Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sprawy erak", znaleziono 16

Dobry przywódca zdaje sobie sprawę ze swoich braków i potrafi znaleźć właściwą osobę, która go wyręczy w sprawach, na których się nie zna.
Jesteś moim brakiem kontroli, Sara. kiedy jestem z tobą, tracę grunt pod nogami. I to mnie przeraża. Bardziej niż sobie zdajesz sprawę
Święta w naturalny sposób skłaniają ludzi do podsumowań. Wszystko widać wtedy ostrzej. Miłość, ale także samotność. Wiarę i jej brak. Oraz wszystkie inne sprawy zamiatane w ciągu roku pod dywan.
Oczekiwania to dziwna sprawa - zauważyła Wen. - Kiedy są twoim dziedzictwem, walczysz z nimi i sprzeciwiasz się im. A gdy nikt niczego od ciebie nie oczekuje, odczuwasz ich brak przez całe życie.
... z jednej strony zdawała sobie sprawę, że brak pieniędzy w żaden sposób nie czyni jej gorszą, to jednak - z drugiej strony- czuła, że gdyby rodzice pieniędzy mieli więcej, ona sama byłaby nieco lepsza.
Nie jestem samotna – odparła Mary zgodnie z prawdą. Samotność, pomyślała, to pragnienie towarzystwa innych ludzi. Ale nie zdawała sobie sprawy, że przez brak towarzystwa samotność może niezauważalnie poczynić duchowe spustoszenie.
Przerażona Gośka zdała sobie sprawę, że właśnie wpakowała się w spacer po cmentarzu ze swoją przyszłą/niedoszłą/ewentualną teściową! Z jednej strony lepsze to niż brak relacji z rodzicami jej poprzedniego faceta (brrr...), ale wspólny spacerek z matką Romana na tym etapie znajomości brzmiał co najmniej niezręcznie.
Ruda wyglądała, jakby chciała zabić mnie wzrokiem, a nie wyszło jej tylko z braku wprawy. Powinna dłużej poprzebywać z Polą.
- Pan sobie żartuje- powiedziała w końcu.- To jest poważna sprawa. Maurycego nie ma już drugi dzień. On jest chory, może mu się coś stać.
- Na logikę, jak go tak długo nie ma, to już mu się coś stało- zwróciłem jej uwagę na lukę w rozumowaniu.
Symbioza między nami była autentyczna i namacalna, teraz zaś czułam, że brak mi Lucy, jak gdyby stała się ona przedłużeniem mnie samej. Zdałam sobie sprawę, że stanowiła tę okropną, straszną część mnie, która powinna zostać zamknięta i już nigdy niewypuszczona na świat - niczym "wariatka na strychu" z powieści "Dziwne losy Jane Eyre".
Nie lepiej było z kompetencjami - często z powodu braku umiejętności liczenia i pisania funkcjonariuszy straży obozowej wykorzystywali do prac kancelaryjnych w działach administracyjnym i gospodarczym samych więźniów. Dobór kadr do pracy w stalinowskim więziennictwie, w którego skład wchodziły także obozy pracy, odbywał się na zbliżonych zasadach do tych obowiązujących w całym Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Kluczową sprawą przy rekrutacji nie były kryteria merytoryczne, lecz ideologiczne: poparcie dla władzy komunistycznej w Polsce.
Najwięcej danych na temat użytkowników zbiera wyszukiwarka Googlea. YouTube stał się miejscem rekrutowania i szkolenia ekstremistów. Lęgną się tam również niezliczone teorie spiskowe. Można też na nim znaleźć treści nieodpowiednie dla dzieci. Instagram i Snapchat wyolbrzymiają niepokoje nastolatków, zarówno jeśli chodzi o drobiazgi, jak i poważne sprawy. Ale Facebook jest dominującą siecią społecznościową i najwięcej skorzystał na nieświadomości swoich użytkowników oraz na braku odpowiednich przepisów, które regulowałyby jego działalność. Jego popularność powiększa skalę jego porażek.
Jednak nie te wiejskie rozkosze powodowały, że Artur czuł się wesoło. Radość brała się stąd, że wpadł mu do głowy bajeczny pomysł, jak poradzić sobie ze straszliwą samotnością, majakami sennymi, fiaskiem prób założenia ogrodu, absolutnym brakiem perspektyw i bezsensem życia na prehistorycznej Ziemi. Pomysł polegał na tym, by zwariować.
(...)
- Sedno sprawy tkwi w tym, rozumiesz - ciągnął Ford - że nie ma sensu doprowadzać się do szaleństwa bronieniem się przed szaleństwem. Tak samo dobrze można przestać się męczyć i zachować rozsądek na późniejszy użytek.
Jeśli ta szansa na strzał nie wypali, trzeba będzie przemyśleć sprawę (...). Numer z posłańcem z kwiaciarni. Albo z cukierni. Idzie się na górę, grzecznie puka do drzwi, wchodzi, wręcza słodycze i wychodzi. Tu konieczna jest wielka precyzja. Albo odwrotnie, hałaśliwa akcja. Dwie różne taktyki, z których każda ma swoje zalety. Pierwsza, strzał celowany, wymaga większych umiejętności i jest bardziej satysfakcjonująca, ale to metoda narcystyczna, myśli się wtedy bardziej o sobie niż o tamtym, brak w tym szerokiego gestu. Druga, głośna kanonada, jest bezsprzecznie bardziej hojna, bardziej wielkoduszna, to nieledwie filantropia.
Lucek, nadal klęcząc, przyczłapał się bliżej schodów, na szczycie których stał tron z wbitym w niego kurduplem. Posłaniec za nic nie chciał urazić królewskiej mości, ale wzrost króla, a bardziej jego brak, sprawiał, że Lucek nie potrafił przemilczeć tej kwestii. - Już podchodzimy, o wielki w swojej niewielkości, królu. - Coś powiedział? - Nie nic, zmęczonym jedynie po długiej podróży. Wybacz, o największy z najmniejszych. największych, miało być. Król wstał z tronu i podszedł do klęczącego Lucka. Ten natomiast zdał sobie sprawę, że będąc w tej pozycji, nadal mógłby napluć królowi na czubek głowy. Zagryzł wargi, by nie wybuchnąć śmiechem i spojrzał ukradkiem na Hubę. Ten także klęczał, ale o dziwo zajęty był czymś innym. Bawił się przeskakującymi między palcami iskierkami. „Żeby z tego jeszcze jakiejś draki nie było” - pomyślał Lucek, wracając myślami do zdarzeń wcześniejszych. - Powiesz jeszcze coś o moim wzroście, a już nigdy nie ujrzysz słońca. Zrozumiano? Nie ukarzę cię od razu tylko i wyłącznie dlatego, że twój pan wsparł mnie militarnie przy pewnej, mniej oficjalnej wyprawie. - Tak jest i przepraszam, o jaśnie królu, świecący bardziej niż. - Zamknij się i dawaj te dokumenty.
O moim życiu niewiele miałbym do powiedzenia. Moje dzieciństwo nie znało miłości; moja młodość nie zakosztowała słodkich owoców uniesienia; u progu zaś starości, wiek dojrzały przeminął mi nie pozostawiwszy wspomnień o przyjaźni. Zawsze troszczyłem się tylko o to, żeby z pomocą nie kończących się dziwactw wypełnić pustą lukę, którą brak miłości pozostawił w moim sercu; miejsca wzgardliwie omijane przez czułość nawiedzane bowiem bywają prze plagi kłamstwa, szalbierstwa i okropności. Nawet moja rozkosz nie była niczym innym niż rozwiązlością wyobraźni. Moja gorzka i żałosna krew długo unosił z sobą rzymską występność i popiół Sodomy. Okrutnie oszukany w swoim poszukiwaniu czystej miłości, mściłem się na mojej duszy, plugawiąc własne ciało. Moja haniebna lubieżność spływała na ciało dziecka, jak ścieka z kwiatu odrażająca ślina nagich ślimaków. Szukałem miłości wszędzie, gdzie spodziewałem się ją znaleźć, i pozostawałem samotny w tlumie ślepych i gluchych. Jak wszyscy podróżni miałem jednak tysiąc pospolitych przygód u Dworu, na gościńcu i w oberży.
Odczytywałem legendarną zachłanność, głupotę, i obłudę w najpiękniejszych oczach Europy. Moje serce było puste, moja dusza zwiędła. Jedyna odwaga, jaką poznałem w sobie, polegała na upodleniu; poza rozpustą byłem samą nieśmiałością. Z drżeniem zwracałem sę do kobiet, które trochę później znieważałem w sposób najbardziej brutalny i wynaturzony. Nigdy nie dręczyły mnie ambitne rojenia; byłem niezdolny do pojmowania szczęścia, wielkości czy sławy poza miłością. Obdarzony znakomitym poczuciem porządku i mało wytrwały, lekceważący sobie codzienne sprawy, wahałem się bezustannie między marnotrawstwem a sknerstwem, pragnąc naprawić jedne wady drugimi; kto znał mnie jako rozrzutnika w piątek, zdumiewał się widząc mnie skąpcem w niedzielę. Moja melancholia była zawsze głęboka; umykanie chwil mroziło mi serce.
3:1 dla „Solidarności”
W wyborach 1989 roku nie tylko władzę zdumiała niska frekwencja
Po Okrągłym Stole, przed wyborami parlamentarnymi w 1989 r., wydawało się, że rządząca koalicja – PZPR, ZSL, SD – może być pewna swego. Kompromis zawarty z opozycyjną „Solidarnością” akceptował realia ustrojowe i zakładał, że obie strony są skazane na siebie, wbrew wszelkim istniejącym różnicom, gdyż żadna nie jest w stanie samodzielnie osiągnąć założonych celów. Kontrakt przewidywał wybory niekonfrontacyjne – wprowadzono jednorazowe gwarancje zachowania przewagi rządzącemu obozowi (65% składu Sejmu) – lecz konkurencyjne (na 35% miejsc w Sejmie i wszystkie mandaty w Senacie). Bez wątpienia opozycja wybory wygrała. Ale dlaczego aż tylu się wstrzymało, nie wzięło udziału w głosowaniu? Publicznie roztrząsano, co oznacza ten rezultat. Czy rzeczywiście partia przegrała? Potem doszły jeszcze pytania o przyczyny licznych skreśleń wszystkich kandydatów, i koalicji, i opozycji. W partii przede wszystkim pytano: czyja to wina? W analizach przyczyn takiego zachowania elektoratu przytaczano różne argumenty, m.in. taktykę „drużyny Wałęsy”, agresywność kampanii wyborczej „Solidarności”, złamanie umowy o unikaniu konfrontacji, brak własnej ofensywności, rozbicie głosów z powodu dużej liczby kandydatów, słabość kampanii propagandowej, kryzys gospodarczy, a nawet rzekomo mylące wyniki sondaży (o czym dalej). Stosunkowo rzadko pojawiały się wypowiedzi wskazujące na związek między niepowodzeniami w reformowaniu systemu politycznego a porażką koalicji oraz na efekt rozliczenia z przeszłością, dążenia do zmian. Polacy nabrali przekonania, że PZPR, kolejne ekipy rządzące, mimo swoich wysiłków reformatorskich, nie są w stanie sprostać wyzwaniom nowych czasów. Dała o sobie znać wszechobecna potrzeba powiedzenia nie. Wolę zmian wyrażano już powszechnie. W wyborach miano przesądzić, kto owe zmiany przeprowadzi, jaka siła polityczna, jacy ludzie. Po pewnym czasie pogodzono się z faktem, że były to wybory rozliczeniowo-plebiscytowe, głosowano za zerwaniem ze starym porządkiem, za zmianą, czyli „przeciw”; w proteście organizowanym od nowa przez „Solidarność”. Głosowano za odsunięciem dotychczasowej nomenklatury od rządzenia, a nie za wyborem jakiegoś konkretnego programu, bo takiego Komitet Obywatelski nie miał. (Przecież późniejszy program Balcerowicza nie zyskałby poparcia). Również nie wybierano rozmyślnie konkretnych ludzi z opozycji, bo ich nie znano; chciano żeby było inaczej niż dotąd, chociaż nie za bardzo wiedziano jak inaczej. Opozycyjne obiecanki cacanki (chcemy… będziemy… popieramy… domagamy się…), same dobre rzeczy (wolność, reformy, suwerenność) brzmiały pociągająco, ale co znaczą naprawdę, miano się przekonać, jak zawsze, dopiero w praktyce. W owym czasie wydarzenia przyspieszyły, działo się tak wiele i szybko, że nie dostrzeżono istotnej zmiany, jaka zaszła w opinii społecznej. Władze od lat tkwiły w przekonaniu, że najważniejsze po stanie wojennym to odzyskać zaufanie społeczne i na tym skupiały główny wysiłek. Cieszono się z rosnącego poparcia, że coraz mniej jest kwestionujących dobre intencje władzy, czołowych polityków i instytucji. Pod koniec rządów Zbigniewa Messnera, w 1987 r., okazało się, że nie wystarczy już cieszyć się zaufaniem, a nawet sympatią. Rządy z lat 80. darzono mniejszym lub większym zaufaniem, miały wiele zalet, dobrych intencji – tego im nie odmawiano, a w każdym razie nie kwestionowano w takim stopniu jak zdolności do wprowadzenia oczekiwanych zmian. („Chcą może i dobrze, ale nie są w stanie, nie dają nadziei, nie ma gwarancji, że błędów nie powtórzą i skończy się jak zawsze”). Zarzucano władzom oportunizm, brak zdecydowania, nieskuteczność działania, brak wymiernych rezultatów. Nawet doceniano szczytne zamiary i pracowicie sporządzane dokumenty, ale krytykowano ich zbyt ostrożną, aż ślamazarną realizację. Od 1986 r. koalicja rządząca stale traciła na wiarygodności, a w konsekwencji zaczęło maleć jej poparcie społeczne. Wypominano jej niespełnione obietnice, nasilił się sceptycyzm, oczekiwania społeczne przeniosły się ze sfery zamierzeń do sfery gwarancji. Polityczne poparcie dotychczasowych reformatorów na zasadzie zaufania już nie wystarczało, a wiarygodność z trudem pozyskiwaną już utracono. Ludzie chcieli gwarancji, mogli poprzeć tylko polityków wiarygodnych. Tej istotnej zmiany nie udało się w porę rozszyfrować i uwzględnić w praktyce politycznej. W rezultacie tzw. operacji cenowo-dochodowej władza po raz kolejny zawiodła, doprowadziła do spiętrzenia trudności rynkowych i krachu gospodarczego. Reforma gospodarcza nie dawała już nadziei. Także rząd Mieczysława Rakowskiego i sam premier, chociaż zyskał bardzo wysokie notowania i przyspieszył zmiany, nie przełamał tego symptomatycznego zwrotu opinii społecznej, nie było już na to czasu. Poparcie dla drużyny Lecha podwajało się co dwa tygodnie, w każdym kolejnym sondażu. Jednak spora część elektoratu do końca bała się „Solidarności” i nie dała jej wiary. Jednym odmówiono poparcia z uwagi na przeszłość, drugim – w obawie o przyszłość. Posłanka Anna Urbanowicz, charakteryzując swoje 42 spotkania z wyborcami (woj. skierniewickie), m.in. zauważyła: „Niewiara, że można coś zmienić. Obawa, że my będziemy po wyborze tacy sami jak dotychczasowi posłowie, ponieważ znajdziemy się w kręgach władzy” („Znak”, lipiec 1989 r.). Kierownictwo „Solidarności” trafnie odczytywało nastroje, wiem, że uważnie analizowano komunikaty CBOS i odpowiednio uwzględniano w swojej kampanii wyborczej. Społeczeństwo postanowiło dać szansę tym, którzy jej dotąd nie mieli, wyborcy głosowali na nadzieję. Bardzo skutecznie namawiała do tego „Solidarność”: „Wybierz nadzieję”, głosiło jedno z haseł wyborczych na ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Odrębnym tematem w rozpatrywaniu powodów porażki, sprawą zdumiewającą była stosunkowo mała frekwencja wyborcza jak na tak emocjonującą batalię o tak wysoką stawkę. Fakt ten wszystkie ugrupowania starały się wykorzystać przede wszystkim na własną korzyść. W powyborczych partyjnych ocenach, w oficjalnych dokumentach, na specjalnie temu poświęconym plenum KC PZPR zgodzono się, że w tych okolicznościach nie sposób było wygrać z „Solidarnością”. Skumulowanie negatywnych zjawisk gospodarczych – załamanie sytuacji rynkowej, inflacja, uciążliwości dnia codziennego i – po raz pierwszy w PRL – strajki chłopskie, w środowisku, które tradycyjnie dawało najwięcej głosów rządzącej koalicji. Ale dlaczego zawiodły kompromisowo przyjęte gwarancje zabezpieczające przed tak sromotną porażką? Czy odpowiedzialni za polityczne przygotowanie i organizację kampanii zapomnieli o optymistycznych zapewnieniach i nie tak dawno demonstrowanym poczuciu pewności siebie? Po pierwsze, optymizm co do szans kandydatów koalicji okazał się nieuzasadniony. Wydawało się, że osobom z nazwiskami, szanowanym za dorobek naukowy, zawodowy, cieszącym się powszechnym uznaniem łatwiej będzie przekonać do siebie wyborców niż mało znanym pretendentom spod znaku „Solidarności”. Zlekceważono możliwość wyborów plebiscytowych, głosowania na drużynę Wałęsy, w proteście przeciw dotychczasowym niepowodzeniom: nowe kontra stare (czyli ugrupowaniom odpowiedzialnym za przeszłość, mniejsza o nazwiska). Optymizm na wyrost wywarł negatywny, żeby nie powiedzieć fatalny wpływ na wiele konkretnych decyzji, a szczególnie na wybór wariantu ordynacji do Senatu (większościowej zamiast proporcjonalnej). Po drugie, skoro zdecydowano się na ordynację większościową, czyli sytuację, w której zwycięzca bierze wszystko, a reszta głosów przepada, nie wolno było dopuścić do rozproszenia kampanii na wielu kandydatów, należało maksymalnie skupić się właśnie na nazwiskach osób o największych szansach (co zrobiono w ostatnim tygodniu, niestety już za późno; w niektórych okręgach do końca nie udało się osiągnąć jednomyślności co do osób, które mają być popularyzowane). Po trzecie, nazwiska osób umieszczonych na liście krajowej świadczyły o mylnej ocenie sytuacji. Zaszła istotna zmiana w nastrojach społecznych. Nie doceniono zagrożeń, jakie wystawienie tak skonstruowanej listy może powodować, i nie stworzono odpowiednich zabezpieczeń (więcej kandydatów na 35 mandatów, druga tura głosowania). W znacznej części nawet członkowie partii nie utożsamiali się z listą prominentów, bo mieli wątpliwości, nie rozumieli intencji kierownictwa, nie identyfikowali się z jego decyzjami, skreślali wręcz, odreagowując swoją złość. Jak to w rewolucyjnych zawirowaniach bywa, na pożarcie rzucono ekipę reformatorów, wycięto tych, którzy odważyli się demokratyzować system, wprowadzać pluralizm i reformy. Po czwarte, naiwnością okazały się rachuby, że wybory będą konkurencyjne, ale nie konfrontacyjne, a faktycznie stały się terenem ostrej walki politycznej. Opozycję traktowano w białych rękawiczkach, łagodzono spory i kontrowersje. Liczono na współdziałanie, koegzystencję koalicji z opozycją, przestrzeganie kompromisowych ustaleń i zasad kultury politycznej w związku z koniecznością wspólnego działania przez okres trudnych reform ustrojowych. „Uśpiono” partię, zabrakło przebojowości, determinacji. Na szalejącą demokrację w koalicji „Solidarność” odpowiedziała dyscypliną partyjną i bojową mobilizacją. Na pojednawcze gesty partyjnych – plakat z szeryfem idącym do pojedynku pod znakiem „Solidarności” (z filmu W samo południe z Garym Cooperem). Złudnie formułowano przewidywania co do zachowań Kościoła rzymskokatolickiego. Wydawało się, że przyjęcie przez Sejm korzystnych dlań ustaw i przyjazny dialog władz państwowych i kościelnych zapewnia neutralną postawę księży, powściągliwość duchowieństwa, tymczasem parafie niemalże powszechnie włączyły się do akcji wyborczej na rzecz kandydatów opozycji, tworząc im infrastrukturę organizacyjną.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl