Droga, kiedyś mocno kamienista, a dziś wyłożona płytami, wiedzie wśród łąk i pól położonych na zboczach wulkanicznej góry. Słodycz zieleni i chłód błękitu, to to, co najbardziej uderza wędrowca. Dawno tu nie był, bo nie ma już domu na wzgórzu. To znaczy dom stoi, ale nie ma tych, którzy go wówczas tworzyli. Są inni, a ten prawdziwy dom jest już gdzieś indziej. Tu pozostały jedynie wspomnienia. I to dla nich tu wraca, dla tych obrazów i dźwięków. Dla kolorów, dla słońca i cienia, dla ciszy i gwaru. Ale nie zawsze może też przyjść. Wówczas muszą wystarczyć mu książki i ilustracje. Trochę już sfatygowane z luźnymi kartkami i wytartymi okładkami, czy pokreślane dziecięcą ręką. Teraz to głównie właśnie w nich zamknięta jest ta cała najpiękniejsza przeszłość. Wystarczy tylko patrzeć, by ją widzieć. Artystka, którą chciałabym dziś przedstawić, jest jedną z ważniejszych przedstawicielek genialnej Polskiej Szkoły Ilustracji. Każda stworzona przez nią historia, jest inna w swym graficznym wyrazie. Obdarzona dużym ładunkiem emocjonalności niesie ze sobą też coś subtelnego i niepowtarzalnego. Jest jakby zanurzona w ten dziecięcy świat, przepełniona marzeniami, ale też prostotą i wyrazistością. Zachwyca feerią barw, hipnotyzuje ruchem, poszerza horyzonty wyobraźni i otwiera dziecięcy umysł na fantazję. Jej prace każą nam często patrzeć też na wskroś tego wszystkiego, co nas otacza, dostrzegać rzeczy nieoczywiste, wydobywać z nich drugie dno. To dzięki jej obrazom patrzę i widzę.
Życie:
Teresa Wilbik, urodziła się w 1938 roku w Warszawie. Studiowała w Warszawie na Akademii Sztuk Pięknych (1959-1964) na Wydziale Malarstwa w pracowni profesora Eugeniusza Eibischa i na Wydziale Grafiki w pracowni ilustracji u Jana Marcina Szancera, gdzie uzyskała dyplom z wyróżnieniem.
„Świadoma decyzja o tym, żeby zająć się ilustracją książkową, pojawiła się po jakimś czasie. Najpierw studiowałam malarstwo, dopiero po dwóch latach przeniosłam się na grafikę do Szancera. Nie ukrywam, że kierowały mną względy ekonomiczne. Ilustratorzy wtedy dobrze zarabiali.”
Jej brat, z wykształcenia inżynier, był oburzony, kiedy przyniosła pierwszą wypłatę za ilustrację:
„No wiesz, to ja, inżynier, zasuwam codziennie od siódmej rano, a ty tyle forsy za obrazek dostajesz?”
W rozmowie z Barbarą Gawryluk zapytana czy żałuje porzucenia malarstwa na rzecz grafiki odpowiedziała:
„Trochę tak, bo ja to bardzo lubiłam. Profesor Eibisch, świetny pedagog, długo mi tego nie mógł wybaczyć. Ale na grafice był Szancer, gwiazda, sława. Poza tym właśnie wtedy asystentem Szancera został mój mąż Janusz Stanny i jakoś tak naturalnie przeniosłam się na grafikę. Nigdy tego nie żałowałam.”
O Januszu Stannym powstał swego czasu osobny artykuł, do którego lektury serdecznie zachęcam. Córka artystów, Katarzyna, poszła w ślady rodziców kończąc najpierw liceum plastyczne, a potem Wydział Grafiki na warszawskiej ASP. Od 2009 roku prowadzi Pracownię Obrazowania dla Mediów. Pracuje też dla Polskiej Akademii Nauk, zajmuje się grafiką użytkową, fotografią i pracą naukową.
Jan Marcin Szancer był nie tylko znakomitym pedagogiem, ale jako redaktor naczelny wydawnictwa „Ruch” umożliwiał swoim studentom debiuty. To właśnie dzięki niemu Teresa Wilbik zilustrowała swą pierwszą książkę jeszcze przed dyplomem w 1964 roku. Były to „Bajki matki Sirabili”.
„Potem dostawałam naprawdę ciekawe książki do ilustrowania, przeciętnie dwie w roku. Nie mogłam narzekać na brak pracy. Chociaż wtedy było tak, że strasznie terminy goniły, a ja dość długo pracowałam nad każdym tekstem.”
Artystka pracowała głównie w domu. Wraz z mężem mieli wspólną pracownię, pierwszą na ulicy Świętojańskiej, potem przenieśli się do większej.
„Mieliśmy jeden stół, pół należało do mnie, pół do męża. (…) Lubił mi robić korekty, z kolei ja nie bardzo się do nich stosowałam.[…] Mąż się też interesował tym, co ja robiłam, różniliśmy się stylem pracy, czasem coś podpowiadał, na pewno ze sobą nie konkurowaliśmy.”
Zawodowo bardzo aktywnie współpracowała z środowiskiem artystycznym. Często spotykali się na różnego rodzaju wystawach, kiermaszach, wyjeżdżali wspólnie na plenery do różnych małych miasteczek.
„Nie było rywalizacji, chociaż zdarzały się gwiazdy, na przykład Janusz Grabiański, dużo książek wydawał za granicą. Wiesio Majchrzak był bardzo ceniony, ale na jego ilustracje czasami czekało się nawet i dwa lata, wszyscy o tym wiedzieli.”
Artystka nadal aktywnie pracuje. Co prawda ostatnią książką, którą zilustrowała była „Kołysała mama smoka” Joanny Papuzińskiej z 2008 roku, ale wciąż jeździ na plenery i maluje obrazy:
„Wróciłam do oleju, uważam, że to najszlachetniejsza technika malarska. Niektóre z moich prac nawet sprzedałam na różnych aukcjach.”
Twórczość:
Teresa Wilbik-Stanny to polska malarka, ilustratorka, autorka opracowań graficznych książek i czasopism dla dzieci i młodzieży („Miś”, „Świerszczyk”,„Ciuchcia” oraz „Domowe Przedszkole”), a także kalendarzy i plakatów.
W jej dorobku artystycznym znajduje się ponad sześćdziesiąt tytułów. Jak sama mówi, aż do momentu otrzymania nagrody IBBY za całokształt twórczości, nie zdawała sobie sprawy z tego ile ich tak naprawdę było:
„Zobaczyłam w katalogu tę wyliczankę i nie mogłam uwierzyć.”
Część oryginalnych ilustracji nadal ma w swoim posiadaniu, ale zdarzało się i tak, że niektóre nie wróciły nigdy z wydawnictw, ginęły w drukarniach, a inne zawieruszyły się gdzieś po wystawach. Możliwe, że nadal leżą w jakiś magazynach, piwnicach, bądź są przedmiotem czyichś kolekcji.
Nie specjalizowała się w jakiejś konkretnej literaturze. Wśród tytułów, do których stworzyła grafikę można znaleźć zarówno teksty dla najmłodszych (Brzechwa, Tuwim, Chotomska), młodzieży, ale też sporo tekstów klasycznych np. Andersena czy Perraulta. Od ukończenia studiów zajmowała się ilustrowaniem książek i malowaniem obrazów. Tematyka jej prac to głównie pejzaże, kwiaty i cykle inspirowane utworami La Fontaine’a.
W latach 1971-1972 pełniła funkcję redaktora artystyczno-graficznego w Instytucie Wydawniczym Nasza Księgarnia. Równocześnie współpracowała jako ilustrator także z innymi wydawnictwami. Praca w redakcjach wydawniczych w latach sześćdziesiątych wyglądała zgoła inaczej niż obecnie. Artystka wspomina, że ilustrator był wówczas odpowiedzialny za całą niemal książkę. Po otrzymaniu „gołego” tekstu na luźnych kartkach i kilku ogólnych informacji na temat przyszłych wymiarów książki i jej grubości, to właśnie on miał za zadanie zaplanować jaka będzie czcionka, marginesy czy okładka. Wydawnictwo często określało też limit ilustracji w utworze.
„W domu zaczynała się ręczna robota. Trzeba było na podstawie tych kartek przeliczyć, ile w książce zajmie tekst, jak rozmieścić ilustracje.”
Natomiast jeśli już jakiś konkretny artysta otrzymał tekst, to raczej redaktorzy nie ingerowali w jego pracę twórczą.
„W Naszej Księgarni rada artystyczna zbierała się w środy, i kiedy przychodził termin, trzeba było się na takim zebraniu stawić z gotowymi ilustracjami do całej książki. (…) Zdarzały się brawa, westchnienia zachwytu, czasem głośne wyrażanie aprobaty.”
Niestety niedostatki jakościowe jeśli chodzi o farby, papier czy brak umiejętności drukarzy miała ogromny wpływ na wygląd książek. Artystka otwarcie przyznaje, że efekt końcowy nie miał nic wspólnego z początkowym projektem.
„Kiedy makieta była gotowa, redakcja przekazywała książkę do drukarni, a to, co potem z tej drukarni wychodziło, było na ogół żałosne i bardzo przykre.”
W swoim zawodowym portfolio malarka ma również wiele okolicznościowych pocztówek.
„Ruch wydawał dużo okolicznościowych pocztówek. Seria składała się zwykle z dziewięciu. Zamówienia przychodziły zwłaszcza przed świętami i z zastrzeżeniem- żeby nie było kościoła albo małego Jezuska. Preferowano choinki i akcenty ludowe. Sporo było zamówień i bardzo się gimnastykowaliśmy, żeby te kartki wyglądały świątecznie. Taki szybki pieniądz, wielu z nas sobie w ten sposób dorabiało.”
Najgorszy okres dla polskiej ilustracji, co wspomina wielu artystów, nastał w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
„Do Polski zaczęły napływać z Zachodu nowe trendy w ilustrowaniu. Rynek się załamał. Ten przysłowiowy Disney załatwił nas wszystkich. Zamówień przychodziło na pewno mniej, książki były bardzo źle drukowane.”
Teresa Wilbik była wielokrotnie nagradzana, za twórczość ilustratorską, w kraju i za granicą.
Srebrny Medal na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Edytorskiej w 1971 roku.
Wyróżnienie na Ogólnopolskiej Wystawie „Sztuka Książki” w Lipsku, w 1973 roku.
Nagroda Prezesa Rady Ministrów za twórczość artystyczną dla dzieci i młodzieży, w Warszawie, w 1978 roku.
Złote Jabłko na Biennale Ilustracji w Bratysławie (BIB), za ilustracje do książki Leonek i lew, Wandy Chotomskiej (wydanej przez NK), przyznane w 1979 roku.
Wpis na Listę Honorową IBBY w kategorii ilustrator, przyznany w Bratysławie, w 1980 roku.
Medal Polskiej sekcji IBBY za całokształt pracy artystycznej w dziedzinie ilustracji dla dzieci, przyznany w 2007 roku.
Styl:
Swoimi pracami artystka nadawała książkom piękno własnego stylu, wychodząc poza krąg tradycyjnych rozwiązań plastycznych. Tworząc bajkę- mówiła- choćby była ona bardzo śmieszna, należy podejść do tematu bardzo poważnie. Jak pisze Barbara Gawryluk:
„Starała się nigdy nie powtarzać, przystępować z nową energią do nowego tytułu, szukać świeżego pomysłu, sprawiać, żeby każda ilustracja była niespodzianką.”
Stosowała też różne techniki, np. do książki "Córka smoka. Chińskie opowiadania fantastyczne" wymyśliła technikę, podczas której rysunek przenosiła rylcem na tekturkę, a potem z tekturki na bibułkę. Wyglądało to jak bardzo szlachetna technika.
W początkowym okresie swojej twórczości Teresa Wilbik specjalizowała się w ilustrowaniu egzotycznych tematów (bajki afrykańskie itp.). Dużą część jej twórczości stanowiły wówczas też ilustracje ze zwierzętami do wierszy Buczkówny, Chotomskiej czy Brzechwy.
„Sporo zaczęłam rysować też czarną kreską, często dostawałam tytuły dla trochę starszych dzieci, na przykład Pana Samochodzika i templariuszy czy Księgę strachów Zbigniewa Nienackiego, moje okładki tej popularnej serii były pierwsze.”
Trzeba dodać, że artystka jednakowo swobodnie porusza się w sferze rysunku np. kreskowe ilustracje w utworze Adama Bahdaja jak i w kompozycji malarskiej np. u Jerzego Afanasjewa ("Czarodziejski młyn")
„Byłam bardziej kolorystką, niby trochę ilustrowałam kreskami, ale nawet w kresce starałam się wyciągnąć i szarość, i czerń, żeby to nie było nudne.”
W swych pracach kreuje przede wszystkim świat dziecięcych marzeń, który jest uroczy, pogodny, bezpieczny, nawet jeśli zapełniają go postacie poddane artystycznej deformacji.
„Bardzo się zawsze przykładałam, najpierw dokładnie czytałam tekst. Jak trafiły się jakieś egzotyczne postaci, to szukałam fotografii, podpatrywałam jak wyglądają, przy tych tekstach też sprawdzałam kolorystykę, żeby oddać atmosferę miejsca. Ilustracja musiała pasować do tekstu.”
„Lubiłam ilustrować wiersze, chociaż to było trudniejsze, bo wiersz to przecież synteza i tego skrótu też należało szukać w ilustracji. Proza była o wiele prostsza do ilustrowania.”
Ilustratorka uważa, że artysta, tworząc dzieło, musi mieć pewność, że zostanie ono „skonsumowane” przez odbiorców- w przypadku gdy dzieło nie zaistnieje, twórca podzieli jego los, a więc los twórcy zależy od jego dzieła.
Tym artykułem żegnam się z ilustratorami. Towarzyszyli mi przez ostatni rok, od 1 czerwca 2020 , i muszę powiedzieć, że był to bardzo owocny czas, choć bardzo się bałam, czy zdołam utrzymać równy poziom. Wiadomo, że czasem trafiają się lepsze i gorsze dni. Na szczęście z każdego z tych artykułów jestem tak samo zadowolona i do każdego wracam z taką samą przyjemnością. To była wspaniała podróż dla mnie i mam nadzieję, że dla Was również. I może kiedyś jeszcze do nich wrócę, ale to kiedyś. Teraz jest teraz i czas zająć się czymś nowym, innym.
Droga, która prowadziła do domu, wije się jeszcze daleko pod górę. Ciekawa jestem co znajdę za kolejnymi jej zakrętami i gdy stanę w końcu na samym jej szczycie. Chyba najwyższa pora zrobić kilka kroków więcej i minąć ten ukochany dom na podmurówce, a potem spojrzeć na niego z innej perspektywy.
Dziękuję, że czytaliście.
Gdyby ktoś chciał wrócić do poprzednich części cyklu, to poniżej podaję linki w kolejności ukazywania się ich na nakanapie:
Jak zwykle niezmiernie serdecznie dziękuję pani Urszuli Jarmołowskiej, autorce bloga „To dla pamięci” (https://jarmila09.wordpress.com/), za możliwość korzystania z jej bogatych zbiorów ilustracji.
Uwielbiałam te ilustracje. Przypomniały mi się lektury z dzieciństwa "Miś", a potem "Świerszczyk" towarzyszyły mi od dziecka. Rozpalały wyobraźnię i kolorowały świat. Dzięki za artykuły, czytało się o oglądało z wielką przyjemnością.
Mam do tej ilustratorki duży sentyment. Fajnie było dowiedzieć się więcej na jej temat, a wiadomości przedstawiłaś w bardzo interesujący sposób.
× 3
Komentarze (1)
@8dzientygodnia · ponad 3 lata temu
Bardzo Ci dziękuję. Też uwielbiam jej prace. Zresztą mam ogromny sentyment, który przerodził się nawet w zbieractwo, do książek z ilustracjami z tamtych lat.
× 2
@tomasz_michalowski1 · ponad 3 lata temu
Niesamowite są te ilustracje! Mają mnóstwo uroku i moim skromnym zdaniem są i piękne i hm jakby to określić - "klimatyczne".
Jak zawsze świetny tekst. Szkoda, że to już koniec :( Mam jeszcze pytanie o ilustracje w siódmej ramce od dołu, te z kotem w fotelu i ptakiem z parasolem - z jakiej to książki?
× 1
Komentarze (1)
@8dzientygodnia · ponad 3 lata temu
To ilustracje do tomiku wierszy Joanny Kulmowej „Moje próżnowanie”