W związku ze zbliżającą się premierą nowego wydania powieści, postanowiłam ją sobie odświeżyć. Pamiętałam, że parę lat temu bardzo mi się podobała, ale gusta się zmieniają... W przypadku tej książki niewiele się nie zmieniło. Jedynie forma i styl literacki wydały mi bardziej nasączone oldschoolowym posmakiem.
Fabuła to istny miks przeróżnych elementów od wstrząsających, odrażających opisów po eteryczne, plastyczne obrazy przyrody, budynków, a nawet aury pogodowej. Czytelnik ma możliwość podejrzeć pracę śledczych i antropologa. Dowiedzieć się jakie obrażenia występują u ofiary uderzenia tępym narzędziem, pożaru, czy upadku z wysokości.
Akcja książki dzieje się na wyspie Runa należącej do archipelagu Hebrydów.
Antropolog sądowy, doktor David Hunter, zostaje poproszony o pomoc przy badaniu ofiary pożaru. Jasne staje się, że nie był to wypadek, a zbrodni dokonał ktoś z wewnątrz. Odkrycie prawdy w tak hermetycznie zamkniętej społeczności nie będzie proste. Wszechobecny niepokój towarzyszący bohaterom dosłownie wdziera się pod skórę. Złowieszcza, słona aura wyspy smaganej deszczem, pachnącej zgnilizną dopełnia dzieła nadając fabule duszny, gęsty, przytłaczający klimat.
Na uwagę zasługuje narracja prowadzona pierwszoosobowo przez Huntera oraz trzecioosobowo przez innych bohaterów powieści.
Historia obfituje w zwroty akcji, które kumulują się w finale. Gdy już się wydaje, że punkt kulminacyjny minął, a na pozostałych stronach będzie wyciszenie powieści, okazu...