"Czarne słońce" to lektura niełatwa, jedna z tych które budzą skrajne emocje. Zapewne odrzuci religijnych i obyczajowych konserwatystów, zbyt dużo w niej obrazoburczych scen i nieprawomyślnych teorii. Zapewne zniesmaczy wrażliwych, ilość i natężenie opisów przemocy bywa trudne do zniesienia. Sama musiałam dozować ją stopniowo i w ograniczonych ilościach, choć z niejedną obrzydliwością miałam w życiu do czynienia. Można zastanawiać się, czy konieczne było epatowanie okrucieństwem aż w takim zakresie. Ale czy książka bardziej "poprawna", "wygładzona", mniej brutalna, delikatniejsza byłaby tak mocna w swojej wymowie?
Jest w niej jednak zarazem coś, co nie pozwoliło mi lektury porzucić i zmuszało mnie do powrotu do niej po każdej krótkiej przerwie. Jakieś przerażające przyciąganie, podszyte lękiem przed tym, co w każdej chwili może nas spotkać (albo co sami możemy sobie zafundować).
W książce Jakuba Żulczyka prawie wszystko jest brudne, ciemne, złe, wulgarne. A że autor potrafi takie światy tworzyć przekonałam się zarówno w "Ślepnąc od świateł", jak i we "Wzgórzu psów". Jednak poprzednie książki przy "Czarnym słońcu" zdają się być jedynie wprawką w kreowaniu tego piekła na ziemi. Tutaj jest mrocznie do kwadratu, obrzydliwie do kwadratu, a wszystko dodatkowo ubrane w dystopijny kostium.
Specyficzna jest narracja książki, pierwszoosobowa, z punktu widzenia głównego bohatera, z pojawiającymi się od pewnego momentu wtrętami tajemniczego Głosu. Kim jest...