Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "siana ze na", znaleziono 26

Jestem miłośnikiem fermentacji, ale sianie fermentu to nadużycie!
Nie zmogła go kula, Nie zmogła go siła, Tylko ta jedyna, Co przy sianie była.
Łatwiej znaleźć igłę w stogu siana niż początek nitki w tym kłębku.
To jakiś bardzo mądry człowiek wynalazł łóżko, bo w łóżku rzeczywiście śpi się lepiej niż w stogu siana.
- Uwielbiam to nasze proste, pracowite wiejskie życie - westchnęła panienka Lukrecja, patrząc na chłopów mozolnie przewracających grabiami siano.
Dolina u ich stóp wciąż pozostawała w cieniu. Na odległych grzbietach leżał śnieg, w wąwozach unosiły się poszarpane chmury. Zapach ognia, stodoły i suchego siana. (s.40)
Bo gdzieś - powiedział sam do siebie Poirot - plącząc niedorzecznie przysłowia - w tym stogu siana jest igła i człowiek strzela, a Pan Bóg wywołuje wilka z lasu i zobaczymy, co się wylęgnie z tego jajka!
Mieszkańcy Helle próbowali się zbliżyć do Diny, wszyscy po kolei. Ale jej świat nie był ich światem. Traktowała ich najwyraźniej tak samo jak brzozy rosnące przed domem czy owce skubiące siano jesienią. Stanowili część niezmiennego pejzażu, w którym się poruszała nic więcej.
Opaleniec. Pierwsze wzmianki o Opaleńcu pochodzą z XVI wieku i mówią o niej jako wsi posiadającej własny kościół, do którego należały Opaleniec, Baranowo, Przybrody i Róg. Była to zamożna wieś chłopska. W niezbędne siano gospodarze z Opaleńca zaopatrywali się w pobliskiej Polsce.
Odpowiedzialność- żałosne słowo, odarte z resztek godności. Wiktorii kojarzyło się z przedwyborczym kitem wciskanym przez bezczelnych polityków. Zapakowani w drogie garnitury patrzą gawiedzi prosto w zmęczone oczy, obiecując nowe cuda na kiju. A po wszystkim rechoczą, ze znowu udało im się wykręcić sianem.
Polskie służby nad niczym nie panowały, bo po upadku komunizmu były w rozsypce. Ze względu na cechy charakteru „Maksym” był dobrym agentem do inspiracji i dezinformacji. Jego najważniejszym zadaniem było sianie zamętu na szczytach władzy. Wychodziło mu to bardzo dobrze i wykazywał wiele inicjatyw. Bardziej nienawidził swoich oponentów politycznych niż Związku Radzieckiego.
A kiedy podczas tego samego wesela siedli przy jednym stole, kiedy nad ranem wypili kilka flaszek wódki, Piotr wyznał ojcu, że wstydzi się wsi, wstydzi się zapachu własnego domu, wstydzi się chlewu i kurnika. Nie chce wiejskiej muzyki, bo ta muzyka umarła. Nie chce wsi, bo wieś umiera. I nie chce pamiętać tych równych pól, płaskich łąk i zapachu siana.
O większego trudno zucha, Jak był Stefek Burczymucha, - Ja nikogo się nie boję! Choćby niedźwiedź. to dostoję! Wilki?. Ja ich całą zgraję Pozabijam i pokraję! Te hieny, te lamparty To są dla mnie czyste żarty! A pantery i tygrysy Na sztyk wezmę u swej spisy! Lew!. Cóż lew jest?! - Kociak duży! Naczytałem się podróży! I znam tego jegomości, Co zły tylko, kiedy pości. Szakal, wilk,?. Straszna nowina! To jest tylko większa psina!. (Brysia mijam zaś z daleka, Bo nie lubię, gdy kto szczeka! Komu zechcę, to dam radę! Zaraz za ocean jadę I nie będę Stefkiem chyba, Jak nie chwycę wieloryba! I tak przez dzień boży cały Zuch nasz trąbi swe pochwały, Aż raz usnął gdzieś na sianie. Wtem się budzi niespodzianie. Patrzy, aż tu jakieś zwierzę Do śniadania mu się bierze. Jak nie zerwie się na nogi, Jak nie wrzaśnie z wielkiej trwogi! Pędzi jakby chart ze smyczy. - Tygrys, tato! Tygrys! - krzyczy. - Tygrys?. - ojciec się zapyta. - Ach, lew może!. Miał kopyta Straszne! Trzy czy cztery nogi, Paszczę taką! Przy tym rogi. - Gdzie to było? - Tam na sianie. - Właśnie porwał mi śniadanie. Idzie ojciec, służba cała, Patrzą. a tu myszka mała Polna myszka siedzi sobie I ząbkami serek skrobie!.
Konie były głodne i zgonione tak dalece, że co pewien czas ustawały. Nic dziwnego: koła zarzynały się w błoto po szynkle, a na drabiniastym wozie pod trochą olszowego chrustu, siana i słomy leżało samych karabinków sztuk sześćdziesiąt i kilkanaście pałaszów, nie licząc broni drobniejszej. Były to wcale niezłe szkapy: rosłe, podkasane, prawie chude, ale ze świetnej rasy pociągowej. Mogły jak nic robić dziesięć mil na dobę, byleby im pozwolić dobrze wytchnąć dwa razy i uczciwie je popaść. Konie należały do pewnego sztachetki z okolic Mławy. Stanowiły one znaczną część jego majątku, bo posiadał summa summarum trzy szkapy, jednakże pożyczał ich Winrychowi na każde zapotrzebowanie.
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego kobieta niewiele młodsza tak uparcie tytułuje ją tym poważnym mianem, od którego czuła się starsza co najmniej o dziesięć lat.
Był kimś, kogo gospodyni określała mianem "postrzeleńca", a postrzeleńcy zdawali się pozostawać zawsze pod specjalną opieką Opatrzności.
Droga prowadząca do stanu określanego mianem szaleństwa nie jest zbyt daleka. Czasem wystarczy drobny problem w komunikacji pomiędzy dwoma komórkami mózgowymi.
Różnica między tymi, których określa się mianem odważnych, a tymi, których uważa się za tchórzy, sprowadza się do tego, że pierwsi okazują strach dopiero po pokonaniu niebezpieczeństwa, drudzy zaś przed.
Kochał ją, a ona kochała jego i to była najpiękniejsza rzecz, jaka mogła ich w życiu spotkać, a tymczasem rodzice i najbliżsi chcieli im odebrać to uczucie, określając je mianem przewiny. I to ciężkiej przewiny.
Walka sił ŻZW z Niemcami tego dnia trwała dalej. Stroop określał ją mianem "gorzkiej", Niemcy zostali zaatakowani przy pomocy granatów, materiałów wybuchowych, pistoletów i koktajli Mołotowa. Relacjonuje, że po kilku natarciach zdołano oczyścić domy z "podludzi", którzy kontynuowali opór.
W dawnej poezji kyraliańskiej księżyc określany jest mianem Oka. Kiedy Oko jest szeroko otwarte, jego czujna obecność zapobiega złu, albo też sprowadza szaleństwo na tych, którzy ośmielają się popełniać zbrodnie. Kiedy zaś jest zamknięte, tak że jego uśpioną obecność zwiastuje tylko wąski sierp, zarówno dobre, jak i mroczne czyny przechodzą niezauważone.
Kiedy Cloe zmierza w stronę gabinetu, personel, określany chętniej mianem współpracowników, kłania się jej z szacunkiem. Usłużnie, potulnie chyli czoła przed przyszłą cesarzową. Wymuszone uśmiechy, poddańczy wzrok. Cloe to uwielbia.
Z każdym dniem odczuwa coraz większą rozkosz. Niesamowite, jak szybko rodzi się zamiłowanie do władzy.
Demagodzy dopuszczają się ataku na swoich krytyków w ostrych i prowokacyjnych słowach - określając ich mianem wrogów, wywrotowców, a czasem nawet i terrorystów. Gdy Hugo Chavez po raz pierwszy ubiegał się o stanowisko prezydenta, opisał swoich oponentów jako "zgniłe świnie" i "plugawych oligarchów". Już jako prezydent określał swoich krytykó mianem "wrogów" i "zdrajców". Fujimori wpisywał swoich oponentów w kontekst terroryzmu i przemytu narkotyków, a włoski premier Silvio Berlusconi atakował sędziów, którzy wydawali na niego wyroki, nazywając ich "komunistami". Prezydent Ekwadoru, Rafael Correa, nazywał media "śmiertelnym wrogiem politycznym", który "musi zostać pokonany". Dziennikarze również bywają celem podobnych ataków. Prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdogan, oskarżył dziennikarzy o propagowanie "terroryzmu". Ataki tego typu mogą być brzemienne w skutkach: jeśli opinia publiczna zaczyna podzielać poglądy, iż oponenci mają powiązania z terroryzmem, a media szerzą kłamstwa, dużo łatwiej jest podjąć kroki wymierzone w te grupy.
W głębi ducha czuł narastającą wściekłość, wiedział, że ta przeklęta sfora rozbudziła drzemiące w nim zwierzę. Teraz, jeśli chciał na nowo zaakceptować rodzaj ludzki, zaakceptować samego siebie, musiał ich przepędzić. Człowiek nie był uosobieniem wszelkich cnót, już choćby pornografia świadczyła o pewnych ułomnościach, ale Plemię siało coś, co nie było jedynie zagrożeniem i strachem przed śmiercią. Zdołało unicestwić wszelkie nadzieje, drzemiące w najskrytszych zakamarkach ludzkich serc i umysłów. Ukazało potworność życia.
Arystofanesa określa się w literaturze mianem twórcy teatru absurdu, w związku z tym nie wahamy się stwierdzić, że gdyby żył on w Polsce w ostatnich latach, nie musiałby go tworzyć, ponieważ otaczająca go rzeczywistość byłaby sama w sobie jednym wielkim teatrem absurdu. Może tak absurdalna rzeczywistość dostarczyłaby mu wyjątkowej materii do jeszcze silniejszej erupcji jego podszytego ironią i sarkazmem talentu, a barwny i ostry język, pełen aluzji, dygresji i dwuznaczności jeszcze bardziej bawiłby publiczność? W niniejszej książce ten fenomen interesuje nas przede wszystkim w odniesieniu do prawa, ponieważ w tej sferze dokonano chyba największej dewastacji i spustoszenia, i to we wszystkich pięciu wymiarach: tworzenia, stosowania, wykładni, obowiązywania i przestrzegania.
Przyszłe pola moich dociekań rozłożą się po stronie fenomenologią inspirowanej filozofii moralnej i społecznej, tych ostatnich, których problemy będę usiłował przy pomocy fenomenologii analizować-i socjologii, którą pragnę ochrzcić mianem filozoficznej. Mam świadomość neologizmu. Boudon jako pratognista dwu z zamieszczonych tu tekstów to postać dobrana nieprzypadkowo. Boudon ucieleśnia etos francuskiego socjologa-filozofa, intelektualisty z poważnym przygotowaniem filozoficznym. Tego ostatniego brakuje, niestety-przychylam się do stanowiska Michała Chmary-większości polskich socjologów. Ci poruszają się ciągle w micie Durkheimowskim, niezależnie od tego, jak bardzo by się od niego odżegnywali. Mit socjologii jako nauki jest niezależnie od autodopowiedzeń refleksem właśnie tej Durkheimowskiej formacji intelektualnej, prześwitem neopozytywizmu, choćby dobudowanym do socjologii weberowskiej.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl