Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pelny taka", znaleziono 91

Pogrzebowy błazen. (...) jest to tradycja mająca co najmniej sto lat. Wydawałoby się oczywiste, że zwyczaj ten ma na celu złagodzenie stanu po stracie bliskiej osoby. Jednak w rzeczywistości chodzi o coś głębszego, związanego z radosnym usposobieniem mieszkańców. Tutaj ludzie tacy są- weseli i uśmiechnięci. Dalecy od korzenia się w obliczu śmierci, stawiają jej czoło humorem.
- Czy też, żeby ująć to prościej: oni spodziewają się, że ja będę się spodziewał z ich strony postępowania takiego a takiego, toteż postąpią dokładnie odwrotnie, gdyż nie będą myśleć, że przyjdzie mi to do głowy; ale jako że mógłbym uważać, iż wiem, jaki jest ich tok myślenia, postąpią jednak na sposób numer jeden, ponieważ spodziewają się, że ja się tego nie spodziewam - wyrecytował Will z niewinną miną.
Halt przez chwilę spoglądał na niego w milczeniu.
- Wiesz co, kusi mnie jedna rzecz. Otóż mam ochotę poprosić cię, żebyś powtórzył ten wywód.
Nie chcę się zestarzeć. Chcę zostać taka, jaka jestem. Nadal nie potrafię grać. naprawdę. Monty (Montgomery Clift) miał swoją urodę, ale kiedy ją stracił, wciąż był wielkim aktorem. A ja nie jestem. Nie będę się już oszukiwać. Kiedy przeminie moja twarz i przeminie moje ciało, będę nikim. nikim. znów całkiem nikim.
– A więc: internet jest zjebany, Julita. To pierwsza ważna informacja. Zbudowano go na błędnych założeniach. Albo inaczej: w innym celu, który nijak ma się do tego, jak używamy go dzisiaj. To miała być sieć wojskowa o ograniczonym dostępie. Koncepcja była taka, że skoro już jesteś zalogowany, można ci zaufać. Zanim ktokolwiek to dobrze przemyślał, sieć miała miliony użytkowników. I tak już zostało: zjebane. Zapisałaś sobie? Zjeba-ne.
Dla psychopatów język to tylko słowa. Nie kryją się za nimi emocje. Psychopata może powiedzieć "kocham cię", ale dla niego znaczy to tyle, co "napiję się kawy".... Między innymi dlatego ci ludzie są tacy opanowani i nieporuszeni w sytuacjach zagrożenia, dlatego dążą za wszellką cenę do zdobycia nagrody i gotowi są podejmować w tym celu ryzyko. Zupełnie jakby światło w ich mózgu było przyćmione.
Jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam do głowy sprawić sobie kota, to zapamiętajcie jedno – wasze potrzeby i pragnienia automatycznie zejdą na drugi plan, staniecie się niewolnikami waszych futerkowych kumpli zanim cokolwiek zauważycie; staniecie się ich osobistymi kucharzami, sprzątaczami i maszynkami do głaskania. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, koty są najniezwyklejszymi stworzeniami na ziemi, któż nie chciałby być ich niewolnikiem? Obcować z takim stworzeniem to zaszczyt.
Każda myśl bez praktycznego celu jest bowiem chyba nie bardzo przyzwoitym, uprawianym po kryjomu nałogiem. Zwłaszcza myśli, które kroczą na szczudłach. dotykając doświadczenia jedynie koniuszkami, mogą być posądzone o nieprawe poczęcie. Dawniej mówiono o "locie myśli" i w czasach Schillera człowiek z tak wzniosłymi problemami w sercu byłby wysoko ceniony. Dziś natomiast ma się uczucie, że z takim człowiekiem jest coś nie w porządku, naturalnie jeśli nie stanowi to przypadkowo jego fachu i źródła utrzymania.
Gdy mniej więcej godzinę później słyszę kroki Jacka na schodach, zastanawiam się, czy chce prowadzić ze mną jakąś nową grę, czy też po prostu niesie mi lunch. Otwiera drzwi; nie ma tacy z jedzeniem, przygotowuję się więc wewnętrznie na jedną z jego sadystycznych zagrywek. Nabieram pewności, że właśnie o to mu chodzi, kiedy dostrzegam w jego dłoni książkę. Mam ochotę rzucić się na nią, zabrać i schować, ale opieram się pokusie i zachowuję obojętny wyraz twarzy.
To była dziwna polskość. Taka polskość z alzhaimerem. Warmia bowiem w momencie plebiscytu od prawie stu pięćdziesięciu lat (czyli od pierwszego rozbioru Polski) należała do Niemiec, a dokładnie do Prus Wschodnich - najbardziej wysuniętej na wschód niemieckiej prowincji. Podobnie zresztą jak Mazury, tylko że one nigdy nie wchodziły w skład Rzeczypospolitej, a przez zaledwie dwieście lat (od XVI do XVIII wieku) były z nią luźno związane jako państwo lenne. Mimo to ich mieszkańcy mówili po polsku.
Otóż prawda jest taka, że narratorzy babilońscy konstruując opis dialogu nowego bóstwa Judejczyków zapożyczyli zdanie z Awesty, w którym bóg odpowiadając na pytanie kim jest, powiedział, że jest Ahura Mazdą. Do BH zaplanowano inne bóstwo, więc imienia, Ahura Mazda narratorzy nie mogli wstawić i je pominęli, z tego to powodu, nad tym skopiowanym przez nich, niekompletnym zdaniem z Awesty wciąż znajdują się dyskutanci.
W Awescie, w Ohrmazd Yasht, w pytaniach o kolejne Imiona, Mazda powiedział:
(awest.) «vîsãstemô ahmi ýat ahmi mazdå nãma», tzn. «Dwudzieste: Jestem który jestem Mazda Wszechwiedzący» [Avesta, Khorda 1898, Ormazd Yt I,8]. W języku angielskim spotykane jest również takie tłumaczenie: «Twentieth: I am that I am called Mazdâ»
Można by przypuszczać, że człowiek w końcu zaczyna się hartować. I tak też było. Przyzwyczaił się do przypadkowych okaleczeń, do przemocy w postaci walki, do użycia noża w celu uśmiercenia czy do rytualnych szaleństw. Ale nie do czegoś takiego. Do okaleczeń, po których widać, co sprawca chciał osiągnąć. Do fizycznego bólu i rozpaczliwego lęku ofiary, świadomej, co się dzieje. Do seksualnej przyjemności i wyrafinowanego zaspokojenia zabójcy. Do szoku, do desperackiej bezradności i do mdłości tych, którzy znajdują okaleczone ciało. Czy w tym przypadku zabójca osiągnął to, czego chciał?
Biorę ją za rękę. Palce ma zimne, choć zwykle jest taka ciepła. Może takie będą jej ręce, gdy będzie stara. Wiem, że wtedy chcę być przy niej. Chcę się dowiedzieć, jak będzie brzmiał jej głos, gdy będzie miała osiemdziesiąt lat. Chcę się dowiedzieć, jak będzie wyglądała, gdy jej dołeczki zmienią się w zmarszczki, jak będzie pachniała, gdy będzie chora, jaki będzie miała wyraz twarzy, gdy nie będzie mogła sobie przypomnieć imienia kogoś, kogo zna od zawsze. Chcę tego wszystkiego. Nie dlatego, że – jak mi się kiedyś wydawało – chcę ją mieć na własność, ale dlatego, ze po prostu ją kocham. Tak bardzo ją kocham…
Choć nie jestem takim ignorantem, by nie wiedzieć, że ofiary krwawych i straszliwych zbrodni często wracają na miejsce śmierci (słusznie zwane miejscem zbrodni), podzwaniając łańcuchami, grzechocząc kośćmi, wyjąc, jęcząc i wydając z siebie inne dźwięki w celu siania popłochu, zawsze myślałem, że zjawiska te mają miejsce w krainach egzotycznych takich jak Węgry czy Japonia, pośród zmarłych, szlachetnie urodzonych, i do głowy by mi nie przyszło, że w ich poczet dołączy podejrzany przedsiębiorca kataloński w sanktuarium swojego gabinetu.
Dawni powieściopisarze, tacy jak Scott, zawsze wychodzili z długów dzięki pisaniu. chwalebne. cennym atrybutem pisarza jest wytrwałe dążenie do celu. Dlatego też William Seward Hall postanowił wymknąć się śmierci za pomocą pisania. Śmierć, jak myśli Hall, jest równoznaczna z ogłoszeniem duchowego bankructwa. Trzeba unikać przestępstwa, jakim jest ukrywanie zasobów. szczegółowy wykaz często pozwala dostrzec, że zasoby są znaczne, a bankructwo rzekome. Pisarz musi badać swoje długi bardzo skrupulatnie i drobiazgowo.
Stary pierdziel, pomyślała z niesmakiem, patrząc, jak Tomczak wciska w spodnie pomiętą koszulę. Zasłonił rybi brzuch, ale przez niedopięty guzik na szyi wystawały siwe kręcone włosy, co nie poprawiało ogólnego wrażenia, jakie sprawiał jeszcze podczas służby - niedomytego gliny rodem z seriali policyjnych, w których ten najbardziej skacowany, społecznie wyobcowany i wymiętolony przez gorzałę, baby i fajki detektyw błyszczał intelektem, nie przejmując się - podobnie jak Brudny Harry - takimi niuansami jak przepisy. Dla uściślenia - Tomczak nie błyszczał.
//Przedwczesna miss // Lilka pierwsza dostała piersi / Przez nią przestałyśmy istnieć / Chłopcy palili papierosy / Na jej klatce schodowej / Nawet starsi faceci / Tacy o dwadzieścia parę lat / W siedemnaste urodziny już miała / Pisklę i własnego męża / Mietka zwanego Piątym Dzieckiem / Baby Jagi lub Szczotą / Odtąd mierzył jej czas / Zegarkiem wytatuowanym na przegubie / Zapomniała slangu / Szepcze: gehenna / Tyle razy nawiewała starym / Teraz się boi / Nocą niecierpliwie przymierza / Czarny welon / Zmyśla mężczyzn co za nią szaleją. /
Każda myśl bez praktycznego celu jest bowiem chyba nie bardzo przyzwoitym, uprawianym po kryjomu nałogiem. Zwłaszcza myśli, które kroczą na szczudłach, dotykając doświadczenia jedynie ich koniuszkami, mogą być posądzone o nieprawe poczęcie. Dawniej mówiono o "locie myśli" i w czasach Schillera człowiek z tak wzniosłymi problemami w sercu byłby ceniony. Dziś natomiast ma się uczucie, że z takim człowiekiem jest coś nie w porządku, naturalnie, jeśli nie stanowi to przypadkowo jego fachu i źródła utrzymania. Widać podział problemów odbywa się dziś inaczej. Pewne zagadnienia zabrano ludziom z serca. Dla górnolotnych myśli stworzono pewnego rodzaju fermę hodowlę drobiu, którą nazywamy filozofią, teologią lu literaturą, i tam mnożą się myśli na swój sposób, coraz mniej przejrzysty, i to jest całkiem słuszne, gdyż przy takim mnożeniu się nikt nie potrzebuje już sobie czynić wyrzutów.
Otwórz przed nimi dłoń brzegu i patrz, jak odchodzą w morze.
Wmuś im wszystko, czego potrzebują, i zobacz, jak tęsknią
za wszystkim, czego chcą.
Ofiaruj im spokojną taflę słów i patrz, jak wyciągają miecz.
Pobłogosław ich pokojem i zobacz, jak pragną wojny.
Przyznaj im ciemność, a będą pożądali światła.
Zadaj im śmierć i słuchaj, jak błagają o życie.
Spłodź życie, a wymordują ci rodzinę.
Bądź taki jak oni, a ujrzą w tobie innego.
Okaż swą mądrość, a zostaniesz głupcem.
Brzeg ustępuje przed morzem.
A morze, przyjaciele,
Nie śni o was.
Modlitwa Shake’ów...
- Mnie to wisi. Za rok idę na emeryturę. A Berdak jest plecakiem. Wiesz, kto plecak? To taki gość, który ma układy. Plecy, znaczy. Ma takie plecy, że nikt go nie ruszy, no, chyba, że zastrzeli kogoś na ulicy bez powodu. Jego wuj jest szychą w centrali CBŚP. Kiedyś Berdak potrącił po pijaku nastolatka na pasach, w nocy. Monitoring to złapał. Kiedy starzy tego łebka zrobili szum, okazało się, że filmu nie ma. Okazało się też, że wcale nie był pijany, bo zniknęły wyniki, a przecież jak nie ma wyników, to nie upojenia, tak? A kilka dni później ten gnojek przyszeł z adwokatem i sam powiedział prokuratorowi, że wyskoczył na pasy zza samochodu, że to była jego wina i że nnie ma pretensji i chce, żeby ta sprawa już się skończyła. To tyle o aspirancie Berdaku.
Śliczna lalunia z pustym wnętrzem będzie tylko sztuczną lalką w szablonowej stylizacji. Tak też będą ją postrzegać mężczyźni. Dla nich będzie tylko ładnym opakowaniem, miłą zabawką. A zabawki mają to do siebie, ze zazwyczaj szybko się nudzą. Dlatego taka Barbie musi się liczyć z tym, że dosyć szybko zostanie porzucona dla innej, ciekawszej i nowszej zabaweczki. (...)Tak samo ma się sprawa z posiadaczką pięknego wnętrza w trochę zaniedbanym opakowaniu. Faceci będą raczej omijać ją z daleka, a jeżeli jakiś się do niej zbliży, zainteresowany jej ciekawą i niezwykle bogatą osobowością, to szybko znudzi się jej towarzystwem. Bo mężczyźni (...) są wzrokowcami i sama piękna osobowość im nie wystarczy. (...) To znaczy tylko tyle, że piękny duch powinien tkwić w pięknym ciele. (...) Nie można zaniedbywać ani jednego, ani drugiego. Oto złoty środek.
W jaki sposób demokratycznie wybrani autokraci niszczą instytucje demokratyczne, które z założenia winny utrzymywać ich w ryzach ? Niektórzy dokonują tego za jednym zamachem. Częściej jednak zamach na demokrację rozkręca się powoli. Początkowo dla wielu obywateli może być niedostrzegalny. W końcy wybory wciąż się odbywają. Politycy opozycji wciąż zasiadają w parlamencie. Niezależna prasa wciąż jest wydawana. Erozja demokracji dokonuje się stopniowo, często małymi kroczkami. Poszczególne kroki wydają się nieistotne - żaden z nich nie sprawia wrażenia, jak gdyby mógł zagrozić demokracji jako takiej. Faktycznie, kroki podejmowane podejmowane przez rząd w celu obalenia demokracji często odbywają się pod pozorem legalności. Są zatwierdzane przez parlament lub uznawane za zgodne z konstytucją przez sąd najwyższy. Wiele z nich jest przyjmowanych pod pozorem dążenia do słusznych - a wręcz godnych pochwały - celów na rzecz państwa, jak choćby zwalczanie korupcji, "porządkowanie" wyborów, poprawa jakości demokracji, czy zwiększenie bezpieczeństwa narodowego.
Przedwczesna miss Lilka pierwsza dostała piersi Przez nią przestałyśmy istnieć Chłopcy palili papierosy Na jej klatce schodowej Nawet starsi faceci Tacy o dwadzieścia parę lat W siedemnaste urodziny już miała Pisklę i własnego męża Mietka zwanego Piątym Dzieckiem Baby Jagi lub Szczotą Odtąd mierzył jej czas Zegarkiem wytatuowanym na przegubie Zapomniała slangu Szepcze: gehenna Tyle razy nawiewała starym Teraz się boi Nocą niecierpliwie przymierza Czarny welon Zmyśla mężczyzn co za nią szaleją. Idol Raz ze skarpy zbiegał Cybulski Mama kochała się w nim Zawołała na mnie: Żaba Żaba Udało się Spojrzał Ostatnimi ciemnymi okularami Chełpiła się potem gdy pociąg Zamknął Liczbę osób na które patrzył Sławny aktor Niestety Nie miała z kim mnie zostawić W kinowe zmierzchy Żeby iść po nową miłość.
W tym miejscu chcielibyśmy opisać genezę oraz strukturę wartości - systemów względnie izolowanych. W tym celu zdefiniujemy zasady, które generują wartości właśnie jako wartości. Są to dwie zasady: Zasada Kreacyjna Wartości (ZKW) oraz Zasada Strukturalno-Funkcjonalna Wartości (ZSFW): Def. 3.3. Zasada Kreacyjna Wartości (ZKW) to napięcie aksjokreatywne (oddziaływanie aksjokreatywne) powodujące naruszenie równowagi względnej pomiędzy dowolnymi zdarzeniami, co w efekcie prowadzi do ukonstytuowania się systemu względnie izolowanego Swiz, zwanego wartością. Def. 3.4. Zasada Strukturalno-Funkcjonalna Wartości (ZSFW) to taka Zasada Kreacyjna Wartości, która generuje rodzaje wartości usytuowane względem siebie funkcjonalnie, czyli istniejące na różnych poziomach funkcjonalnych, tj. spełniające względem siebie różnorakie funkcje. Napięcie aksjokreatywne oznacza każde oddziaływanie aksjokreatywne generujące zmiany w uniwersum ontycznym na poziomie zerowym - zgodnie z Zasadą Kreacyjną Wartości ZKW bądź na poziomie n-tym - zgodnie z Zasadą Strukturalno-Funkcjonalną Wartości ZSFW. Może ono przybierać rozmaite formy; mogą to być przykładowo: w fizyce - siły materialno-energetyczne; w biologii – zasada ewolucji i doboru naturalnego; w etyce - zasada altruizmu czy egoizmu oświeconego.
Otóż w stosunku do Rosji w znacznej części klasy politycznej dzisiejszej Polski dostrzegam coś, co bardzo źle kojarzy mi się moralnie. Z jednej strony, ustawiamy się na pozycji niewinnej ofiary rosyjskiego imperializmu, rzeczywistego lub urojonego, przyznając sobie prawo do przemawiania do Rosjan tonem moralnej wyższości, wiedząc, że są na to wrażliwi, i licząc, że podkopie to ich wiarę w siebie. Z drugiej strony, wchodzimy w anachroniczną rolę quasi-imperialnego rywala Rosji, przeceniając w śmieszny czasem sposób swe własne możliwości, nie licząc się ani z Unią Europejską, której jesteśmy członkiem, ani z opinią większości własnego społeczeństwa, zupełnie przeważnie obcego takim ambicjom. Co ciekawe, wolimy „okcydentalizować” Zakaukazie niż Rosję, co potwierdza podejrzenie, że chodzi nam w istocie nie o szerzenie na Wschodzie europejskości, lecz o promowanie własnych politycznych wpływów. Tym samym marnujemy, niestety, duże możliwości naszego kraju we wpływaniu na pozytywny rozwój sytuacji w Rosji, w integrowaniu jej z Zachodem. Wielu z nas bowiem boi się nie przysłowiowego „barbarzyństwa” rosyjskiego niedźwiedzia, lecz właśnie europejskiego rozkwitu i odrodzenia Rosji. (O polskiej rzeczywistości moralnej) Prawdą jest, iż Rosja Putinowska ewoluuje w stronę konserwatyzmu, ale jest to ewolucja uwarunkowana i zdominowana przez problemy swoiście rosyjskie, a więc niemogąca wpłynąć na sytuację ideologiczną w innych krajach świata. Pod tym względem konserwatyzm Putina jest zasadniczo różny od ideologii wzmacniających prawicowe tendencje w skali światowej, takich jak wolnorynkowy konserwatyzm amerykańskich republikanów lub agresywny tradycjonalizm prawicowych populistów. Proponowana przez Putina wersja rosyjskiego konserwatyzmu (o czym świadczy m.in. powoływanie się na Sołowjowa i Bierdiajewa) wcale nie jest przy tym jednoznacznie prawicowa – ma raczej charakter apelu o odrodzenie religijno-narodowe, co może sprzyjać procesowi wypierania imperialnej formy świadomości Rosjan na rzecz świadomości postimperialnej, nie do końca jeszcze określonej, ale bardziej „unarodowionej” niż dotychczas. Nie jest to (o czym była już mowa) droga wolna od niebezpieczeństw. Byłyby one szczególnie groźne, gdyby rozwój taki przebiegał w warunkach izolowania Rosji, załamania jej gospodarki, ignorowania prawomocnych interesów Federacji Rosyjskiej oraz celowego odsuwania jej od międzynarodowej współpracy. Dlatego też, jak sądzę, polityka Zachodu wobec Rosji powinna łączyć ostrożność z życzliwym zrozumieniem trudnych wyborów tego ciężko doświadczonego kraju. (Czy Władimir Putin może stać się ideowym przywódcą światowego konserwatyzmu?)
Poczułam się bardzo zmęczona. Powoli, czepiając się poręczy łóżek, noga za nogą powlokłam się na swoje legowisko. Pomyślałam, że muszę jak najszybciej wyzdrowieć. Kobieta obok zachrypiała głosem pełnym zazdrości:
– Jaka ty musisz być szczęśliwa. Twoje dzieci żyją, a ja nie mam nikogo. Nikt już nie przyjdzie do mnie pod okno i nie zawoła: „Mamusia!”. Moich zasypało w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym w zbombardowanej kamienicy. Nikt nie przeżył z naszej rodziny. Nikt oprócz mnie, bo w tym dniu pojechałam do brata za miasto. Powiedz mi, gdzie wtedy był Bóg. Niebo jest puste – stwierdziła z goryczą. – Po stokroć wolałabym zginąć z mężem i dziećmi, niż zostać sama.
Wzruszyła ramionami.
– Ten doktor próbuje mnie leczyć, ale po co? Żebym zechciała żyć, powinien mi wyciąć skalpelem mózg. Nikt mnie nie rozumie – powiedziała nagle złym głosem. – Ty też nie.
Zaczęła kiwać się w łóżku w przód i w tył jak opuszczone dziecko w sierocińcu. Poręcz jej łóżka miarowo uderzała o ścianę, osypując tynk. W tej szpitalnej ciszy dudniący odgłos z każdą chwilą wydawał się potęgować.
Przybiegła pielęgniarka. Ta sama ruda co przedtem. Zaczęła do niej przemawiać słodkim głosem, jak do dziecka:
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Na miłość boską nie chybocz tak tym łóżkiem, bo narobisz sobie siniaków.
Kobieta nagle znieruchomiała. Popatrzyła na nią obłąkanym wzrokiem i krzyknęła:
– Zostawcie mnie w spokoju! Nikt z was nie może wiedzieć, co czuję! Nic już nie będzie takie jak przed wojną. Same się przekonacie! – dodała ostrym tonem.
Zabrzmiało to złowieszczo.
– Chcę zostać sama – wymamrotała niewyraźnie, bardziej do siebie niż do nas.
Odwróciła się i zwinęła w kłębek jak embrion. Siostra otuliła ją kocem. Dała mi sygnał oczami, żebym się nie odzywała i poszła do swoich zajęć. Odtąd ja i kobieta obok leżałyśmy w ciszy.
Nagle niepokój złapał mnie szponem za gardło. Intuicja mówiła mi, że dzieje się coś strasznego. Przekonywałam sama siebie, że to tylko nerwy, ale mój trzeci zmysł ostrzegał, że nieszczęście jest na wyciągnięcie ręki. Strach nieprzerwanie narastał.
Czas pokazał, że mój niepokój był jak najbardziej zasadny. Właśnie moje dzieci trafiły w sam środek obławy. Tuż przy szpitalu niemieckie kordony zamknęły spory odcinek ulicy. Moje dzieci znalazły się w epicentrum kotła. To była duża akcja. Brali w niej udział wszyscy: gestapo, członkowie Waffen-SS, żołnierze Wehrmachtu, a nawet młodzież z Hitlerjugend.
Henia z Mieczkiem już dawno nauczyli się rozpoznawać te wszystkie mundury. Gdy rozpoczęło się polowanie, stali spłoszeni pod murem odrapanej kamienicy i nie mogli zrobić kroku. Bali się jak nigdy dotąd. Mieczek co prawda trochę mniej, bo był zaprawiony w bojach, ale i tak był strwożony do granic.
Jak Seweryna rąbała korzenie drzew, a on stał na czatach, to wtedy też się bał, ale inaczej niż teraz. Tam był na swoim terenie. Teraz było inaczej. Nie wiedział, gdzie jest. Nie znał drogi ucieczki. U siebie znał wszystkie przesmyki i obluzowane sztachety, przez które mogło się przecisnąć tylko dziecko. Tam w Skolimowie nie mogliby go zaskoczyć. Już nieraz próbowali, ale zawsze udawało im się wymknąć.
Rozejrzał się wokół. Nigdy nie lubił tego miasta. Brama tuż obok była zamknięta. Jakaś starsza kobieta zdzierała sobie paznokcie do krwi, próbując wydrapać zamek. Jęczała przy tym płaczliwie jak kotka. Przed nimi stanęły odkryte ciężarówki, do których zaczęto upychać ludzi. Nie było szans na ucieczkę. Wszędzie były psy, a one przecież dogonią każdego. Wiedział, że wytresowali je do zagryzania. Był na siebie zły, że nie przewidział tej zasadzki i nie ochronił siostry. Prawdziwy mężczyzna by tak nie dał się zaskoczyć!
Przed ich oczami, jak w rzymskim amfiteatrze, rozgrywały się mrożące krew w żyłach sceny. Właśnie rozdzielano jakąś rodzinę, nie zważając na protesty ojca, krzyki matki i płacz małej dziewczynki w różowej sukience. Wszyscy byli elegancko ubrani. Chyba ta łapanka zaskoczyła ich w drodze na jakieś przyjęcie, bo nieśli ze sobą spory bukiet dalii. W pewnej chwili jeden z hitlerowców jak w amoku doskoczył do mężczyzny i z całej siły uderzył go pięścią w twarz. A potem powolnym ruchem wyciągnął broń, spokojnie przytknął lufę do jego czoła i strzelił. Krew i odłamki kości rozprysnęły się daleko na boki. Dziewczynka rzuciła się z płaczem do trupa taty. Padł drugi strzał.
Henia z Mieczkiem stali jak sparaliżowani. Esesman spojrzał na nich i z wolna zaczął zbliżać się w ich kierunku. Nie schował broni. „No to już po nas” – pomyślała Henia i przestała oddychać. Czuła, że pełne paniki serce uderza jak młotem. Więc to tak niewiele trzeba, żeby umrzeć? Wystarczy tylko znaleźć się nie o tej porze i nie na takiej ulicy? Szkoda, że nie zobaczy już matki. Zamknęła oczy.
Nagle z oddali usłyszeli wołanie:
– Lotar, kommen auf Hilfe6.
Właśnie nadjechał tramwaj i gestapowiec chciał go wyczyścić z ludzi.
– Lotar, schneller7.
Esesman nie zwracał jednak na niego uwagi i powoli podszedł do dzieci. Podniósł lufą brodę Heni. Otworzyła oczy i zobaczyła na sobie skupiony wzrok tamtego. Miał rozwodnione blade oczy i prawie nie było widać tęczówek. Zobaczyła tam samo zło. Panika nie pozwalała jej odwrócić głowy, choć bardzo tego chciała.
Wyczuł jej strach. Był tak namacalny, że można go było kroić nożem. Z zadowolenia pokraśniał. Lubił napawać się cudzym strachem. Wahał się, co ma zrobić.
– Lotar! Hilfe!
Naprędce ocenił mizeraki pod względem rasy. Uznał, że mogą żyć. Mieli jasne włosy. Odwrócił się zatem i dołączył do sfory.
Henia zaczęła oddychać. Przyglądała się, jak wygarniali ludzi z tramwaju, bijąc kolbami karabinów po plecach. Ustawiali ich twarzami do muru z rękami podniesionymi do góry. Potem była pobieżna rewizja i zapędzenie na platformę ciężarówki. A powietrze cięły dzikie wrzaski.
– Los, los, aber schnell, verfluchte polnische Schweine8.
Pomyślała, że pewnie zabierają ich na Pawiak albo na Szucha. Jej już nigdzie nie muszą brać. Nie muszą mordować. I tak nie ma w niej życia.
– Mam tego dość – syknęła nagle buntowniczo. – Niech mnie rozwalą od razu, teraz i tutaj.
– Spokojnie – wystękał Mieczek cichutko. – Jest okupacja, jeszcze zdążą nas zabić. Nie tu, to gdzie indziej.
W tym samym momencie jakiś młody chłopak odepchnął Niemca i zaczął uciekać. Jego długie nogi w brązowych oficerkach miarowo odbijały się od szarego bruku. Otworzyli do niego ogień bez ostrzeżenia. On też wyciągnął spod marynarki automat i zaczął do nich strzelać na odlew. Kule rykoszetem zaczęły tańczyć po murach. Strzelanina nie trwała długo, bo skosili go serią karabinu maszynowego.
Gdy padł, Henia pomyślała, że jego rozpięta marynarka rozłożyła się na boki jak skrzydła anioła. Była blada jak ściana. Mieczek też patrzył na ciało jak zahipnotyzowany. Jego oczy zamieniły się w szklane paciorki. Nie mógł nimi poruszać na boki. Kałuża krwi rozlewała się coraz dalej i dalej. „Ile jej człowiek w sobie ma” – myślał zafrapowany.
Zdarzenia następowały lawinowo. Akcja była szybka. Teraz wygarniano ludzi z pobliskiego sklepiku i małej kawiarenki. Zbyt opieszałych bito lub zabijano na miejscu. W tej łapance nie honorowano żadnych zaświadczeń. Puścili tylko jednego mężczyznę, który wymachując jakimś dokumentem, głośno krzyczał: – Kriegswichtige Betriebe9.
– Co jest? – spytał Mieczek scenicznym szeptem.
Nie odezwała się, więc ponowił pytanie:
– No mów, co to znaczy? – Z natury był dociekliwy.
– Pracuje dla wojska – wyjaśniła mu krótko. – Jest im potrzebny.
A potem ulica ucichła i zrobiło się pusto. Jazgot i krzyki ustały. Odjechali tak nagle, jak nagle się pojawili. Rozwiali się niczym zjawy. Na ulicy zostali tylko oni. Nie było już tych czarnych duchów z trupimi czaszkami.
Stali przytuleni do siebie, kurczowo trzymając się za ręce. Jedyni pozostawieni samymi sobie z całego tłumu.
– Dlaczego nas nie zabrali? – spytała zdziwiona Henia. – A może to się wcale nie wydarzyło?
– Wydarzyło się – potwierdził Mieczek zapatrzony w kałużę krwi, stygnące ciało chłopaka i zgruchmiony bukiet dalii.
Powoli na ulicę zaczęli wychodzić ludzie. Otwierano z chrzęstem zasuwy bram. Nadjechały ryksze i zaczęły przejeżdżać wypełnione po brzegi tramwaje. Zrobiło się gwarno. Życie zaczynało tętnić swoim zwykłym okupacyjnym rytmem. Przechodnie mijali ich, jakby nic się nie wydarzyło.
A oni nadal stali jak sparaliżowani. Niezdolni do wykonania ruchu, jakby mieli nogi przymocowane do trotuaru. Ciągle w tym samym miejscu, w półcieniu pod wielkim balkonem. Jakaś kobieta litościwie otworzyła okno i do nich krzyknęła: – Dzieci, idźcie do domu.
W końcu Mieczek odważył się zrobić pierwszy krok, a potem następny, a później oboje ruszyli w kierunku pociągu coraz szybciej i szybciej, aż puścili się biegiem. Wiatr rozwiewał mu włosy, a jej porywał warkocze. Biegnąc, rozglądali się dookoła. Nie chcieli już spotkać tych czarnych diabłów.
Jak wpadli na peron, poczuli się odrobinę bezpieczniej. O dziwo, nie było psów i żandarmów. Pociąg przyjechał szybko. W przedziale Mieczek wysapał zdyszanym głosem:
– Dobrze, że z mamą jest coraz lepiej. – Na czole lśniły mu krople potu.
Henia pokiwała głową bez słów. Pomyślała, że nigdy nie zapomni tego dnia i tych drapieżnych wpatrzonych w siebie hitlerowskich oczu. Miała nadzieję, że się jej nie przyśnią. Byłby to najgorszy z możliwych koszmarów.
Sewastopol i Wilno Rząd węgierski oznajmił, że w sporze o Krym „nie jest stroną”. Podpisuję się pod tym stanowiskiem, mnie także jest obojętne, czy Krym będzie należał do Rosji, Ukrainy, czy po dwóch wiekach wróci do Turcji. Polscy politycy i dziennikarze fanatycznie obstają przy Krymie ukraińskim i planują wielkie zakupy wszelkiego rodzaju broni u Amerykanów, aby mieć czym w razie czego wspierać Ukrainę w wojnie z Rosją. Najgłośniej też ze wszystkich ludzi na świecie nawołują do obłożenia Rosji najsurowszymi sankcjami. Premier Tusk podobno przez pół godziny rozmawiał w tej bardzo nam, Polakom, doskwierającej sprawie z premierem Chin, ale ani słówkiem nie zdradził, co wskórał. A nie mówiłem, że olimpiady w Pekinie nie należało bojkotować? Wielu się głowi, do czego można porównać zajęcie Krymu przez Rosję. Czy to był Anschluss, jak powszechnie piszą gazety niemieckie? Nie bardzo ten półwysep przypomina Austrię, która już przed Anschlussem przestała być niemal starożytnym cesarstwem niemieckim, z którego pozostała wielka głowa ze śladami dawnej wspaniałości, ale osadzona już tylko na karłowatym tułowiu i poszukująca rozwiązania swoich problemów w połączeniu się z wielkimi Niemcami, do czego w końcu dochodzi w najgorszym momencie i pod absolutnie najgorszym z możliwych przywództwem. Inni porównują Krym do Kosowa, oderwanego siłą od Serbii i zamienionego przez Amerykanów w niepodległe państwo. Oczywiste, że Kosowo jest i będzie kuszącym precedensem dla wszelkich secesjonistów, pragnących utworzyć własne państwo kosztem – że się tak po staropolsku wyrażę – macierzy, ale prędko mówiący demagodzy zaraz dodają, że kosowscy Albańczycy doszli do celu po trupach Serbów, co jest podobno najlepszą legitymizacją, a na Krymie nikt nie zginął. Na kosowski precedens lepiej się nie powoływać z innego powodu. Krymczanie ogłosili niepodległość – prawo narodów do samostanowienia im przysługuje jak innym – tylko na chwilę, a ich prawdziwym celem było przyłączenie się do Rosji. Nikt na Krymie nie zginął, ale już wkrótce mogłoby być inaczej. Słyszymy od Julii Tymoszenko, że „kacapów” na Ukrainie należy unicestwić atomem. To nam trochę wyjaśnia, dlaczego i z ogłoszeniem niepodległości, i z przyłączeniem się do Rosji krymscy Rosjanie tak się śpieszyli. Bazomania Od kilkunastu lat widzę, że najważniejszym celem polskiej dyplomacji jest wprowadzenie amerykańskich baz wojskowych, przynajmniej jednej solidnej i stałej bazy. Rodzaj broni jest sprawą drugorzędną, chodzi o to, żeby tu byli realni, żywi żołnierze amerykańscy. Nie wyjaśnia się narodowi, dlaczego ustanowienie tych baz jest takie ważne, skoro znikąd nie grozi nam niebezpieczeństwo. Przez te kilkanaście czy 25 lat nic nam nie groziło, ale teraz, gdy Rosjanie przyłączyli Krym, żadne wyjaśnienie nie jest potrzebne, wszystko bowiem jasne: Rosja i nas może chcieć przyłączyć. I tu następuje opis świata, z którego wynika, że Krym, Donbas to tylko początek podboju Europy i świata, jaki planują na Kremlu. Żeby ktoś nie pomyślał, że robię tu sobie retoryczne drwinki z poważnej sprawy, przytoczę na dowód parę zdań streszczających wspomniany opis świata. „Zachód musi być przygotowany na wszelkie scenariusze i na użycie wszelkich narzędzi, które zniechęcą Rosję do zmieniania mapy świata. Nie zniknęło zagrożenie dla suwerenności Litwy, Łotwy i Estonii. Nie zmniejszyły się rosyjskie apetyty na zniewolenie Gruzji, Mołdowy, Kazachstanu. Nie zniknęło zagrożenie dla krajów Europy Środkowej, w tym Polski. To wyzwania dla całego świata, nie tylko dla Unii, NATO czy Waszyngtonu” („Rzeczpospolita”, 11.06.2015). Taka treść w przeróżnych odmianach stylistycznych przepełnia polskie media i konferencje politologiczne. Rosja stara się zachować wpływy w bliskiej zagranicy, co jest zrozumiałe, i z tego polscy specjaliści od spraw wschodnich i politycy wyprowadzają wniosek, że chce ona podbić Polskę, Europę, świat. Czy usilne zabiegi rządu o ustanowienie amerykańskich baz nie mają innego uzasadnienia lub przyczyny niż takie brednie? Bazy wojskowe obcego, potężnego mocarstwa, niezależnie od tego, czy zostały nam narzucone, czy sprowadzone na nasze usilne prośby, nie są dowodem naszej niepodległości. Przeciwnie, w tym wypadku świadczą, że na niepodległość nas nie stać. W Polsce niepodległość stoi na najwyższym podium wartości patriotycznych, w czym nie jesteśmy wyjątkiem, ale z pewnością przesadzamy, rozpatrując dzieje narodowe we wszystkich ich wymiarach – kulturalnym, gospodarczym, moralnym, a nawet religijnym – z punktu widzenia niepodległości. I oto teraz, gdy ta niepodległość wreszcie nastała, czyni się wysiłki, aby ją ograniczyć. Zależności od USA ja się nie boję. Znajdują się daleko i mają taką metodę panowania nad narodami od nich zależnymi, że nie wtrącają się do wszystkiego; twardo – są niesamowicie skuteczne – kontrolują punkty strategiczne, dla wielu może niewidoczne, resztę puszczają na żywioł, w czym są przeciwieństwem panowania rosyjskiego, które lubuje się w rządzeniu szczegółami i przez to jest takie uciążliwe. Rozpowszechniony dowcip w krajach mających kłopoty: Co zrobić? Wydać wojnę Ameryce i przegrać. Moje zmartwienie polega na tym, że sprowadzanie baz amerykańskich nie zostało postanowione po rozważeniu położenia narodowego, wszelkich za i wszelkich przeciw, lecz było psychologicznym musem, wynikiem działania mimetycznego, skutkiem instynktu naśladowczego. Przypomnijmy sobie, jak to było. Istniał Wolny Świat, demokratyczny i kapitalistyczny, w którym istniały amerykańskie bazy, i Polacy mieli głębokie przekonanie, że ich właściwe, należne im miejsce jest w Wolnym Świecie. Przyjęli w sposób niejako naturalny panujące tam główne instytucje i zasady ustrojowe, podzielili się na wiele partii, wprowadzili dość uczciwe wybory, zlikwidowali cenzurę starego typu, wojsku nadali cywilnego ministra, wartość pieniędzy będących w obiegu zrównali z wartością towarów do sprzedania, czym szybko zapełnili półki sklepowe, i wiele innych jeszcze cech krajów Wolnego Świata słusznie zaczęli naśladować. Czuli mimo to, że czegoś im jeszcze brakuje. Kraje demokratyczne trwale im się skojarzyły z bazami US Army i dopóki takich baz nie będzie na naszej ziemi, Polacy będą się uważać za demokratyczny kraj drugiej kategorii. A bardzo nie lubimy drugiej kategorii. Źródło polskiej bazomanii jest irracjonalne, ale skutek jest jak najbardziej racjonalny. Amerykanie mają swoją koncepcję radzenia sobie z Rosją, utrzymywania jej w stanie strategicznej słabości, a ich nieukrywana praktyka polega między innymi na otaczaniu tego regionalnego mocarstwa bazami wojskowymi, żeby mu się nie zachciało być mocarstwem ponadregionalnym. W tym punkcie zbiegają się strategiczne interesy amerykańskie z bazomanią polskich rządów wywodzących się z ruchu solidarnościowego. Spojrzenie na Wschód Odstawiania Rosji jako kraju wrogiego, agresywnego i zbójeckiego, że aby przyciągnąć ich uwagę do tematu, trzeba z wielkim nagłośnieniem powiedzieć, że Polska jest od 1939 r. ofiarą rosyjskiego terroryzmu państwowego, że katastrofa smoleńska była aktem tego terroryzmu, podobnie jak wojna z Gruzją i konflikt na Ukrainie, i trzeba jeszcze dodać, że fale emigrantów destabilizujące kontynent europejski są także spowodowane rosyjskim terroryzmem państwowym. To właśnie wygłosił najważniejszy minister polskiego rządu, będący też drugą osobą w hierarchii partii rządzącej. A może pierwszą, to nie jest jasne. Czym się różni ta wypowiedź od wizji Rosji, jaką przedstawiają od lat 20 polskie media oraz występujący w nich pracownicy „naukowi” najrozmaitszych instytutów do spraw wschodnich z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia włącznie? Owi „badacze” Wschodu muszą dla przyzwoitości naśladować styl rzeczowego opisu, podczas gdy minister rządzący wojskiem nie musi nikogo się wstydzić, może dać nieskrępowany wyraz swojej osobowości i daje. Nasi wschodni sąsiedzi – podobnie jak zachodni z innych względów – muszą znajdować się w kręgu naszego żywego zainteresowania, co znaczy, że powinniśmy znać fakty, wiedzieć, co się naprawdę dzieje w Rosji i na Ukrainie. Nie wiemy tego jednak. Zarówno funkcjonariusze instytutów do spraw wschodnich, jak też dziennikarze dobierają tylko ilustracje do prawdy kanonicznej, ustanowionej ćwierć wieku temu: Rosja jest z natury imperialistyczna, zaledwie się rozpadła, już znowu myśli tylko o tym, jak się odbudować w granicach radzieckich i przywłaszczyć sobie znowu utracone strefy wpływów. Najlepszy dowód na „terrorystyczną” naturę Rosji to zabór Krymu, skądinąd rosyjskiego.
Było to niewielkie pomieszczenie. Od sufitu sterczało kilka metalowych krażków, w betonowej podłodze były trzy kratki sciekowe. Kojarzyło sie to z komora gazowa w Oswiecimiu, która ogladał kiedys na wycieczce szkolnej. Pielegniarz zaryglował drzwi i odkrecił kurki. Strumień wody oblał Zbyszka i od razu poczuł ulge. Woda zalewała mu oczy i spływała po całym ciele. Nastawił twarz pod strumien i mimo bólu, trzymał tak przez chwile. Palcami dotknał rany, wyczuł zgrubienie. Tepy ból pod czaszka powoli ustępował. W tym momencie ktoś wsunał mu do ręki śliski przedmiot. Oczy miał zamkniete. Domyślił sie, że to kawałek mydła. Wysunał sie spod tuszu i namydlił całe ciało. Wszedł pod strumien wody. Szum zagłuszał słowa, oczy miał zamkniete, teraz był przez moment odizolowany od reszty swiata. Dlaczego to własnie mnie sie zdarzyło? Czym różnię się od innych? Kto im dał prawo? Przecież nie jestem przestepca?! A może to tylko mnie sie tak wydaje? Może walnałem kogos w ucho bez powodu, albo zerżnałem jakas mała dziewczynke, a potem biegałem po osiedlu i spiewałem rewolucyjne piesni, a teraz zupełnie tego nie pamietam? Strumien wody nagle sie urwał. - Koniec kapieli!! Pielegniarz odryglował drzwi. - Wychodzic pojedynczo! Wychodzili. Pielegniarz podawał każdemu czysty recznik i odbierał resztki mydła. Drugi pielegniarz wydawał czysta bielizne i piżamy. Zatrzymał Zbyszka na chwile i usmiechajac sie ironicznie powiedział: - Tu sie nie podskoczy, nie tacy jak ty studenciku - padali jak muchy. Trzeba byc grzecznym, kochasiu! No jak.!? Zbyszek patrzył na niego, poczatkowo nie rozumiejac.? - O czym pan mówi? O co chodzi?! - Nic, nic przyjemniaczku. Bierz łachy i na sale. A spróbuj coś pisnąć. Przy obchodzie! Teraz zrozumiał. Oni wiedzieli, że tamten go bije i nie interweniowali. Chcieli mu dać nauczke, żeby siedział cicho. - Skurwysyny!!! - Zaklał, chociaz prawie nigdy nie przeklinał. Ubrał sie szybko i stanał przy oknie. W tym pomieszczeniu kraty były założone z obu stron okna. Przylgnął rozbitą twarzą do zimnej kraty. Za oknem, ciepły czerwcowy ranek. Rozwożono śniadanie do pawilonów. Przestrzeń miedzy pawilonami dzieliła regularna siatka żywopłotów. Był to zzywy bajeczny labirynt. Na odległej scieżce rozpoznał sylwetke znajomej pielegniarki. Biegła w kierunku szpitalnej apteki. Lubił te dziewczyne, była z insuliny, zawsze usmiechnieta, serdeczna. Czasem brała nocne dyżury na jego oddziale, kiedy tu był za pierwszym razem. Wtedy przychodził do dyżurki, pomagał jej rozkładac leki, a potem do póznej nocy rozmawiał z nią półgłosem. Było im dobrze. Rozmawiali o swoim życiu. Każde z osobna przedstawiało to, co było jego zdaniem najciekawsze. Zbyszek zdawał sobie sprawe, że cześć tych historii jest zmyślona, ale to im nie przeszkadzało. Kiedys zapytała, dlaczego nie odwiedzaja go rodzice. Odpowiedział, że wyjechali za granice. Nie przyznał sie, że nawet nie wiedza o jego pobycie w szpitalu. Zreszta, wtedy wcale nie chciał ich widziec. Teraz przypomniał sobie tę rozmowę sprzed lat. Przykro mu było, gdzies w srodku, odezwały się
Na takie baby, jakie bym chciał, to mnie nie stać. A na te, które mógłbym sobie ewentualnie przygruchać, to żal nawet marnować czasu. Na co mi jakaś stara jędza?
I jeszcze jedno: jeśli ktoś jest martwy(albo powinien býć martwy), w jakim celu tydzień po tygodniu maszeruje zawsze tą samą trasą?
Otóż to, wszyscy jesteśmy ludzkimi istotami i nie możemy zrobić nic sensownego, nie płacąc tej ceny, jaką jest wzięcie na siebie ciężaru ułomności.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl