biały świat, dostrzegamy coraz więcej szarości i kryjących się za nimi świństw. Zdarzają się wyjątki, owszem, bywają osoby, które jakimś cudem potrafią nieść przez życie promyczek nadziei, mimo doznanych krzywd i tragedii, ale one są jak czarne perły. Można je znaleźć, ba, nawet mieć szczęście je poznać bliżej, ale jest to niezwykle rzadkie...
Przewyższamy was cywilizacyjnie tak bardzo, że wydajecie się nam zwierzętami. To czego nam nie wolno, może nie wypada robić dla was jest dopuszczalne. Nie dziwisz się, że psy w rui kopulują na ulicy. Tak mnie nie dziwią wasze zwyczaje ani nie przykładam do nich tego, co nazwalibyście normą moralną. (...) Wszak i wy zabijacie zwierzęta, by pozyskiwać z nich mięso i skóry. Rozłupujecie muszle, by wyjąć perły. Zwierzę nie płacze nad trawą, którą pożera.
Wstydzą się gałązki wierzby, gdy twą gibką widać postać.
Ani słońce, ani księzyc w blasku twym nie może sprostać.
Ślina twa ma słodycz miodu, który przemieszano nieco
Z winem. Zęby masz jak perły, co najczystszą barwą świecą.
Jak hurysa istna z raju smukła jesteś i lekko kroczysz,
Twarz masz najpiękniejszą w świecie i w refleksach złote oczy.
Gdybyś śmiercią była, nie wspominałbym o tym wcale,
Lecz gdybym umierał bez ciebie, życie przekląłbym zuchwale!
Stwór nie zareagował, Wątroba w dalszym ciągu widział to kroczące coś, wirujące wokół światła. Strach z początku malutki, niewinnie kiełkujący na dnie jego duszy, teraz zaczął rozwijać się coraz bujniej, rozkwitać. Idąc tak w dół i w dół czuł coraz bardziej, że jego skarb, jego życie zaklęte w tym małym klejnocie na piersi jest w niebezpieczeństwie. Wokół, we wszystkich porach ziemi, w próchniejących obelkowaniach chodnika, w wysuszonych, wyszczerzonych twarzach umarlaków pochowanych żywcem przy budowie kopalni, budziły się alarmowane jego obecnością demony. Wątroba widział to ruchome migające światło przed stworem, w tych refleksach widział również wszystko to, co jest dalej. To co chce się teraz wyrwać ze swojego wiecznego więzienia, uwolnić się i wylecieć w daleki świat. Czuł wszędzie pełzające paskudztwo, że osacza go dookoła, że za chwilę wejdzie na niego i będzie żarło jego ciało i duszę. -Widzę, że już tu trafiłeś? - głos nie należał do Chwiejczaka. Wątroba rozglądnął się na ile pozwalała ciasnota. Miał wrażenie, że dobiega on z góry od włazu. -Nie wiem, gdzie trafiłem - burknął w odpowiedzi. Głos zachichotał. -No, to jak się tu znalazłeś? Tu się nie wchodzi przypadkowo. Czemu łazisz wszędzie z tą błyskotką? -Moja sprawa - mruknął. -Oczywiście - znowu chichot. -Nie martw się, możesz na mnie liczyć. Tu jestem prawie u siebie. Po co ci ten cherlak z przodu? Wątroba sam nie wiedział po co mu Chwiejczak, więc nic nie odpowiedział. -Ale wiesz, że będziesz się musiał podzielić? Każda tajemnica ma swoją cenę. Pomyśl, za chwilę będziesz się musiał zdecydować. Korytarzyk nie był zbyt długi, ale wędrówka się przeciągała ze względu na jego zły stan techniczny. Obelkowanie było pogięte i zmurszałe, widać było, że ta konstrukcja ma przynajmniej sto lat. W kilku miejscach drewniane ściany były jakby zgniecone, tak że musieli się przciskać bokiem. Dla komisarza były to chwile klaustrofobicznych napadów, kiedy nie wiedząc, czy jest szerszy w przekroju bocznym czy wzdłużnym, cisnął całym cielskiem przez wąziutkie klepsydry zwężeń, mając ciągle wrażenie, że już w nich ugrzązł na wieki. W takich momentach wyobraźnia podpowiadała mu wizje strasznych pułapek, gdzie uwięziony pomiędzy ścianami człowiek zaczyna być jedzony przez jakieś stwory, które wypełzną ze szpar pomiędzy belkami. W korytarzu było bardzo duszno, pot zaczął perlić się na twarzy, opięty kombinezon stawał się wręcz torturą dla zgiętego ciała. Prostokątny kształt płytki wbijał się to w brzuch, to w pierś, przy każdym kroku. Nie dawał o sobie zapomnieć. Po następnych kilku metrach komisarz miał już dość, był gotów rzucić to wszystko i rozpocząć powrotną wędrówkę w górę. Jednakże migający refleksami i półcieniami stwór przed nim nieubłaganie ciągnął go na dół, przeznaczenie chwyciło go za nogawkę i nie puszczało. W pewnym momencie dotarli do drzwi, Chwiejczak powiedział tylko „Drzwi”, pchnął je i poszedł dalej. Wątroba oświetlił swoją latarką wrota. Były to żeliwne, bardzo solidne drzwi, zamykane za pomocą czegoś w rodzaju korby. Widniały w nich również trzy otwory na klucz, ale drzwi były otwarte. Czekały tu półuchylone, jakby ktoś tam wszedł i już nie wyszedł. Po głowie komisarza zakołatała się myśl, że to właśnie takie miejsce, takie okoliczności, że się tu wchodzi, ale nie wychodzi.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl