Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sprawa swoje", znaleziono 996

Istnieje jakaś gramatyka starzenia się.
Dzieciństwo i młodość pełne są czasowników. Nie możesz usiedzieć w miejscu. Wszystko w tobie rośnie, tryska, rozwija się. Później w średnim wieku czasowniki stopniowo zamieniają się w rzeczowniki. Dzieci, samochody, praca, rodzina - rzeczywiste sprawy rzeczowników.
Starzenie się jest przymiotnikiem. Wchodzimy w przymiotniki starości - powolni, bezbrzeżni, zamgleni, chłodni lub przezroczyści jak szkło. (s.287-8)
(...) zdałem sobie sprawę, że nie każde więzienie zbudowane jest z szarego kamienia i strzeżone przez wieże wartownicze i zasieki z kolczastego drutu. Czasami mieści się w zwykłym domu, do którego nie dociera słońce przez zasunięte rolety. Celę mogą tworzyć zbyt delikatne kości, a czasem mur więzienny jest biały w czerwone grochy. W gruncie rzeczy nigdy się nie wie, że coś jest więzieniem, dopóki nie zobaczy się tego, co zostało schwytane i zamknięte w środku.
Tak mało jest w ludziach ciekawości. A to wszystko… – Gus machnął ręką. – Wzięło się znikąd. Owszem, wiedzieliśmy, że środowisko naturalne schodzi na psy, chyba nawet prawicowe oszołomy w to skrycie wierzyły, ale to, co się teraz dzieje… sześćdziesiąt pieprznych plag, wszystkie naraz. – Spojrzał na Marty’ego niemal błagalnie. – W ile czasu, rok? Czternaście miesięcy? – Tak – przyznał Marty. – Kiepska sprawa. – Jakoś tylko to określenie pasowało.
Mój bezpośredni flirt i bezczelne lustrowanie jej wzrokiem. Jej spragnione spojrzenie i lekko rozchylone wargi, z których za każdym razem, gdy powiem coś, czego prawdopodobnie nie powinienem, wydobywa się ciche westchnienie. Cholerne przyciąganie, któremu nie potrafię zapobiec. Ono po prostu istnieje. Elektryzujące, a jednocześnie przerażające. Jak rozżarzony płomień, którego bez racjonalnego wytłumaczenia pragniesz dotknąć, doskonale zdając sobie sprawę, że boleśnie się sparzysz.
Czasem z mieszkania aresztowanego dobiegał powstrzymywany, zdławiony szloch, to dawała o sobie znać histeria niestosowna w społeczeństwie radzieckim, ale ciągle jeszcze obecna, w takich przypadkach "rycerze rewolucji" używali argumentu nie do obalenia: Moskwa nie wierzy łzom. Płacz się uciszał, proszę o wybaczenie, to nerwy - mówił zawstydzony głos. Zwykle jednak sprawę załatwiano gładko, bez naruszenia dyscypliny. Szybciej, szybciej, wszystko zostanie wyjaśnione!
No więc tak sobie myślał i w końcu doszedł do wniosku, że niecałe trzy tysiące za taką robotę to jednak sprawa mocno żałosna, że państwo wynajmuje nas do wykonywania najbrudniejszej roboty, do codziennego taplania się gównie i to samo państwo nami gardzi i ma nas w dupie, bo przecież chyba nie na taką kwotę nas wyceniają ? Niestety coraz więcej ludzi dostrzega ten absurd i ucieka z tonącego statku. Zostają pasjonaci, a ich coraz mniej.
Szymon Solański wiedział, że sam ze sobą nie wygra. Prowadzenie kryminalnych śledztw to była jedyna rzecz, na której się znał i którą kochał. Kochał też oczywiście Różę i Gucia, ale to się rozumiało samo przez się. Kiedy więc trafiała się okazja do tropienia przestępcy, choćby to był jego własny ślub czy miesiąc miodowy, brał sprawę bez zastanowienia. Róża zazwyczaj miała mu to za złe. Tym razem jednak zachowywała dziwny spokój.
Solański nabrał podejrzeń.
Przez chwilę patrzył na stojący na stole alkohol. Nagle, jakby kierowała nim jakaś siła, chwycił butelkę wódki i wylał całą zawartość do zlewu. Zdawał sobie sprawę, że za kilka minut będzie tego żałował, ale może to pierwszy krok, aby alkohol przestał rządzić jego życiem? W ślad za wódką do kanalizacji trafiła zawartość puszek z piwem.
To pierwszy dzień jego nowego życia. Pierwszy dzień życia w trzeźwości.
Gdy cię ktoś czymś dotknie, zaraz rozważ, co ów człowiek uważa za dobro i zło. A gdy sobie z tego zdajesz sprawę, uczujesz litość nad nim i ani nie będziesz czuł zdziwienia, ani gniewu. Zaiste bowiem i ty masz jeszcze albo to samo, albo podobne zdanie w sprawie dobra, co i on, a więc powinieneś przebaczyć. A jeżeli już nie uważasz tego samego za dobro i zło, to tym łatwiej zachowasz życzliwość wobec człowieka, który błądzi.
Życie na dole nieodłącznie wiąże się z udawaniem. Codziennie robisz rzeczy, których nie cierpisz. Wykonujesz obowiązki, słuchasz poleceń, załatwiasz sprawy. Udajesz zainteresowanie, pozorujesz zaangażowanie. Każdego dnia spotykasz się z ludźmi, których nie chcesz widzieć. Udajesz zadowolenie, satysfakcję. Tak naprawdę jednak czujesz tylko zmęczenie i znudzenie. I trochę gniewu. Wmawiasz sobie, że tak właśnie trzeba się czuć. Że wszyscy inni odczuwają to samo. Że tak jest zorganizowany świat.
-Wyobraź sobie, Hastings, że siedząc tutaj słyszysz, że drzwi wejściowe najpierw się otwierają, by po chwili się zamknąć. Co byś pomyślał?
- Że ktoś wszedł do domu.
- Tak, ale na każdą sprawę można patrzeć z dwóch różnych punktów widzenia. Ktoś wyszedł, ktoś wszedł - to całkiem różne rzeczy, Hastings. Jeśli jednak wyciągnąłeś niewłaściwy wniosek, po pewnym czasie spostrzegasz, że coś się nie zgadza i zaczynasz rozumieć, że byłeś w błędzie.
Minął hol i stanął tuż przy pozłacanym filarze, wtedy zobaczył ukochaną na schodach. Obracała w dłoni jeden z koralików długiego naszyjnika, a każda krągłość jej perfekcyjnego ciała była gustownie ukryta pod zwiewną sukienką w kolorze białego wina. Wyglądała zniewalająco. Mężczyzna zaklął cicho, ponieważ właśnie zdał sobie sprawę, że nie istniało na tym świecie nic, co zdołałoby go powstrzymać przed wycałowaniem jej krwistoczerwonych warg.
Za każdym razem, kiedy go widzieli, rozpoznawali go i spodziewali się po nim różnych rzeczy. A on za każdym razem miał pustkę w głowie. Zupełnie jakby patrzył na kogoś, kto kopie w miejscu, o którym wie, że ukrył w nim coś cennego, kopie i kopie, aż zda sobie sprawę, że cokolwiek tam było, przepadło. Mimo to nadal kopie, bo sama myśl, że to utracił, jest zbyt okropna, a zawsze pozostaje jakaś nadzieja. Nadzieja. To on był zaginionym skarbem. To z nim wiązano nadzieje.
Istniały sprawy zbyt trudne, by je rozważać. Potrzebował godziny w spokoju, by jakoś to wszystko sobie poukładać. „Osobiste to nie to samo, co ważne”. Jaki człowiek mógłby myśleć w taki sposób? I przyszło mu wtedy do głowy, że wprawdzie Ankh miało w historii swoją porcję złych, okrutnych władców i zwyczajnych marnych władców, nigdy jednak nie znalazło się pod butem dobrego władcy. Byłaby to pewnie najbardziej przerażająca perspektywa.
- (...) E... nie chciołbym wtykać kolana w wase sprawy, ale cemu tu zamorzacie na śmierć?
- Nasze woły uciekły, a śnieg jest niestety za głęboki, żeby iść pieszo - wyjaśnił pan Swinsley.
- Ano tak. Ale macie psecie piecyk i syćkie te stare i suche książki.
- No tak, mamy. - Bibliotekarz był wyraźnie zdziwiony.
Zapadła krępująca cisza, jak zwykle, kiedy dwoje ludzi nie potrafi zrozumieć nawzajem swojego punktu widzenia.
Nie możemy zapomnieć o tym wideo? To sprawa przeszłości i pozwól, że coś ci powiem o przeszłości. Jest właśnie tam, w przeszłości. Pamiętasz to zdanie o przeszłości? Jest już w przeszłości. Ledwie mogę je sobie przypomnieć, poza tym, że zawierało słowo "przeszłość". Przeszłość składa się ze wspomnień, te z kolei zrobione są z martwego materiału, który nie może cię zranić, jak mógłby na przykład spiczasty patyk. Z atomów i tak dalej. Także z kwarków, co wcale by mnie nie zdziwiło. Ale już zmarnowanych, leżących bez ruchy i niczego nikomu nierobiących.
Chyba wiedział, że przyjadę. Czekałam, aż coś powie, ale on tak stał i patrzył (...). Nie wiem, czy trwało to długo, czy tylko sekundę. – Alicja miała wrażenie, że Basia zapada się w sobie, znów zobaczyła jej słabość, a może po prostu zmęczenie i wino. – (...) Miałam mu wykrzyczeć cały żal (...). Miałam wciąż nadzieję, co prawda ledwie się tlącą, że to błaha sprawa. Marzyłam, aby zaczął się jakoś tłumaczyć, przepraszać. Byłam nawet gotowa przyjąć jego wyrzuty. (...) A on…
Szło o to, czy pod wpływem długotrwałego stresu, jakiemu będą podlegać zdani wyłącznie na siebie, nie nastąpią odchylenia od normy umysłowej, w postaciach typowych dla psychodynamiki grup odciętych przez lata od zwykłych powiązań rodzinnych i społecznych. W podobnej izolacji może ulec naruszeniom nawet osobowość uprzednio doskonale zrównoważona i odporna na duchowe urazy. Frustracja przechodzi w depresję lub agresywność, a ci, którym się to trafia, prawie nigdy nie zdają sobie z tego sprawy.
- Wiesz, Szuman, dlaczego nie sieknę cię w kły? Nie dlatego, że cię lubię, bo cię nie lubię. Nikt cię nie lubi, własna żona cię nie lubi, ty sam siebie, kurwa, nie lubisz. Twoja sprawa. Wiem, że jesteś niezłym gliną, ale ja też byłem niezły, doskonale o tym wiesz. Więc nie pierdol, tylko pomyśl. - Podniósł literatkę, zademonstrował. - Jeśli coś wygląda jak wódka, jedzie jak wódka i trzepie jak wódka, to co to może być?
- Wypijmy.
Nie lepiej było z kompetencjami - często z powodu braku umiejętności liczenia i pisania funkcjonariuszy straży obozowej wykorzystywali do prac kancelaryjnych w działach administracyjnym i gospodarczym samych więźniów. Dobór kadr do pracy w stalinowskim więziennictwie, w którego skład wchodziły także obozy pracy, odbywał się na zbliżonych zasadach do tych obowiązujących w całym Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Kluczową sprawą przy rekrutacji nie były kryteria merytoryczne, lecz ideologiczne: poparcie dla władzy komunistycznej w Polsce.
Ci młodzi mają wyprane mózgi. Nawet nie zauważają, że sami są ofiarami banków. "Moja" pani Beatka nawet przed sądem twardo się upierała: "jestem pracownicą banku". W końcu sędzia zapytała ją: "Kto płacił za panią ZUS?", "No, ja sama płaciłam". Chyba dopiero wtedy zrozumiała, że miała własną działalność gospodarczą, że z bankiem była związana luźno, że była kimś od brudnej roboty, kto miał nie zdawać sobie sprawy, że oszukuje niewinnych ludzi.
Jest takie powiedzenie, Zosieńko, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek – odparła babunia znacząco. Zaraz jednak dodała, nie do końca do siebie: – Chociaż każda nowoczesna kobieta zdaje sobie sprawę, że kawałek niżej jest droga na skróty...
– MAMO! – jęknął Andrzej (...)
– W sensie... że taki objazd? – zagubiony Maciejka wpatrywał się w ojca z nadzieją, że ten wyjaśni mu tę zawiłość stosunków damsko-męskich. (...)
– Powiedziałbym raczej, że droga ekspresowa.
Wyglądała na jakieś pięćdziesiąt lat, ale jak słowo daję brakowało jej tylko gumy do żucia, którą mlaskałaby ze znudzeniem. „Jak ja nie lubię biurokracji” – pomyślałam. Te całe peerelowskie stare pudernice wrośnięte w fotel za odrapanym biurkiem i robiące nam łaskę, że podbije to to papierek. Może i generalizuję, uogólniam czy jak kto sobie to nazwie, a może po prostu mam takiego pecha, że ilekroć jestem zmuszona załatwić jakąś sprawę urzędową trafia mi się obsługa z lamusa.
Kiedy uświadomimy sobie, że nie da się zastąpić jednego człowieka drugim, rola odpowiedzialności jaką ponosimy za własne życie i jego podtrzymywanie, ukaże się nam w całej swej wielkości. Człowiek, który zda sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką ma wobec innej istoty ludzkiej, która go kocha i z niecierpliwością wyczekuje jego powrotu, albo wobec jakiejś nieukończonej pracy, nigdy nie będzie zdolny odebrać sobie życia. Wie już, dlaczego żyje, a to pozwoli mu znieść to, jak żyje.
Co ma zrobić osoba, która jest ofiarą przemocy, żeby przestać nią być?
Zauważyć, że jest ofiarą i że tak nie musi być. A potem znaleźć w sobie odwagę powiedzenia "basta".
Do tego momentu ofiara dochodzi latami, jeśli w ogóle.
Człowiek żyje ze swoim cierpieniem i prawdopodobnie nie rozumie go w ten sposób. Definiuje je w kategoriach bezradności i troski o dzieci. Albo myśli: "Nie mogę nic zrobić z tą sprawą, bo on mnie zabije". Lub: "Owszem, on mnie czasem bije, ale przecież czasem bywa taki dobry".
(...) jak mu się zdawało – powiększała ona jeszcze przepaść, z której doskonale zdawał sobie sprawę, pomiędzy zadaniami, jakie przeznaczył mu los, a jego niezdolnością do ich wypełnienia. Wszyscy wokół niego skwapliwie wyrażali zadowolenie z granic, jakie wyznaczyło im życie. Nie spodziewali się niczego innego. Byli pewni siebie i swego świata. On jeden cierpiał z jakiegoś niezrozumiałego powodu. Niezręczność, którą mu wytykano, poczucie dziwności, jakie nieraz dostrzegał w porządku rzeczy, nie zawsze pojmując ich sens i zasady – oto co w okrutny sposób przypomniał mu wybuch braterskiego gniewu. Aleksy, jako maly chłopak miał w sobie ogromną niecierpliwość, ale sam nie wiedział dlaczego... Czekał, ale na co? Świat był tylko wołaniem nieznanej przyszłości. Była ona pełna pytań i cierni, i błądzenia po omacku. A także pełna szczęścia. Aleksy, przeżywając tak silną rozterkę, był jednak bardzo wesoły: inni byli smutni w świecie bez dylematów, skrojonym na ich miarę, on zaś w życiu, które było mu całkiem obce, doznawał stale wszelkich rozkoszy zachwytu. Sprawy istnienia dręczyły go trochę – i smiał się z tego.
-Pożałujesz tego!-wrzasnęła. - No co? No co? Chcesz się bić? Wykończę cię! Ty chyba sobie nie zdajesz sprawy, co to znaczy zadrzeć z lisem! Zrobię sobie z twojego ogona szalik na zimę, zobaczysz, ty wstrętny, wyleniały koci pomiocie!!!
Kot wstał powoli, a Foksi pisnęła i jednym susem znalazła się na gałęzi jabłonki.
- Masz szczęście, że jestem teraz bardzo zajęta, bo inaczej byłoby z tobą marnie!- zawołała pośpiesznie i wskoczyła wyżej.
Popatrzyli na siebie z porozumieniem w oczach. Owszem, wszyscy słyszeli o nowych zarządzeniach. Żeby elektrycznego czajnika nie włączać, kiedy kawę czy herbatę chce zalać tylko jedna osoba. W tym celu trzeba było się... skrzyknąć. Z wegetujących komend w Polsce co raz dochodziły wieści o nowych absurdach, choć i w Pałacu dało się zauważyć, że tną. Z trzech sprzątaczek zostały dwie.
- Jak każą nam srać po ciemku, wtedy się zacznę zastanawiać - skwitował sprawę młodszy aspirant Tymon Nowak.
– Czy to możliwe, żeby samobójstwo jednego dziecka pociągnęło za sobą samobójstwa kolejnych dzieci? – zapytał Laurentowicz.
– A słyszał pan może o Bridgend? To nieduża miejscowość w Walii, gdzie między 2007 a 2012 rokiem osiemdziesiąt osób, głównie nastolatków, popełniło samobójstwo. Nie zagłębiając się w szczegóły tamtej sprawy, odpowiem na pana pytanie: Tak, to możliwe, a nawet wielce prawdopodobne, jeśli zbierzemy dorastającą młodzież z problemami w jednym miejscu – odparła lekarka bez wahania.
- Jak pan sądzi - zwróciła się do niego Marlena - czy instrukcja obsługi faceta jest skomplikowana ?
Mężczyzna zaczerwienił się gwałtownie.
- Nie takiej obsługi - sprostowała. - To akurat jest proste. Jesteście jak koty. Wystarczy pogłaskać w odpowiednim miejscu i od razu unosicie ogon do góry. Chodzi mi o to, jak do was dotrzeć, żebyście zaczęli chodzić jak w zegarku. Wrzucać brudne pranie do kosza, opuszczać deskę w toalecie, nie bekać i nie pierdzieć przy stole. Ot, takie prozaiczne sprawy.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl