Cieszę się, że zdecydowałam się na tę książkę i mogłam poznać pióro Pani Anny Olszewskiej. W książce tej zbudowała, jak sama napisała na wstępie mroczną opowieść, która miała miejsce. Oczywiście wiele rzeczy pozmieniała, pisząc, że historia ta, była dla niej tylko natchnieniem.
W książce tej autorka przenosi nas w okolice małego miasteczka nad Zalewem Czartoryskim. Historia, osadzona w górskiej społeczności, gdzie każdy się zna i każdy ma coś, co chce ukryć nikomu nic nie zdradzając. Tajemnice otaczającej osady na półwyspie Stylchyn splatają się w intrygującą sieć zbrodni i niewyjaśnionych wydarzeń.
W jednym z domów tego małego miasteczka zostają odnalezione zwłoki Magdaleny Zachary. Śmierć tej kobiety, na wszystkich podziałała tak, jakby każdy wiedział, że coś takiego mogło się zdarzyć, ale lepiej o tym głośno nie mówić. Niczym żółwie chowali się w swoich skorupach, bojąc się czegoś przeraźliwie. Czegoś, o czym wiedzieli. Coś, co za nimi się ciągnie od dawna i jest obsiane mroczną tajemnicą sprzed lat.
Do Czorsztyna, osady zwanej Stylchyn sprowadza się Igor Schutt, autor krwawych powieści kryminalnych i to on odnajduje zwłoki tej kobiety. Odnajduje, ale ze strachu nie zgłasza tego na policję. Sumienie jednak daje mu nieźle popalić, temu sprawa tej dziewczyny, staje się jego priorytetem. Zdobywa wszelkiego rodzaju wiadomości, chcą rozwikłać zagadkę, która z każdą kartką robi się bardziej mroczna. Miasteczko to ma wielką t...