Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "moim dasz", znaleziono 61

On nie jest tylko kolejnym graczem.
On jest graczem, który może dać mi to, czego potrzebuję do spełnienia życzeń mojego taty.
I on jest człowiekiem, który zaatakował moje myśli i zamieszkał tam.
Potrzebowałam ciepła jej troskliwego uścisku. Może to nie zmieniło mojej sytuacji i tego co sobie myślałam, ale dało mi poczucie, że ktoś jest ze mną, że kogoś naprawdę obchodzi co czuję.
Krzyk nadziei wydobywa się z otchłani, którą jest moje serce, i po raz pierwszy tu, teraz, dreszcz przebiega po mojej skórze, a jakiś cichy głos podpowiada, że mogę dać radę. To jest marzenie całego mojego życia.
Tak jak świnia Nacia kojarzyła się dziadkom ze świętowaniem i radością, tak ja dla moich rodziców byłam tak wielka radością i świętem, że nie mogli się oprzeć, aby nie dać mi imienia, które przez lata to właśnie symbolizowało.
(...) to, co istnieje, nie miało innej racji bytu w moich oczach, niż zakończenie bytu któregoś dnia, i to jak najprędzej, ażeby dać swojej duszy okazję do lamentu.
Człowiek, mój drogi, nie może oprzeć się pokusie i w rozmowie z innym człowiekiem musi dać wyraz swojej indywidualności. Rozumiesz? W takim wypadku wcześniej czy później musi się zdradzić.
Bo moim zdaniem, jeśli człowiekowi dać największy nawet dobrobyt, a obedrzeć go z własnej inicjatywy w pracy i w życiu, to pozostanie tylko dobrze utrzymane bydlę, tchórzliwe, leniwe i tępe.
Mój niepokój rozszerzał się jak koralowy balon, jego kolor bladł z każdym oddechem, który napełniał mu brzuch, aż niemal dało się zajrzeć do środka. Został tylko cień koloru, jednak nie zniknął, nie opuścił mnie.
Ona nie rozumiała i nie chciała zrozumieć, jak wiele poświęciliśmy i ile dla siebie znaczymy. Nie zależało jej na moim szczęściu i przyszłości. Nie dała nam szansy, spisała nas na straty, nie znając naszej historii.
Gdy byłem młody, zadałem od ludzi więcej, niż mogli mi dać: bezustannej przyjaźni, trwałych emocji.
Dziś potrafię żądać od nich mniej, niż mogą mi dać: towarzystwa bez słów. A ich emocje, ich przyjaźń, ich szlachetne gęsty zachowują w moich oczach swoją stałą, cudowną wartość: są jak dostąpienie łaski.
Marie Viton: samolot
Ale trzeba uważać, bo naród dziwny, ci artyści. Kiedyś ich brałam na kwaterę, ale teraz to już nie. Jak ostatni połamał stołek i zamachnął się na mnie, bo chciał zobaczyć w moich oczach strach i go opisać, to już dałam już spokój. Teraz tylko normalnych przyjmuję na pokój.
Pamiętam czas w moim życiu, kiedy zmuszona byłam poddać się operacji, po której przez pewien czas poruszałam się na wózku inwalidzkim. To doświadczenie dało mi dużo do myślenia. Czy aby na pewno byłam wdzięczna za to, co mam? - pytałam siebie.
Wzdrygnęłam się, przeszło mnie zimno. I nie wiem, czy był to chłód pierwszych jesiennych dni, czy może duchy matki i babki dołączyły do nas i dały mi o sobie znać. A może to była świadomość, że tak dużo tajemnic mojej rodziny zawsze zostanie sekretem.
Wzdrygnęłam się, przeszło mnie zimno. I nie wiem, czy był to chłód pierwszych jesiennych dni, czy może duchy matki i babki dołączyły do nas i dały mi o sobie znać. A może to była świadomość, że tak dużo tajemnic mojej rodziny zawsze zostanie sekretem.
- To ja teraz pójdę go wykastrować! Dajcie mi jakiś nóż, najlepiej zardzewiały! - wrzasnęła Magda z taką determinacją, że aż lekarz musiał ją uspokajać.
- Pani Magdo, mąż nie jest niczemu winny. To tylko natura.
- To nie jest mój mąż! I obiecuję, nigdy nie będzie. O Boże! Wcześniej go zabiję! Własnoręcznie.
Dałbym ci wszystko. Chciałbym móc mieć cię co noc obok siebie, aby każdym słowem i oddechem udowadniać ci, jak cię kocham, Sin. Jesteś światłem mojego życia. Wytrzymaj to jeszcze, proszę. Postaram się to jakoś poskładać i zrobić wszystko, żeby cię uwolnić.
Dałeś mi o wiele więcej niż tylko obecność czy poczucie bezpieczeństwa. Nadałeś mojemu życiu sens, nakreśliłeś odpowiedni kierunek, bym nie roztrzaskała tej łajby zwanej życiem o skały. Jesteś kapitanem, latarnią morską i bezpiecznym portem w jednym. Zdusiłeś całe zło, które trawiło mnie od środka.
-Oddałam swe serce innemu.
-Chłopcu? Temu z gospody? Z jednorożcem?
-Tak.
-Powinnaś zatem dać je raczej mnie i moim siostrom. Znów odzyskałybyśmy młodość, której wystarczyłoby nam do następnej Ery Świata. Twój chłopiec je złamie, zmarnuje bądź straci. Jak oni wszyscy.
-Mimo to jednak ma moje serce.
Debora przedzierała się przez ruch uliczny z prędkością kaskadera
przeskakującego motorem nad kanionem. Zastanawiałem się, jak by tu jej uprzejmie
dać do zrozumienia, że jedziemy obejrzeć trupa, który prawdopodobnie nam nie
ucieknie, więc czy nie byłaby łaskawa trochę zwolnić, ale nie mogłem znaleźć
wyrażenia, na które nie oderwałaby rąk od kierownicy i nie zacisnęła ich na mojej
szyi.
- Nie znam się na całym świecie, nie za bardzo. Ale w mojej części tego świata mogłam dokonywać maleńkich cudów dla zwyczajnych ludzi - odparła ostro babcia. - Nigdy nie chciałam całego świata, tylko jego małego kawałka, któremu mogłam dać bezpieczeństwo, uchronić przed burzami. Ale nie takimi z nieba, rozumiesz. Są też inne rodzaje.
A że jestem mężczyzną po sześćdziesiątce, o tej porze dnia część mojej przestrzeni mentalnej kieruje strug ładu ku firmom farmaceutycznym, które hermetycznie pakują swoje towary w plastikowej i metalowe laminaty, tak że wydobycie leku wymaga siły ciężarowca i siatki bezpieczeństwa, zamiast niedużych pudełek, które dałoby się otworzyć bez nożyczek.
Ale jak nie będziesz w szkole, to kiedy będziesz mieć piętnaście lat, dadzą cię za byle kogo. Uczenie się to twój głos, dziecko. Będzie za ciebie mówić, nawet jeśli sama nie otworzysz ust. Będzie mówić do dnia, w którym Bóg wezwie cię do siebie.
Tamtego dnia powiedziałam sobie, że nawet jeśli nie dostanę w życiu nic innego, pójdę do szkoły. Skończę podstawówkę, szkołę średnią, będę się uczyć na uniwersytecie i zostanę nauczycielką. Bo nie chcę, żeby mój głos był byle jaki...
Chcę, żeby mój głos był mocny.
Mój brat od zeszłego roku studiuje fizykę i astronomię na Sorbonie i właśnie to wydaje się spełnieniem jego marzeń. Tak więc te wszystkie zakochane w nim po uszy panny, których zresztą wciąż przybywa, powinny dać sobie z nim spokój. Nie wierzę, żeby Laurent kiedykolwiek mógł zainteresować się którąś z nich. Nie mówiąc już o tym, by był w stanie taką pokochać. Chyba że miałaby umysł tak światły jak Maria Curie.
- Mauro- wyszeptał.- Moja Mauro.
Jego słowa brzmiały delikatnie jak modlitwa, nie do Boga, lecz do niej. Nie miała żadnego poczucia winy, biorąc go w ramiona. To nie ona złamała śluby, nie jej sumienie będzie cierpiało. Dzisiejszej nocy, Boże, w tej chwili, on jest mój, pomyślała. (...) Mam to, czego Ty, Boże, nie możesz mu dać. Odbieram ci go. Należy do mnie. Wezwij na pomoc wszystkie swoje demony. Nie dbam o to.
-Miłość to ryzyko – rzekłam do mojej towarzyszki z powagą. – Powierzasz swoje serce drugiemu człowiekowi, który na zawsze pozostanie dla ciebie w jakimś stopniu obcy. Dla tego miłość wymaga odwagi. Ale warto się na nią zdobyć. Nawet, jeżeli miałabyś cierpieć… Warto dać sobie szansę na szczęście. Jeśli tego nie zrobisz, to tak, jakbyś stchórzyła.
- Przed miłością?
- I przed samym życiem – rzekłam, dziwiąc się pewności, z jaką wypowiedziałam te słowa.”
Hm. I dlatego potrzebujesz mojego samochodu. – Tak. Pożyczysz mi go? – Czy pożyczę swój samochód facetowi, który odbił mi dziewczynę, a teraz chce pojechać na przejażdżkę na południe, żeby znaleźć dla niej jakieś specjalne kwiaty, które koniecznie, ale to koniecznie musi jej dać? Zwariowałeś? – Matt, który wpatrywał się w niebo nad dachami drewnianych domów po drugiej stronie ulicy, odwrócił się i wreszcie spojrzał na Stefano. Jego błękitne oczy, zwykle pogodne i szczere, teraz pełne były niedowierzania. – Nie, nie zwariowałem – powiedział cicho i zawrócił, chcąc odejść. – Ja też nie – odparł Matt. – A musiałbym być wariatem, żeby ci dać samochód. Nie, do diabła. Jadę z tobą. Kiedy Stefano znów na niego spojrzał, Matt patrzył na samochód, a nie na niego, wysuwając dolną wargę z miną nieufnego zdecydowania. – No bo wiesz. – dodał, pocierając obłażący plastik dachu – mógłbyś mi porysować lakier.
Lubiłem oglądać boks. Przypominał mi trochę pisarstwo. Wymagał tych samych cech
- talentu, kondycji i odwagi. Tyle że kondycja w pisarstwie była duchowa, umysłowa. Nigdy się nie jest pisarzem. Pisarzem trzeba zostać za każdym razem, kiedy człowiek siada do maszyny. A jak się już usiadło, to przestaje być takie trudne. Czasami największa trudność polega na znalezieniu odpowiedniego krzesła i na tym, żeby do niego dobrnąć. Kiedy indziej nie sposób na nim wysiedzieć. Różne rzeczy, jak to śmiertelnikowi, stają ci
na drodze: drobne trudności, poważne trudności, nieustanne łomoty, trzaskanie
drzwiami. Kondycja jest niezbędna, żeby się nie dać temu wszystkiemu, co usiłuje nas wykończyć. Doszedłem do tego wniosku obserwując bokserów, konie oraz dżokejów,
którzy nie chcieli się poddać mimo pecha, upadku z siodła czy innych przykrych
niespodzianek. Pisałem o życiu, he, he. Jednak mój podziw budził przede wszystkim
heroizm, z jakim niektórzy przeżywali swoje życie. Ten podziw był motorem mojej
twórczości.
Złodziej westchnął i położył się na wznak, gapiąc w niebo. Słuchaj, bękarcie, wypierdku zarobaczonej kozy wydupczonej przez stado pijanych, zżeranych przez choroby przyrodzenia bandytów, pomyślał spokojnie, bez zbytniej ekscytacji. To na pewno jest twoje skojarzenie i myśl, bo ja mam w dupie ludzkość, jej wojny i pokoje. Nie interesuje mnie, co tam ci się roi w tym półboskim, ale za to całkiem popieprzonym umyśle, ale nie mam siły, żeby się z tobą o to kłócić. Więc umówmy się, że dasz mi na jakiś czas spokój, żebym mógł odpocząć. Tak na siedemdziesiąt... osiemdziesiąt lat, dobrze? Albo przynajmniej do chwili, gdy wykopię cię z mojej głowy. Znajdziesz sobie wtedy jakieś inne ciało, by je dręczyć i już więcej się nie spotkamy. A teraz pozwól i cieszyć się podróżą, co?
A właśnie – podchwyciłam. – Bo legendy mówią, że można z tobą zagrać o Życie. To prawda? Śmierć machnęła lekceważąco ręką. -Tak, ale ja zawsze wygrywam. To znaczy, nie udało mi się tylko trzy razy… Jednak to i tak nieźle jak na tyle miliardów istnień, które stanęły u bram targu. - A w jakie gry…eee… nie wiem, jak to powiedzieć, przegrałaś? – zapytałam zaciekawiona. To mogła być przydatna informacja. Może dam radę podpowiedzieć Markowi, jaką grę powinien zacząć trenować! - Ech… nie ma się czym chwalić… Pewien informatyk miał umrzeć. No i zagraliśmy, kto napisze lepszy program. Następnie oba po sobie wypuściliśmy na rynek. Programowanie jako gra…? To mógł wymyślić tylko informatyk… - I co się stało? - On napisał XP, a ja Viste… Nie wiem dlaczego, ale nikt nie pokochał mojej Visty… No i trzeba było dać mu kolejne trzydzieści lat…
Przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni. W tym stwierdzeniu musi być jakieś ziarenko prawdy.W środę na dużej przerwie udałem się do sklepiku. - Spadaj stąd Heniek, i tak nic nie kupisz-próbowała się mnie pozbyć Marta. -Henryk to mój ojciec. Ja mam na imię Łukasz-odparłem. -Jasne. Heniek. Co za zdzira. A przez chwilę było mi jej żal z powodu manka. Zauważyłem, że w zielonym zeszycie dopisuje niewielkie kwoty przy kilku nazwiskach. -Dasz coś na krechę?-zagaiłem -Heńkom nie daję-odparowała. -Ale Jankowi dajesz w każdą sobotę po dyskotece. Dupy mu dajesz-dowaliłem jej tak, że poczerwieniała ze złości. -Żebym cię tu więcej, Łukasz, nie widziała!-krzyknęła. No, chociaż zapamiętała, jak mam na imię, ale pozostałem bezlitosny: -Od Janka wiem, że po ostatnim ruchanku puściłaś wielkiego, śmierdzącego bąka. Rzciła we mnie zeszytem, ale byłem szybszy i nie trafiła.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl