Jestem wściekły - naczytałem się za dużo opinii, jakie to arcydzieło współczesnej literatury. Sam sobie jestem winien, psia jego mać. Wszędzie zachwyty, wielkie słowa i oklaski, aż panowie w cylindrach w teatrze wstają i biją brawa, kłaniają się na znak podziękowania, a tu przychodzę ja oraz psuję tę całą weselną zabawę do rana. Nie wiem, co jest gorsze. Książki, które pretendują na żywy pomnik wystukany za pomocą młotka, czy samozachwyt nad własnym warsztatem. Autor wziął sobie do serca, że weźmie wielki temat i przerobi go w coś molochowego, w tak dużego, nieobliczalnego, że wyjdzie poza skalę, a ludziom wyjdą orbity z oczodołu. Szanuję, bo pisanie takich powieści musi być nie lada wyzwaniem. Czasochłonne oraz mozolne, jak chadzanie po grzęzawiskach. Zbieranie informacji, ciągła edukacja, aby powstało wiekopomne dzieło, które wręcz porazi publiczność w swej wymowie. Gratuluję autorowi za oddanie, za szczegóły oraz przekazywanie informacji w formie zbiorowego kompleksu. Tylko że ja to czytam od trzech, czterech tygodni! i jestem zmęczony, śmiertelnie zmęczony. Pobladłem przez literaturę! Dawno nie miałem podobnego problemu z czytaniem. Czuję się wykorzystany, w najgorszy sposób. Jestem zmęczony, jak pirat na samotnej wyspie, który nie miał w ustach gorzałki od upalnego lata, jak spragniona dziewczyna czekająca na chłopaka, którego nie widziała od trzech miesięcy. Niby doceniam starania, ale mam dosyć tej opowieści i czuję ulgę, że więcej nie wypłynę na głębokie wody na ...