Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sobie zyja", znaleziono 29

Pies, który wyje, nie ma racji bytu!
Działo się coś dziwnego. To spotkanie absolutnie nie było przypadkiem.
Niemal czuła, jak wokół szyi zaciska się pętla, tylko że to nie była jej szyja.
To była szyja Heinricha Vogla.
Wilki, choć są piękne, gdy wyją, zabijają w milczeniu.
Były nagie, klęczały na czworaka i miały obroże na szyjach.
Ucieczka od grzechów jest wyczerpująca. Od obsesyjnego oglądania się przez ramię boli mnie już szyja.
To porządny szpital (...). Tu się nie wyje ot, tak sobie, bez uzasadnienia i wyraźnego powodu. W wyciu też musi być porządek.
Czasem dobrze jest słuchać deszczu i nie moknąć; wiedzieć, że wyje wiatr, ale nie czuć jego podmuchów.
Piękno, które cię nie przeraża, nie jest pięknem. Bo tylko piękno chcesz ujarzmić i posiąść.
Trudne życie to nic innego jak brak łatwego życia. Ot co.
A co ja bym miał żonie powiedzieć? Jakbym się nawet tam, na dół, dodzwonił. Gadanie. Kupa kości. Raz mi się przyśniła. Na tydzień ciśnienie mi skoczyło. Telefon do rozmów pozagrobowych. Ale interes. Ludzie zawsze będą umierać.
Mówią: Człowiek umiera w samotności.
Pierdolą głupoty. I w cudzej śmierci człowiek sam.
Jak człowiek z ciężkim portfelem chodzi, to mu lżej.
Do mojej pracowni "Cukier Stanik" wszystkie przychodziły. Aktorki. Spikerki. Żony towarzyszy. Cichodajki z estrady. Kurwy z Grandu. Prywatna inicjatywa. Tyle pracy miałem. Drętwiały ręce. Bolały nadgarstki. Każda chciała mieć mój stanik. Jestem najlepszym krawcem staników w tym kraju.
Dżokej lubił chodzić po nocach. Spać nie mógł, matka po śmierci przychodziła łeb mu suszyć. A jak żyła, to tylko cicha i zgodna.
Dżokeja rozumiem. Umarłego ze łba wybić trudna i większa to sztuczka. Więcej w życiu człowieka umarłych niż żywych.
Przy recepcji jakaś kobieta patrzyła na mnie. Pewnie Federacja Rosyjska: fryzura w stylu wolnej Amerykanki, cała w panterce, usta i cycki - bogactwa nienaturalne.
Oddałem mocz. Honorowo, w pozycji wyprostowanej, jak do hymnu. Wolną ręką wzmocniłem się - podbudowany ścianą, ciurkałem wieki całe, sztywny w stawach kolanowych, pozostając złamasem w innym rejonie. Fiucina w lustrzanych kafelkach, interes przypominał lewe interesy. W ręku został mi jeno lejek, dzióbek konewki albo inny przedmiot nieużytku domowego. Fiucina finito.
Wróciłem. Czekam na poniedziałek. Stoję w lustrze - i w kitlu. Nic z godności lekarskiej. Wyglądam jak dramatycznie upozowany felczer, ojciec dwadzieściorga dzieci zrodzonych niestety z tej samej kobiety, poślubionej w niewyjaśnionych rozumem okolicznościach, prawdopodobnie pod wpływem samogonu.
Serce nie dowód osobisty, nie będę okazywać
W Olszynach nocna muzyka zmienia się, ale nie za często. Przez cały rok koncertują psy. Coś do siebie mówią. Czasami wyją, czasem szczekają. Od domu do domu.
Pięć, sześć minut wystarczy. Pięć, sześć minut, żeby moje ramiona odpoczęły, odpoczęła moja szyja, żebym ja odpoczęła. Żebym mogła oddychać.
I widzi jeszcze płonącą wieś, dymy wzbijają się pod chmury, diabeł skacze z komina na komin, a ona krzyczy, ale nikt nie słyszy jej krzyku, wyje z bólu, ale nikt nie czuje jej bólu...
Kiedyś słuchano muzyki z miłości do muzyki, dzisiaj wyje ona wszędzie i zawsze, "nie pytając, czy mamy ochotę jej słuchać", wyje w głośnikach, w samochodach, w restauracjach, w windach, w uszach zatkanych walkmenami, muzyka przepisana, na nowo zaaranżowana, skrócona, rozdziabana, fragmenty rocka, jazzu, opery, fala, w której wszystko się miesza, tak, że nie wiadomo, kto jest kompozytorem (muzyka stała się anonimowym hałasem), że nie można wyróżnić początku i końca (muzyka stała się hałasem bez formy): brudna woda muzyki, w której muzyka obumiera. (s.84)
Nie sądziłam, że można aż tak nienawidzić wiatru. Syczy i wyje niczym horda najeźdźców. Grzechocze rurami, gra na dachówkach jak na cymbałkach, a jego przyjaciel sztorm skubie klif poniżej z taką łatwością, jakby zdzierał korę z drzewa.
Procedury badawcze profesor przeprowadził wyjątkowo sprawnie i wykazywał przy tym iście naukowy entuzjazm. Interpretacja wyników zajęła mu tak mało czasu, jakby miał już wszystko przygotowane. Zoja, Bianca i Ada wykazywały duże zainteresowanie zadając ignoranckie pytania, na które o dziwo Soldan odpowiadał cierpliwie i w miarę dokładnie.
Czarny, drewniany krzyż wiszący nad łóżkiem Jadwigi każdego wieczoru i każdej nocy wysłuchiwał jej błagań o to, by Bartek przerwał milczenie. Niech szepcze, niech wyje, niech śpiewa, niech płacze, niech wrzeszczy. Bylebym go mogła wreszcie usłyszeć, bo jak nie mówi, to prawie, jak by nie żył.
Czary, które stworzyły Przeklętego, nie zamierzały jej ułatwić zadania. Zalały ją uczucia, takie, które powodują, że ludzie zwijają się w kłębek i wyją ze strachu lub rzucają naprzód w berserkserskim szale. Przerażenie, obłęd, panika, nienawiść. Nienawiść do całego świata, do wszystkiego, co żyje, oddycha, chodzi i śmieje się. Chęć dominacji, panowania, pragnienie odnoszenia zwycięstw za wszelką cenę, bycia na samej górze, bezwzględnego podporządkowania sobie wszystkiego i wszystkich.
Boże,
Widziałeś zachód słońca we mnie,
Widziałeś jak krew zasypia we mnie,
Widziałeś, jak serce płacze we mnie,
Widziałeś, jak świat się żali we mnie,
Widziałeś, jak radość znika we mnie,
Widziałeś, że sam umierasz we mnie,
Widziałeś, jak ktoś śmieje się we mnie,
Pustym śmiechem ktoś się śmieje we mnie,
Jak na jesiennym polu wyje we mnie
Widziałeś jak każdy członek we mnie
Snu pragnie, wiecznego odpoczynku we mnie.
Boże,
Nie zgotowałem nic dla Ciebie we mnie,
Jak ofiarny gołąb leży serce we mnie.
Weź sobie moje serce, zostaw spokój we mnie
By ukołysał na śmierć duszę we mnie.
A wszystko to skamle i błaga, a wszystko to wzmaga żądzę. Żądza. Och, ten symfoniczny, ten przeraźliwy wrzask tysięcy przyczajonych głosów, ten wewnętrzny krzyk, ryk całego jestestwa, wołanie milczącego obserwatora, cichego, bezdusznego, chichoczącego potwora, bestii tańczącej na promieniach księżyca. Głos kogoś, kto jest i nie jest mną, kto szydzi, śmieje się i odzywa, gdy jest głodny, gdy wyje z żądzy. A żądza była teraz bardzo silna, zimna, spięta, skulona i sprężona, jak nigdy dotąd nieodparta, zwarta i gotowa - mimo to wciąż czekała i obserwowała, a wraz z nią
czekałem i obserwowałem ja.
Lena niosła tablicę ze słowami: „Strefa wolna od patriarchatu”. Tamara miała tekturowy plakat przedstawiający krzyż rozszczepiony przez czerwoną błyskawicę. W przerwach między okrzykami „Jebać rząd! Wypier stąd!” rozglądały się i pokazywały sobie nawzajem co ciekawsze hasła.
– Zobacz tam! – śmiała się Lena na widok napisu „Mefedron ma lepszy skład niż rząd”.
– Popatrz z tyłu – odpowiadała Tamara, gdzie widniało zawołanie „Zrobimy rządowi z dupy jesień średniowiecza”.
– Fajnie by było – powiedziała Lena. – Na razie oni nam robią z dupy jesień średniowiecza. To jest dobre! – Lena wskazała na karton z napisem „Gdyby ministranci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby sakramentem”. W odpowiedzi Tamara wypatrzyła coś jeszcze lepszego: „Księża oglądają porno do końca, bo myślą, że będzie ślub”.
W tej części pochodu, gdzie szły, zaczęto skandować wezwanie do córki prezydenta, która została mianowana jego doradczynią: „Córko, powiedz tacie, żeby zaglądał w swoje gacie!”
W pewnym momencie okrzyki protestujących zostały niemal zagłuszone przez bardzo głośny płacz niemowlęcia. Stojąca przed pobliskim kościołem grupka ludzi z różańcami na szyjach ustawiła głośniki na chodniku i puszczała na cały regulator nagranie głosu płaczącego noworodka.
Im bliżej centrum, tym więcej zbierało się prawicowych i nacjonalistycznych przeciwników protestu. Byli to młodzi zakapturzeni mężczyźni w sportowych strojach, w newralgicznych miejscach odgrodzeni od kobiet kordonem policji. Jednak przed znajdującym się kilkaset metrów dalej innym kościołem policji nie było, byli tylko obrońcy kościoła. Ponieważ nikt z protestujących nie kwapił się do wtargnięcia do świątyni ani nawet nie miał zamiaru napisać niczego sprejem na ścianie, rzucali się wściekli w miejscu jak tresowane do walki psy na łańcuchach.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl