Delaneyowie to barwna, artystyczna rodzina. Ojciec był śpiewakiem operowym, a matka tancerką. Razem wychowywali troje dzieci. Wszyscy myśleli, że Maria, Niall i Celia są rodzeństwem, ale sprawa wygląda inaczej. Maria i Niall są dziećmi z poprzednich związków rodziców, ich wspólnym była tylko Celia. Dorastanie w sławnej i raczej niekonwencjonalnej rodzinie, musiało pozostawić piętno na tych młodych ludziach. Maria została aktorką, Niall komponuje muzykę, a niepozorna Celia potrafi pięknie rysować. Nie każdy jednak potrafi docenić talent i Delaneyowie zostali nazwani pasożytami. Czy naprawdę zasłużyli na to miano?
Nie polubiłam rodziny Delaneyów i śledzenie ich losów w większości mnie nudziło. Może jestem zbyt praktyczna, żeby zrozumieć artystyczną duszę. Jedynie Celia momentami wzbudzała moją sympatię, ale przyrodnie rodzeństwo odnosiło się do niej z lekceważeniem, ponieważ była zbyt uporządkowana jak na ich chaotyczne standardy. A jednak to ona wzięła odpowiedzialność za ich ojca, kiedy ten potrzebował pomocy, a Maria nie potrafiła zająć się nawet swoim własnym dzieckiem. Tyle, że to w rodzinie Delaneyów zupełnie nic nie znaczyło.
Może i jest to opowieść o barwnym życiu przedwojennej Europy, o cieniach dorastania w artystycznym środowisku, ale sama historia przyszywanego rodzeństwa nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, taka sobie obyczajówka.