Jest w alegorycznym „Saturnie” niezwykłość, bo łączy sztukę i szał literacko-biograficzno-malarski. Całość rozpoczyna cytat: „Powiedz mi, kto wymyślił ojca, i pokaż mi gałąź, na której go powiesili”. A zatem jest o płomieniu geniuszu, patriarchalnej ojców tyranii, synów kastrowaniu, wnuków ubóstwianiu i władzy, która z różnych źródeł pochodzi: z pieniędzy, talentu i lędźwi. Królewski blichtr stołecznego dworu i położona gdzieś po Madrytem willa, dom słynnego malarza Francisco José de Goya y Lucientes. To właśnie na jego ścianach powstanie oniryczno-ekspresyjny cykl czternastu posępnych „Czarnych obrazów”, o przytłaczających barwach (stąd ich nazwa), ze słynnym „Saturnem pożerającym własne dzieci”, urokliwym „Psem”, w towarzystwie gęb i fizjognomii groteskowych, obrzydliwych i tragicznych.
Dehnel prowadzi swą opowieść oddając głos raz mistrzowi, raz jego synowi, nieszczęsnemu Javierowi, by pod koniec udzielić antenowego czasu wnukowi Goi – chłopcu o imieniu Mariano. Bo „Saturn” to opowieść o niszczeniu, o sile ojcowskiej miłości, która z miłością ma niewiele wspólnego, o ojcowskich rozczarowaniach i spuściźnie nie tylko artystycznej.
Goya to człowiek okrutny, pożerający wszystkich i wszystko to, co znajdzie się w zasięgu jego władczego wzroku. Czyś jest kobietą czy mężczyzną, żoną, synem czy przyjacielem – zostaniesz zjedzony, wykorzystany i wypluty. Goya jest kolosem, który przemierza doliny i zadeptuje każdy nowy pęd. Nie pozwala mu wznieść się ku ży...