Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "latach do nas", znaleziono 354

Otóż moja matka, przewidując nadejście przypadłości, właściwych jej latom, nalegała, bym się ożenił. Wiesz, jak wytrwałe bywają matki w takich przypadkach i jakie pokłady emocji mogą uruchomić. Dwa razy podpaliła mieszkanie, raz skoczyła w przepaść klatki schodowej, a wreszcie, gdy owe próby targnięcia się na własne życie zawiodły, poszła do zoo i rzuciła się do klatki z lwami, gdzie znajdowałaby się zapewne do tej pory, gdyby zwierzęta te nie zwróciły uwagi strażnika rozpaczliwym rykiem i gestykulacją.
Pod koniec lat pięćdziesiątych amerykańskie zapasy broni jądrowej zwiększyły się z około 300 do blisko 18 tysięcy głowic i bomb jądrowych. W ciągu następnych pięćdziesięciu lat Stany Zjednoczone wyprodukowały ponad 70 tysięcy bomb i głowic jądrowych, a na programy budowy broni jądrowej wydały oszałamiającą kwotę 5,5 biliona dolarów. Po latach wiemy - a było to jasne już wówczas że decyzja o budowie bomby wodorowej stała się punktem zwrotnym W rozkręcaniu spirali zbrojeń zimnowojennych.
W tym roku Misję Barbikańską włączono strukturalnie do Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Wilnie (nieoficjalnie od 1934 r.) i stała się ona „dystryktem białostockim” tegoż wyznania. Spora ilość obowiązków, która w tym okresie spadła na przywódcę Misji Barbikańskiej i jego współpracowników, nie pozwoliły mu na szerszą aktywność poza miastem (lub nie życzył sobie tego Konsystorz tegoż Kościoła). (…) Reprezentanci Misji Barbikańskiej odbyli w latach 1924-1936 całkiem sporo wypraw misyjnych, głównie po województwach białostockim, poleskim, nowogródzkim, lubelskim i wołyńskim.
(...) zemsta, gdy jej się chwytają ludzkie ręce, karze samą siebie. Zemsta może porazić i zrujnować tego, przeciw komu jest wymierzona, ale zawsze też zostawia ślady na mścicielu. Może to tylko poskutkować duchowym żalem, który ujawnia się dopiero po długich latach, ale zapewniam cię, że we wrażliwym sercu zawsze jednak kiedyś się odezwie głosem skargi: ile bym dał, aby to wszystko dawniej potoczyło się inaczej. Taki żal musimy potem dźwigać aż po grób, ponieważ przeszłość nigdy już się nie odstanie, a samej zemsty nie da się już unieważnić.
Szeregowi pracownicy zazwyczaj opisują Muska w bardziej różnorodny sposób. Żywią uznanie dla jego przedsiębiorczości i szanują to, jak wymagający potrafi być. Uważają również, że bywa trudny, a nawet złośliwy, ale obawiają się także, że może nagle zmienić zdanie w jakiejś kwestii i sam kontakt z nim może być przyczyną zwolnienia. "Najgorszą cechą charakteru Elona jest w moim pojęciu całkowity brak lojalności i nieumiejętność tworzenia więzi" - powiedział jeden z byłych pracowników. "Wielu z nas pracowało dla niego bez wytchnienia latami, a lądowaliśmy na ulicy bez mrugnięcia okiem ...
Narkotyki nie mają już nic wspólnego z książkami czy sztuką, nawet dzisiejsza muzyka jest dla ludzi z mojego pokolenia zbyt mechaniczna. Ostatnim ruchem młodzieżowym, jaki rozumieliśmy, był punk – ale punk był autentyczny jedynie przez chwilę. Potem narkotykowe pokolenie lat sześćdziesiątych musiało już przyglądać się dzieciom epoki thatcherowskiej, trzydziestoparolatkom obracającym fantastycznymi sumami pieniędzy i wciągającymi kokainę, by utrzymać się w transie robienia kasy. Wiem, że w latach sześćdziesiątych narkotyki wielu ludziom spierdoliły życie, ale i tak mam wrażenie, że teraz ćpa się w sposób o wiele bardziej paskudny i bezsensowny. (s.41).
Trzeba pamiętać, że w tamtych latach Bogu wytoczono proces. Był to intelektualny causa célèbre epoki, wzbudzające emocje, które dzisiaj trudno pojąć. (…) wszyscy, zarówno czytelnicy, jak i autorzy książek, chcieli się dowiedzieć, czy istnieje Bóg i czy troszczy się o ich nieśmiertelne dusze, czy też nie ma ani Boga, ani nieśmiertelnych dusz, o które musiałby się troszczyć. W tej oto postaci jawił się przeciętnemu człowiekowi dylemat, (….) czy świat, w którym żyje, znajduje się we władaniu dobroczynnej inteligencji, czy też opanowany przez obojętne moce? Tak brzmiało pytanie, które w tej cynicznej epoce rozumu potrafiło rozpalić umysły, pytanie, które dyskutowano wszędzie.
Ale był taki czas w drogówce, gdy szkoliłam nowo przyjętych. Widziałam młodzieńców pięknych z ciała i duszy. Wypełnionych ideałami, miłością i chęcią niesienia pomocy. Nie zliczę, jak często podczas tych rozmów mówili, że nie tykają alkoholu, że mają piękne żony i małe dzieci. Nie zliczę, jak często po kilku miesiącach, rzadziej latach, zaczynali pić, stawali się agresywni i rozbijali rodziny. Nie wiem, czy każdy człowiek jest dobry z natury, ale wiem, że ta praca może zabić naturalne dobro. Bo ta praca, proszę pani, niezależnie czy w policji, czy w milicji, jest toksyczna. Zatruwa i powoli wyniszcza organizm.
W latach dziewięćdziesiątych bardzo trudno było się dostać do więziennictwa. Wokół ogromne bezrobocie, padały kolejne fabryki. A tu? Budżetówka, pewny pieniądz i przede wszystkim pieniądz solidny, pozwalający na godne życie. Lata jednak mijały, czasy się zmieniały, kraj się rozwinął. Poziom życia Polaków poszedł do góry. Gdy zaczynałem pracę, na sześćdziesiąt zatrudnionych osób tylko pięć miało samochody. Gdy odchodziłem niedawno na emeryturę, tylko dwóch chłopaków nie miało aut. Człowiek ma dziś zupełnie inne potrzeby. Jest większy dostęp do towaru, usług, dóbr. Wycieczki zagraniczne, przyjemności, zajęcia dodatkowe dla dzieciaka. Człowiek chce korzystać z życia.
Ferruccio de Bortoli: Przecież była najważniejszą autorką "Corriere... ". U nas publikowała we wrześniu 1979 roku rozmowę z Chomeinim. Kiey pojechałem na wywiad z Arielem Szaronem, jakieś dwa, trzy miesiące przed tym, jak dostał udaru mózgu, ledwo wszedłem do jego gabinetu, zapytał: A jak Oriana? Co u niej?
Żałowałem, że zamilkła na tyle lat. Czytelnicy zapominali o niej. Napisała "Wściekłość i dumę", tekst, który po piętnastu latach nadal robi wrażenie. Ma siłę. Nie wiem, czy dziś nie większą. Pamiętam, jeszcze przed publikacją nazywała "Wściekłość i dumę" kazaniem. To było jej kazanie o życiu, nie o nienawiści. Kochała tę tożsamość, ten naród, zachodnie wartości, to, kim jesteśmy, a o czym zapomnieliśmy.
Arystofanesa określa się w literaturze mianem twórcy teatru absurdu, w związku z tym nie wahamy się stwierdzić, że gdyby żył on w Polsce w ostatnich latach, nie musiałby go tworzyć, ponieważ otaczająca go rzeczywistość byłaby sama w sobie jednym wielkim teatrem absurdu. Może tak absurdalna rzeczywistość dostarczyłaby mu wyjątkowej materii do jeszcze silniejszej erupcji jego podszytego ironią i sarkazmem talentu, a barwny i ostry język, pełen aluzji, dygresji i dwuznaczności jeszcze bardziej bawiłby publiczność? W niniejszej książce ten fenomen interesuje nas przede wszystkim w odniesieniu do prawa, ponieważ w tej sferze dokonano chyba największej dewastacji i spustoszenia, i to we wszystkich pięciu wymiarach: tworzenia, stosowania, wykładni, obowiązywania i przestrzegania.
Jest to jednak historia całej Polski, wspomnienia, z którymi Polacy się na co dzień mierzą, i przestrzeń, w której Polakom przyszło żyć.
Tak, wszyscy żyjemy na grobach. Tu się uczymy, studiujemy, pracujemy. Rodzimy i wychowujemy dzieci, wyprowadzamy psy, latem się opalamy, jesienią zbieramy jabłka i grzyby. Zimą narzekamy na drogowców, którzy znów nie odśnieżyli porządnie ulic. Złorzeczymy na polityków i podatki, smog i piratów drogowych. Wszystko to dzieje się z traumatyczną historią w tle. A nawet nie w tle – tylko przez nią. Bez zrozumienia historycznej traumy nie sposób pojąć tego, jak wygląda dzisiejsza Polska, jak Polacy reagują na porażki i sukcesy, jak radzą sobie z kryzysami i konfliktami,
dlaczego nie potrafią rozmawiać o historii i traktują innych jak wrogów. O tym będzie ta książka
- Po kilku latach przestaliśmy się tak dokładnie ukrywać. Ojciec zapuścił brodę do pasa, mnie nie poznałby nikt, nawet rodzona matka. Najmowaliśmy się do ochrony karawan, służyliśmy jako osobiści strażnicy temu i owemu. On... potrafił tylko jeździć konno, robić szablą i szyć z łuku... i tego mnie nauczył... a potem, jak zobaczył, jak macham toporem, także i machania nim... toporem, znaczy się. A potem... umarł. Pewnego dnia pojechał do miasta po jedzenie i nie wrócił. Szukałem go i znalazłem... Nie wiem nawet, kto go zabił... strzałą w plecy. - Kaganek zatrząsł się tak, że niemal zgasł. - Znalazłem go, po dwóch dniach, tylko dzięki krukom. One widziały... przylatywały na ucztę i ja... też widziałem... Miałem wtedy piętnaście lat... byłem sam na Stepach i bardzo, bardzo chciałem go odnaleźć... i one go odnalazły... dla mnie...
Z Hrabalem [Egon Bondy] rozstał się tak (w 1954 roku):
„Któregoś dnia wstałem rano, to znaczy w południe, i miałem przed sobą swój normalny program – pięć spotkań z celem: napić się piwa, z Honzą, Hrabalem i innymi. I nagle poczułem, że nie chcę nigdzie iść. Usiadłem i napisałem do każdego krótki list, że przyjdę jutro. Ale jutro też nie przyszedłem. I od tego dnia nikogo z moich przyjaciół nie widziałem przez lata. Zostałem sam. Chodziłem do bibliotek, studiowałem buddyzm i taoizm. Chodziłem do knajp z zeszytem i ołówkiem w ręku i pisałem. Dzięki temu mogłem przemyśleć to wszystko, co potem złożyło się na moją pracę filozoficzną ‘Radość z ontologii’. Hrabala spotkałem po dziesięciu latach przypadkiem na ulicy”.
Życie potrafiło mi pisać różne scenariusze Od dramatów aż po szczęśliwe momenty które nie zawsze kończyły się happy endem. Pozwalało mi dor świadczyć wiele radości i przeżyć najpiękniejsze chwile jakie mogłam sobie tylko wymarzyć. Potrafiło tez nieźle dać w kość wbijając sztylet prosto w serce Jeśli miałabym je do czegoś porównać odpowiednikiem byłaby kartka papieru. Szybko dostrzegłabym jak wraz z niepowodzeniami i upływający mi latami powstają na niej brzydkie kreski, zabrudzenia a później duże dziury.
Niezmiennie pozostawałam w pełni świadoma tego ze każdy wybór niósł ze sobą konsekwencje dlatego za każdym razem wmawiałam sobie Dasz radę! Jesteś silna! Niezastąpiona!.
°Cynamonowe Serce - Marta Kaczmarczyk°
Przez kilka minut przyglądałam mu się uważnie. Po raz pierwszy w życiu spałam na jednym łóżku z mężczyzną. Usiłowałam sobie wyobrazić, że Konstanty jest moim mężem. Musiałabym wówczas wstawać o siódmej, smażyć mu jaja na bekonie, robić grzanki i kawę, tłuc się po domu w szlafroku, z włosami nawiniętymi na walki, aż wyszedłby do pracy, potem trzeba by było pozmywać, zasłać łóżka, a wieczorem, po powrocie do domu z całodziennej, fascynującej pracy, małżonek żądałby oczywiście dobrej kolacji. Po kolacji musiałabym, rzecz jasna, znowu zmywać całe góry naczyń, po czym, śmiertelnie zmęczona, waliłabym się do łóżka. Nudne by to było, zmarnowane życie dla dziewczyny po piętnastu latach nauki, to fakt, ale wiedziałam, że tym jest właśnie małżeństwo dla kobiety, sprzątaniem, gotowaniem i zmywaniem.
'Jakieś takie postromantyczne banialuki. Kiedy miłość stała się tańsza od marlboro, nikt już się dla niej nie tnie. Może za wyjątkiem licealistów. Ci jednak wolą się, dla poratowania samooceny i uciesze gawiedzi, powypinać na skype. O czym donoszą pewne socjologiczne badania. Jakaś taka - zatem - mocno przeidealizowana koncepcja osoby. Niczym przesocjalizowana - znowu 'prze' - koncepcja podmiotu u E. Goffmana. Oczywiście, złapią się na tę 'prze' i licealiści z niedoborem magnezu, i studenci pierwszych lat, co to Wawę i Krk traktują na podobieństwo platoników - niczym miejsce rozgrywania się miłosnej idylli; po 'mitomańsku' - jednak zwłaszcza wtedy retrospektywa okaże się fatalna. Dawni fani, po latach, będą się z niesmakiem otrzepywać od niegdysiejszej apoteozy. I po czasie pozostanie tylko niesmak. Próżny dar, daremny trud - tylko łapy od klaskania jeszcze bolą'
Jakieś takie postromantyczne banialuki. Kiedy miłość stała się tańsza od marlboro, nikt już się dla niej nie tnie. Może za wyjątkiem licealistów. Ci jednak wolą się, dla poratowania samooceny i uciesze gawiedzi, powypinać na skype. O czym donoszą pewne socjologiczne badania. Jakaś taka - zatem - mocno przeidealizowana koncepcja osoby. Niczym przesocjalizowana - znowu 'prze' - koncepcja podmiotu u E. Goffmana. Oczywiście, złapią się na tę 'prze' i licealiści z niedoborem magnezu, i studenci pierwszych lat, co to Wawę i Krk traktują na podobieństwo platoników - niczym miejsce rozgrywania się miłosnej idylli; po 'mitomańsku' - jednak zwłaszcza wtedy retrospektywa okaże się fatalna. Dawni fani, po latach, będą się z niesmakiem otrzepywać od niegdysiejszej apoteozy. I po czasie pozostanie tylko niesmak. Próżny dar, daremny trud - tylko łapy od klaskania jeszcze bolą'
Jedną z doskonałych karier pragniemy przybliżyć Czytelnikowi, gdyż jest to wzorzec doskonały, jak z hostessy można zostać przedstawicielem narodu, a przy tym uchodzić za kompetentnego i mądrego człowieka. Karier, które rozbłysły, a swoim światłem przysłoniły masę uczynków i działań, które opłaciły się wszystkim, którzy w okolicy coś zaczęli posiadać. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Duża część potrafiła wykorzystać okres przemian i samodzielnie dorobić się majątku. To jednak przypadki bardzo odosobnione. Ofelia Tasiemiec, na którą znajomi mówili Ofcia, a wielbiciele Nana, prowadziła w latach osiemdziesiątych XX wieku GS w lokalnym Kurtowie. Zanim jednak tam trafiła, udzielała się w lokalnych koszarach, jako dance makabra nocnych parkietów. Znana też bardziej wtajemniczonym, jako „Wystrzałowa Lodzia” czy „Pupcia Żyleta”. Tam królowała bez przerwy przez dwie dekady.
Zanim zgotujemy Ziemianinowi traumę, pamiętajmy, że to z traumy wykluje się przyszły dorosły. A dorosłym będzie od osiemnastki w górę, czyli przez jakieś sześćdziesiąt lat. Sześć dekad będziemy się borykać z konsekwencjami spierdolenia skorupki za młodu! Dzieciństwo, to dalekie? Ledwie je kojarzę, ale co by zmieniło, gdybym pamiętał szczegółowo? Zostały po tych czasach obecne dziś blokady i predyspozycje, zestaw cech wzmocnionych i osłabionych, zręby charakteru, który z każdym kolejnym świadomym rokiem stawał się twardszy w obróbce. Od trzeciego do szóstego roku życia pracujesz sobie z plastelinowym charakterkiem, potem tężeje ów materiał jak modelina, okres dojrzewania przypomina glinę, a wejście w dorosłość - drewno. Z drewna przechodzisz potem w odlew z brązu i żeby coś w tym kruszcu pozmieniać, trzeba latami majstrować palnikiem na terapiach i medytacjach, klucząc między postanowieniami. Z różnym skutkiem.
Na cóż jesieni wiersze. Tyle już pisano wierszy o jesieni… O barwach jej złotych i deszczu poszumie. Jesiennej depresji co puka do sieni i rzadko kto jeszcze, oprzeć się jej umie. Lecz ona ma za nic wiersze i patosy. Jak zwykle przychodzi, krok cicho szeleści. Otrzepuje z płaszcza rześkie krople rosy i chłodnym podmuchem skrzydła sikor pieści. Zakłada czapeczki żołędziom pękatym i jeże nakłania do nocnych wędrówek. Mokrą mgłą otula konające kwiaty kołysanki nucąc nad łóżkami mrówek. Liście kolorowe strąca z drzew niedbale igra jeszcze z latem przez króciutką chwilę. Karminem ubiera jarzębin korale by powitać nimi wracające gile. Patrzymy bezradnie, w kołnierze wtuleni jak zieleń odprawia niecierpliwym gestem. Rozlewa paletę brązów i czerwieni kolorami głosząc „Patrzcie, oto jestem”. Wiersz z tomiku " Historie wierszem pisane." Małgorzata Malangiewicz
Współczesna rzeczywistość zarówno polityczna, jak i społeczna naszego kraju formułuje dla edukacji szereg nowych wyzwań i wymogów. W procesie dydaktyczno-wychowawczym realizowanym w placówkach oświatowych młode pokolenie ma zostać przygotowane do życia i tworzenia nowej, przyszłej rzeczywistości, którą dziś, w okresie ogromnych przewartościowań, trudno precyzyjnie określić. Transformacja ustrojowa i przemiany społeczne, jakie zaszły w ostatnich latach w naszym kraju, spowodowały także zmiany w postrzeganiu roli i zadań szkoły w społeczeństwie. Zgodnie z oczekiwaniami społecznymi wprowadzona reforma edukacyjna w zakresie kształcenia na różnych szczeblach ma skierować polski system oświatowy na nowe drogi. Powinna uwzględniać zmiany, jakie nasz kraj przeżywa wraz z całą jednoczącą się Europą, spowodować dostosowanie kształcenia i wychowania do rodzącej się rzeczywistości w Rzeczypospolitej Polskiej oraz do jej dalszych przeobrażeń, których należy oczekiwać zapewne już w niedalekiej przyszłości.
O czym tu myśleć na miasta asfalcie przewożąc swoje ciało – jedyne – w aucie? Będąc zatruwanym spalinami, wyziewami i wchłaniając je, jak narkotyk -narkomani. Tak zaczadzeni opinią o cudownej wolności, którą daje auto – często cud nowoczesności przed wielu, wielu laty w Niemczech wyprodukowane i przez nas i blacharzy wypielęgnowane? Nie jest autor – producent tych strof – w stanie oddać myśli wszystkich posiadaczy i opisać – krótko – tych wszystkich katastrof, które dopiero po latach dobrze się zobaczy! Czy to, co w powyższych 12 strofach podane nie jest za trywialne i ogólnie znane i nie jest tak oczywiste jak w pacierzu amen? … jeśli jeszcze nie – niech to będzie testament! Zatruwanego człowieka – już starego, który smak życia i chorób już poznał i już niewiele pozna coś nowego i wielu zaskoczeń ludzkich doznał… Zostawcie – ludzie – auta w spokoju, nie spalajcie w miastach, zwłaszcza ropy, bo w czasie wielkiego NIEPOKOJU ropa będzie potrzebna w czołgach EUROPY!
Dzieje tego miejsca to jednak nie tylko historia jednego budynku, jednej ulicy Stawki czy też warszawskiego Muranowa. Oczywiście tutaj nagromadzenie dawnych cierpień zdaje się najbardziej widoczne. Jest to jednak historia całej Polski, wspomnienia, z którymi Polacy się na co dzień mierzą, i przestrzeń, w której Polakom przyszło żyć.
Tak, wszyscy żyjemy na grobach. Tu się uczymy, studiujemy, pracujemy. Rodzimy i wychowujemy dzieci, wyprowadzamy psy, latem się opalamy, jesienią zbieramy jabłka i grzyby. Zimą narzekamy na drogowców, którzy znów nie odśnieżyli porządnie ulic. Złorzeczymy na polityków i podatki, smog i piratów drogowych. Wszystko to dzieje się z traumatyczną historią w tle. A nawet nie w tle – tylko przez nią. Bez zrozumienia historycznej traumy nie sposób pojąć tego, jak wygląda dzisiejsza Polska, jak Polacy reagują na porażki i sukcesy, jak radzą sobie z kryzysami i konfliktami, dlaczego nie potrafią rozmawiać o historii i traktują innych jak wrogów. O tym będzie ta książka
Wywiady z bossami gangów w gazetach, pyszniących się swoim bogactwem przy aplauzie pismaków cieszących się z nieudolności policji. Mówili w swoich artykułach - my dziennikarze wiemy, kto kieruje mafią w Polsce a policja tego nie wie. Bo jakby wiedziała, to bossowie siedzieliby w więzieniach. Tylko dziennikarze nie patrzyli na zdezelowane radiowozy, bzdurne limity kilometrów, zastraszonych świadków, adresy, których same sądy w aktach podsuwały bandziorom. Sprawy ciągnące się latami, bo pan oskarżony źle się czuje lub zmienił adwokata. Niechęć do wprowadzania nowoczesnych rozwiązań prawnych, które umożliwiłyby skuteczną walkę z przestępczością. A on, stróż porządku patrzył na to i wstydził się za cały ten chory system, skutecznie gnębiący staruszkę przechodzącą w złym miejscu na pasach lub bezdomnego pijanego lumpa odwożonego do izby wytrzeźwień. A bandyci wymuszający coraz bezczelniej haracze, porywający ludzi dla okupu, handlujący narkotykami, bronią i strzelający do ludzi jak do kaczek byli poza zasięgiem tego dziwnego państwa, które miał nieszczęście reprezentować.
W latach trzydziestych XX wieku Ameryka przeżywała fascynacje eugeniką, pseudonauką, która obiecywała wzmocnić rasę ludzką poprzez wyeliminowanie „niezdolnych” z puli genetycznej. Obok „słabych na umyśle”, obłąkanych oraz kryminalistów, do owej grupy zaliczały się kobiety, które uprawiały seks pozamałżeński (uważany za chorobę psychiczną), sieroty, niepełnosprawni, biedacy, bezdomni, epileptycy, onaniści, niewidomi i głusi, alkoholicy oraz dziewczęta o zbyt dużych genitaliach. Niektórzy eugenicy zalecali eutanazję i rzeczywiście, dokonywano jej bez rozgłosu w szpitalach psychiatrycznych, na dziesiątkach ludzi, przez tak zwane „śmiertelne w skutkach zaniedbanie” lub też jawne morderstwa. W jednym ze szpitali psychiatrycznych w Illinois nowych pacjentów pojono mlekiem krów zarażonych gruźlicą, w przekonaniu, że śmierć spotka tylko tych niepożądanych. Zmarło aż czterech na dziesięciu tych pacjentów. Bardziej popularnym narzędziem eugeniki była wymuszona sterylizacja, uskuteczniona na mnóstwie nieszczęśników, którzy wskutek pecha czy niewłaściwego zachowania wpadli w ręce rządów stanowych.
Samotność to jedna sprawa, którą przeżywa ksiądz, a prócz tego tym, co go boleśnie dotyka, jest bezdomność. Ksiądz nie ma domu. W diecezji panuje zasada, że z pierwszej parafii młody ksiądz odchodzi po dwóch latach. Podobnie z drugiej. Ponieważ ksiądz nie powinien się przywiązywać do żadnego miejsca. Mówi się, że pies przywiązuje się do człowieka, a kot — do miejsca, ale ksiądz jest poniżej ich obu. Może gdy już zostaje proboszczem, zadomawia się w jakimś miejscu na dłużej, na kilka lat. Ale gdy już zrobi swoje: wyremontuje stary czy wybuduje nowy kościół, zaprowadzi wśród parafian dyscyplinę oddawania cesarzowi, co cesarskie, a Kościołowi, co boskie, zostaje zesłany na nową placówkę. A wyrwanie człowieka ze środowiska, w którym już zdążył zapuścić korzenie, odłączenie od ludzi, których polubił, może boleć. Ksiądz jednak w czasie seminarium zostaje uformowany tak, by nie odczuwać bólu. Ani pragnienia, ani tęsknoty. Nie powinien też mieć żadnych marzeń; i najlepiej by było, żeby zrezygnował z osobistych zainteresowań. To właśnie ma na celu bezustanna formacja.
– Czy podczas tego śledztwa przyjął pan łapówkę?
Wiktor popatrzył na Darka. Potem na Konrada. Wstał.
– Skąd on się urwał? Co wy sobie w ogóle wyobrażacie?
– Wiktor, posłuchaj…
– Nie! To wy posłuchajcie. Nigdy nie wziąłem żadnej łapówki! Nigdy nie przyjąłem nawet pudełka czekoladek! Ani koniaku, ani zasranej kiełbasy podwawelskiej! Rozumiecie? Straciłem kawał życia, harując dla tego niebieskiego munduru! Poświęciłem studia, poświęciłem boks. Poświęciłem wszystko, co miałem. Po co? Żeby łapać zbójów! Powołanie? Tak! Śmieszne, co? Nie raz i nie dwa mogłem zginąć. Na moich rękach wykrwawiło się kilku chłopaków! Zostawili żony, dzieci, dziewczyny… A ja cały czas…kosztem najbliższych, kosztem życia rodzinnego, kosztem zdrowia… zapieprzałem, żeby po dziewiętnastu latach usłyszeć: „Czy przyjął pan łapówkę?”. O czym ty mówisz, synku? Czy ty wiesz, ile ja spraw rozwiązałem? Kogo wsadziłem? Ile razy ledwo uszedłem z życiem, żeby tacy jak ty mogli sobie nosić drogie zegarki?
Jeśli chodzi o pranie, to mam jeszcze jedno wspomnienie. Myślę o siostrach zakonnych, które przyjeżdżały do nas po brudne rzeczy przełożonych i prały je w swojej pralni. Patrzyłem na nie przez okno, jak co sobota taszczą do furgonetki wielkie toboły z prześcieradeł. Było mi ich zwyczajnie żal. My też nie mieliśmy słodkiego życia, ale po sześciu latach zostawaliśmy księżmi i właściwie do końca życia żyliśmy jak pączek w maśle, mając zapewniony wikt, opierunek, sprzątanie i masę wolnego czasu. Wystarczyło raz albo dwa razy w niedzielę odprawić mszę, wygłosić kazanie, odbębnić swoje w konfesjonale, odsiedzieć raz w tygodniu pół godzinki w kancelarii parafialnej… i luzik. Może do tego parę godzin lekcji religii w szkole, ale za państwową kasę, którą ksiądz dostawał na swoje prywatne konto. A one? Przez całe życie żyły w klasztorze w rygorze większym od naszego. Dużo się modliły i ciężko pracowały. Idzie do zakonu taka dziewczyna, która mogłaby przeżyć ciekawe i szczęśliwe życie, zaślubia Chrystusa, a zostaje służącą, niemalże niewolnicą, która pierze gacie księdzu, gotuje mu i sprząta po nim. I w katolicyzmie jest jawnie człowiekiem niższego rzędu, bo przecież nie ma prawa zostać osobą duchowną. Prawie jak w islamie. Prawie. Pod względem religijnym różnica jest nieduża.
Po przedwojennych magazynach lodu na Czerniakowie zostały tylko betonowe ściany. Skąd pracownicy Ambasady Rosji iedzieli o tym miejscu, Wiktor wolał się nawet nie zastanawiać. Okolica była na tyle mroczna i podejrzana, że przeciskając się w kierunku ruin, powoli zaczął żegnać się z życiem. Tak na wszelki wypadek. Czy nie przeholowałem? Wejść na bezczelnego do domu ambasadora z taką ofertą? Chyba mnie do reszty porąbało.
Przed wojną na tych terenach funkcjonowała farma Wojciecha Zatwarnickiego. Było to obszerne, dziewięćdziesięciohektarowe eksperymentalne gospodarstwo, w którym postawiono cztery wielkie szklarnie z setkami inspektów i dwudziestoma tysiącami krzaków pomidorowych. Gospodarstwo zaopatrywało nie tylko Warszawę, ale i całą Polskę w wysokiej jakości cebulę, szparagi, chrzan, pomidory, karczochy, pieczarki czy wspaniałe mleko. Zatwarnicki sprowadził kilkunastu wybitnych europejskich instruktorów, specjalizujących się w uprawie chrzanu, pomidorów czy hodowli krów. Podczas okupacji Niemcy zgodzili się na zorganizowanie na terenie gospodarstwa kibucu. Ale tylko nieliczni Żydzi, którzy pracowali na czerniakowskiej farmie chalucowej pod kierownictwem dzielnej i pracowitej Leah Perlstein, przetrwali wojnę. Kibuc na Czerniakowie był w latach okupacji czymś wyjątkowym – jedynym poza Gettem miejscem na terenie Warszawy, w którym mogli przebywać Żydzi. I co istotne, mogli czuć się tu swobodnie, bawić się, śpiewać, konspirować i przechowywać prasę czy broń.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl