Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "koniec sprawa", znaleziono 34

Nie można bez końca żałować, że sprawy nie ułożyły się inaczej. Żałować, że nie jest się kimś innym. W końcu trzeba zostawić ten żal za sobą.
Kiedy mówią, że zbliża się koniec świata, chcą sprzedawać płatki śniadaniowe. Ale kiedy mówią, że nie ma powodu do paniki, sprawa jest poważna.
Stracił w życiu wszystko, co miało dla niego znaczenie, i czekał już tylko na koniec świata, nie zdając sobie przy tym sprawy, że świat dawno już zginął i zniknął.
Życie to trudna sprawa. [...] Wymaga nieskończonej odwagi i ogromnej wytrzymałości. I na koniec człowiek pyta sam siebie, czy warto było się tak męczyć.
Zabawne, jak sprawy nie zawsze toczą się po twojej myśli, ale jeśli koniec końców dostaniesz to, czego chciałaś najbardziej, wszystko pozostałe nie wydaje się już takie złe.
Życie bardzo przypomina piosenkę. Na początku jest tajemnica, na końcu - potwierdzenie, ale to w środku kryją się wszystkie emocje, dla których cała sprawa staje się warta zachodu.
Powodem, dla którego autorzy prawie zawsze dedykują komuś swoją powieść, , jest to, że w końcu wszyscy zdają sobie sprawę z własnego egoizmu i to napawa ich grozą.
Czasami za żadne skarby nie można odszukać jakiejś osoby. A bywa też, kiedy wystarczająco długo prowadzi się poszukiwania, że człowiek zdaje sobie w końcu sprawę, iż szukana osoba istniała tylko w jego wyobraźni.
Bo na dobrą sprawę, ktoś, kto ma ambicję wznieść się ponad przeciętność, być czymś więcej niż zwykłym zjadaczem chleba, zasługuje chyba na podziw, nawet jeśli w końcu przegrywa i traci fortunę z powodu swych ambicji.
Obaj wiedzieliśmy, że sprawa była przegrana. To poniekąd smutne. Pół roku temu zaginął tu człowiek, a zdaje się, że nikt, włącznie z rodziną, już o tym nie pamięta. Był przeszłością. A my, dwoje agentów, na końcu świata, mieliśmy być tymi, którzy ostatecznie tę przeszłość zagrzebią.
Czy to możliwe, żeby w końcu wszystko toczyło się tak, jak chce tego Nami, a nie przeciwko niemu? Że może jednak mógłby wieść zupełnie spokojne, nudne, zwyczajne życie? Że Duch Jeziora w końcu się zmęczył i dał mu spokój? Że w końcu mógłby mieszkać z kimś, kto go kocha, i raz na jakiś czas sam o czymś zdecydować? Wystarczyłyby małe sprawy, na przykład czy pójść na spacer, czy raczej zagrać w piłkę z chłopakami ze wsi, a może po prostu położyć się na łóżku i patrzeć w sufit aż do bólu oczu. Albo żeby jeszcze kiedyś zobaczyć mgłę. Takie maleńkie kawałeczki szczęścia, zupełnie by mu to wystarczyło.
Ruda wyglądała, jakby chciała zabić mnie wzrokiem, a nie wyszło jej tylko z braku wprawy. Powinna dłużej poprzebywać z Polą.
- Pan sobie żartuje- powiedziała w końcu.- To jest poważna sprawa. Maurycego nie ma już drugi dzień. On jest chory, może mu się coś stać.
- Na logikę, jak go tak długo nie ma, to już mu się coś stało- zwróciłem jej uwagę na lukę w rozumowaniu.
Zdał sobie sprawę, że nie da się niczego odpokutować, że los prędzej czy później ich dopadnie. Nie da się przed nim schować ani uciec. Naiwnie wierzyli, że wystarczy żyć godnie, być dobrymi ludźmi, kochać swoje dzieci i wychować je na ludzi, którzy potrafią przekazać miłość dalej. W końcu wmówili sobie, że stworzone przez nich dobro przeważyło nad złem, które wyrządzili.
Czy jest bowiem coś bardziej przytłaczającego od śmierci? Wszystko, cokolwiek robimy w życiu – zawód, który wykonujemy, relacje, w które się wikłamy, zdarzenia, których stajemy się częścią – nie ma znaczenia, ponieważ meta zawsze jest jedna. Gdy śmierć krąży wokół nas, zaczynamy zdawać sobie sprawę z jej realności, namacalności, z tego, że zawsze czai się gdzieś obok, kogoś zabiera, a w końcu nadejdzie ten dzień, że zabierze również nas.
- Widzisz, kobiety w tym kraju są jak koty trzymane w domach odparła w końcu. - Są zadbane, nie brakuje im jedzenia, opieki. Z pozoru mają wszystko, czego potrzeba do życia, i często nawet nie zdają sobie sprawy z tego, co naprawdę drzemie w ich naturze. Koty są przecież ucieleśnieniem wolności, a jednak rezygnują z niej, wybierając wygodne życie. Ale przecież one też przywiązują się do swoich właścicieli. Niektórzy temu przeczą, ale ja wiem, że naprawdę ich kochają.
Nie nadawał się ani na pocieszyciela, ani na powiernika, ani tym bardziej na kogoś dającego wsparcie. Nie miał ochoty na żaden odpowiedzialny związek. Powiedział co prawda, że pójdą dokądś razem po powrocie z Pułtuska, ale łatwo wykpił się zmęczeniem. Rano wyjechał z Poznania, potem sprawy w kancelarii i sądzie, spotkanie z klientem i na koniec przekopywanie terenu wokół kaplicy. W rzeczywistości nie był umordowany, tylko mocno podekscytowany znaleziskiem.
No więc tak sobie myślał i w końcu doszedł do wniosku, że niecałe trzy tysiące za taką robotę to jednak sprawa mocno żałosna, że państwo wynajmuje nas do wykonywania najbrudniejszej roboty, do codziennego taplania się gównie i to samo państwo nami gardzi i ma nas w dupie, bo przecież chyba nie na taką kwotę nas wyceniają ? Niestety coraz więcej ludzi dostrzega ten absurd i ucieka z tonącego statku. Zostają pasjonaci, a ich coraz mniej.
Ci młodzi mają wyprane mózgi. Nawet nie zauważają, że sami są ofiarami banków. "Moja" pani Beatka nawet przed sądem twardo się upierała: "jestem pracownicą banku". W końcu sędzia zapytała ją: "Kto płacił za panią ZUS?", "No, ja sama płaciłam". Chyba dopiero wtedy zrozumiała, że miała własną działalność gospodarczą, że z bankiem była związana luźno, że była kimś od brudnej roboty, kto miał nie zdawać sobie sprawy, że oszukuje niewinnych ludzi.
Myślę, że tak bardzo boimy się spotkania z umysłem równym naszemu, lecz należącym do innego gatunku, przede wszystkim dlatego, że zdajemy sobie sprawę, że obcy mogą zobaczyć, jacy naprawdę jesteśmy, uznać, że nie spełniamy ich oczekiwań, i odwrócić się od nas z niesmakiem. Kontakt z innym gatunkiem przekłuje naszą bańkę samozadowolenia, przekonania o własnej wartości. Będziemy musieli w końcu stawić czoła temu, jacy naprawdę jesteśmy. I jakie szkody wyrządziliśmy naszemu domowi. Być może jednak ta konfrontacja to jedyne, co może nas ocalić. Co pozwoli nam przyznać, że byliśmy krótkowzroczni, brutalni i głupi, i wreszcie się zmienić.
"- Byłeś kiedyś żonaty? - pyta.
Przytakuję.
- Tak.
- Jaka ona była?
Mówię prawdę.
- Była ucieleśnieniem moich marzeń. Dzięki niej stałem się tym, kim jestem, a trzymanie jej w ramionach wydawało się bardziej naturalne niż bicie serca. Bez przerwy o niej myślę. Nawet teraz, siedząc tu z tobą, myślę o niej. Nigdy nie istniała dla mnie inna kobieta.
Przetrawia to. Nie wiem, co o tym sądzi. W końcu odzywa się cicho, słodko. Ciekaw jestem, czy zdaje sobie sprawę z moich myśli.
- Umarła?
Czym jest śmierć? - zastanawiam się, ale nie mówię tego na głos.
- Moja żona żyje w moim sercu - odpowiadam tylko. - I zawsze będzie w nim żyła."
- Pawle, w co się przemieniasz? - zmieniłam temat.
- Wilkołak zasapał i odparł niechętnie:
- W jaszczura.
- Oho! - Popatrzyłam na niego z zainteresowaniem. Takie wilkołaki to prawdziwa rzadkość, to nie jakiś tam przeciętny wilk [...]. - Poważna sprawa! W takim razie dlaczego tak rzadko widuję cię w czasie operacji?
- Ja... - Paweł zmarszczył brwi. Wyjął chusteczkę, otarł spocone czoło. Widzisz, jest taki problem...
Zawstydził się jak licealistka w czasie wizyty u ginekologa.
- Przemieniam się w roślinożernego jaszczura - wypalił w końcu. - Niezbyt duża zdolność bojowa. Mam mocne szczęki, ale zęby płaskie, trące. I jestem za powolny. Mogę najwyżej złamać rękę albo nogę, zmiażdżyć palce...
Pisanie oznaczało myślenie, porządkowanie świata. W ten sposób zyskiwałem jasność tego, co robiłem, i krystalizowałem swoje opinie. Pisząc, izolowałem się od świata zewnętrznego. To była moja tajemnica, to była prawda na temat pisania. Niezależnie od sytuacji życiowej, od tego, co akurat działo się na świecie, w pisaniu byłem szczęśliwy. Przynajmniej na tyle, na ile mogłem być szczęśliwy. Choćbym nawet pisał o czymś innym niż to, co akurat zajmowało mój umysł, układanie zdań, formowanie ich na papierze pomagało mi na kłopoty i sprawy, którymi w czasie pisania się nie zajmowałem. Pisanie nadawało dniom sens, przywracało równowagę. Przerwa w pisaniu dawała o sobie znać, przynajmniej mnie, już po paru dniach. Wszystko stawało się nieposkładane. Im dłużej nie pisałem, tym bardziej irracjonalny i niespokojny stawał się mój umysł, aż w końcu nie wiedziałem, o co mi chodzi, gdzie jest moje miejsce i co w ogóle robię.
„W którym jest pani obecnie tygodniu?” – pytam pacjentkę poradni położniczej. Zapada długie milczenie. Niemal słyszę, jak pracują trybiki w jej głowie. Mam wrażenie, jakby kamera przesuwała się powoli po kompletnym pustkowiu. Zdaję sobie sprawę, że matematyka może sprawiać ludziom spore problemy, ale przecież odpowiedź na moje pytanie mieści się w dość wąskim przedziale od sześciu do czterdziestu – w dodatku jest to pytanie, które każdej kobiecie w ciąży zadawane jest nieskończenie wiele razy. W końcu pacjentka przerywa milczenie:
„Łącznie?”
Tak, łącznie.
„Boże, nie potrafię nawet powiedzieć, ile to już miesięcy…”
Czy ta biedaczka cierpi na amnezję? A może to tylko klon kobiety przetrzymywanej w kryjówce jakiegoś złoczyńcy rodem z filmów science fiction? Zaczynam pytać o datę ostatniej miesiączki, gdy nagle pacjentka wchodzi mi w słowo.
„Cóż, w czerwcu skończę trzydzieści dwa lata, więc łącznie to będzie chyba ponad tysiąc tygodni…”
Chryste
To ryczał Jałmużnik. Wypluł ziemię z ust, jakoś udało mu się odepchnąć trzymającego go zbira. Szybko dostał za to trzy silne ciosy i już legł bez sił, brocząc krwią. Makary w jakimś przebłysku głębszej myśli zdał sobie sprawę, że grzmocąc Nicetasa po twarzy, nie wyciągnie prawdy. Pozwolił więc dryblasowi odetchnąć, a nawet splunąć i wysmarkać nos. Wielka Pięść siadł oparty o maszt namiotu. Mimo krwi zalewającej mu twarz, oczy lśniły dziko pełne furii. Mięśnie rwały się do bitki. Jednak nim obaczył co i jak, już oplotła go lina. Tkwił bez ruchu. - Dobra, przyjacielu. Pogadamy na spokojnie. Możesz być pewien jednego. Mnie nie omamisz. Ja wiem. Wiem, że kitrasz ostrze. Powiem ci tak: a miej sobie to ostrze. W końcu jesteś nawet swój chłop i nie muszę ci jumać twoich zabawek. Ja tylko chcę wiedzieć jedno. Od kogo masz? Za ile? I jakie jeszcze masz wejścia tutaj? I dlaczego nic o tym nie wiem? Nicetas nie odpowiedział.
- Opisz mi kota - poprosił Morgo. - Wyobraź go sobie. Wszystkie twoje wspomnienia i skojarzenia z kotami.
Thors Provoni myślał o kotach. Wydawało się to nieszkodliwym zajęciem podczas tych sześciu dni, zanim wylądują na Ziemi.
- Upór - rzekł w końcu Morgo.
- Mój? Mówisz o mnie?
- Nie, mówię o kotach. I egocentryzm.
- Kot jest lojalny wobec swego pana - gniewnie rzekł Provoni. - Jednak okazuje to subtelnie. Na tym polega cała sprawa: kot nie oddaje się nikomu, jest już taki od milionów lat, a potem człowiekowi udaje się wybić szczelinę w tym jego pancerzu i kot ociera się o ciebie, siada ci na kolanach i mruczy. Tak więc z miłości do człowieka przełamuje dziedziczony genetycznie od dwóch milionów lat wzorzec postępowania. To dopiero zwycięstwo.
- Zakładając, że kot jest szczery - powiedział Morgo - a nie próbuje wyżebrać więcej jedzenia.
- Myślisz, że kot może być hipokrytą? - spytał Provoni. - Nigdy nie słyszałem, żeby kotom zarzucano hipokryzję. Prawdę mówiąc, przyczyną wielu krytycznych opinii o nich jest ich brutalna uczciwość: jeśli nie lubią swego pana, to mają go gdzieś i odchodzą do kogoś innego.
.ale zacząłem sobie w tych czasach zdawać sprawę, że dolatują do moich uszu jakieś słowa, które, będąc odpowiedziami na moje myśli, sugerowały mi, że to, co ja myślę jest słyszane przez jakichś ludzi. Nie wiedziałem, co to za ludzie. Wtedy jeszcze nie zdążyłem tego wymyślić. Niemniej jednak poczułem się trochę tak, jakbym, pomimo siedzenia w zaciszu swojego pokoju, był nagle wepchnięty w jakiś tłum. Poczułem się tak, jakbym był wykładowcą w wypełnionej po brzegi auli, wykładem zaś było wszystko to co sobie myślałem. Tak więc druga, obok platonicznej, płaszczyzna relacji z Paulą została zaburzona, a właściwiej rzecz ujmując, kompletnie zniszczona. Nie mogłem sobie pozwolić na to, by ktoś słyszał co ja sobie myślę w trakcie czułego objęcia, czy też namiętnego pocałunku. Poza tym, że sprawiało mi to dość duży dyskomfort psychiczny, to jeszcze do tego nie mogłem pozwolić, by jakieś dzieci słyszały to, co ja zwykłem robić będąc w swej sypialni sam na sam z kobietą. Jednym słowem katastrofa. Byłem zmuszony powiedzieć mojej dziewczynie, że to już koniec tego wszystkiego co między nami było. Żal wielki ściskał me serce jak jej to mówiłem, ale wiedziałem, że to było jedyne rozwiązanie. Wkroczyłem tym samym na drogę czystości i cnoty.
Uniwersum Don Brega, Afganistan, Kabul, rok 2021
Wypadłem z portalu i natychmiast zlokalizowałem dwa cele: trzydziestoletnią kobietę w szarym stroju oraz trzymającą ją kurczowo za rękę, sześcioletnią, przestraszoną dziewczynkę.
Aleksander miał rację: wszystko na zewnątrz działo się w śli­maczym tempie. Mogłem dokładnie zobaczyć, jak tworzy się fala uderzeniowa pochodząca z rozrywanego właśnie na kawały samochodu-pułapki. Było to fascynujące, powolne i groźne wi­dowisko, ale nie po to przeniosłem się do Afganistanu, żeby się na nie gapić.
Od razu podniosłem się z ziemi, podbiegłem do kobiet, które nawet chyba jeszcze nie zarejestrowały mojej obecności w tym czasie. Następnie w ułamku sekundy owinąłem je pasem ma­gnetycznym, po czym objąłem matkę z jednej strony, dziecko wziąłem na rękę z drugiej, a w końcu uruchomiłem siłowniki i napęd antygrawitacyjny w moim kombinezonie. Teraz tylko na­leżało wycelować w okno, które, dziwna sprawa, zrobiło się większe niż przedtem, jakby domyślało się, co chcę zaraz zro­bić. A ja musiałem już tylko przez nie przelecieć.
Szarpnęło trochę i polecieliśmy wszyscy troje, lądując pra­wie dokładnie w środku złotego okna, które nas połknęło. Udało się. Kobieta i mała zostały uratowane od śmierci. W os­tatniej chwili odwróciłem głowę i zobaczyłem jeszcze, że fala uderze­niowa, przed którą gięło się powietrze, dotarła już w miejsce, gdzie przedtem stała dziewczynka ze swoją mamą.
Portal zamknął się za nami.
Dni mijają, treningi przybierają na intensywności, dziewczyna staje się coraz mocniejsza, a na jej ramionach zaczynają pojawiać się przeróżne dziwne znaki. Powodują one niewyobrażalny ból, kiedy się wypalają, a towarzyszą temu koszmarnie ciężkie sny. Miłość kwitnie, ale niestety do bazy docierają przykre informacje, które są przeszkodą w związku Michaela i dziewczyny. Kapitan dostaje wiadomość o tym, że Orlando został ciężko ranny podczas próby zwiadu niedalekiej katedry aniołów. Musi te informacje przekazać dziewczynie, która jest szczęśliwie zakochana i nie wyobraża sobie innego życia. Po upojnej nocy, którą spędzają razem, Michael jest zmuszony do tego, aby przekazać wieści swojej ukochanej. Niestety one wstrząsają nią tak bardzo, że dziewczyna uważa, iż powinna wyruszyć do tamtejszej bazy, aby spotkać się z Orlandem. Nikt nie chce się na to zgodzić, dlatego upiera się i chce iść sama. Wtedy Michael ulega i udaje się z nią w tę niebezpieczną podróż. Napięcie, które wytwarza się podczas wędrówki, jest przeszkodą dla ich uczucia. Michael jest zmieszany, nie wie, co się dzieje, a dziewczyna widzi to bardzo dokładnie. Sny, które do niej przychodzą, są prorocze i dziewczyna boi się ich, ponieważ widzi w nich drugie oblicze swojego ukochanego. Rozmowy między nimi stają się napięte i niezrozumiałe. Jedno i drugie próbuje iść do przodu, bo wiedzą, że priorytetem jest dotarcie do bazy, gdzie znajduje się ranny Orlando. Po drodze dopada ich w końcu znużenie i zmęczenie. Michael proponuje zatrzymać się w jaskini, którą znalazł niedaleko, jest w niej jezioro i piękne kamienie. Tam dochodzi między nimi do zbliżenia, a dziewczyna zdaje sobie sprawę, że uczucia, które żywi w stosunku do Michaela, są czyste i piękne. Postanawia, że przekaże Orlandowi informacje o tym, że po pierwsze straciła dziecko, a po drugie, że zawsze i wszędzie była wyłącznie dla Michaela.
Janczar od młodych lat miał bliski kontakt z prasą, sam dużo pisał, jeszcze przed wojną zamieszczał w „IKC” mrożące krew w żyłach opisy swoich wspinaczek Potem z każdej wyprawy książka, wywiady dla radia, a ostatnio nawet zainteresowała się nim telewizja. Tymczasem ja unikałem rozgłosu, a nawet często zrażałem sobie dziennikarzy, odmawiając udzielania jakichkolwiek informacji o sobie. Pisałem, ale nigdy nawet nie próbowałem drukować, bo zawsze powiedzieliby: Małecki i na tym polu rywalizuje z Janczarem. My jesteśmy ulepieni z innej gliny, a może mi się tylko tak wydawało, może go nie znałem, może trzeba było zbliżyć się do niego. Choć podejrzewam, że zupełnie inne motywy pchnęły nas do alpinizmu. On reprezentuje – to znaczy reprezentował – raczej szkołę francuską, traktującą relacje człowiek-góry lekko i naturalnie bez całej pseudogłębii, bez dusznej atmosfery górskiego mistycyzmu rodem z Niemiec. Najlepiej pan uchwyci różnicę tych dwóch poglądów analizując reakcję na śmierć w górach. Pierwsi powiedzą: zginął, bo popełnił błąd, albo zginął, bo w górach zawsze giną ludzie i nie ma gór całkowicie bezpiecznych, drudzy zaś dorobią do tego ideologię o krwawej zemście skalnych i lodowych olbrzymów, hekatombie, przeznaczeniu itp. U nas ten ostatni punkt widzenia ma swych licznych zwolenników. Na czym polega sprawa? Wydaje mi się, że chodzi tu o rolę, jaką się przypisuje alpinizmowi. Jeśli traktujemy łażenie po lodowcach jako coś ekstra, coś co nas wyróżnia z ludzkiego mrowiska, pociąga to oczywiście za sobą dorabianie teorii mającej uwznioślić nasze hobby, podnieść w oczach otoczenia, a może i własnych. W mieście jesteś niczym, w górach stajesz się inny, lepszy, a przynajmniej możesz to sobie wmówić. Ile jest pozerstwa w górskim światku, ile urojonego bohaterstwa, dużo by mówić. Reprezentuję pogląd zbliżony do Janczara, interesują mnie tylko dodatkowe powody zmuszające, bo tak to należy nazywać, do chodzenia po górach Co w życiu ludzi chorych na góry znaczą one same? Jak można się wyleczyć z tego nałogu? Oto pytania banalne, ale mnie pasjonujące. Oczywiście uważam się za człowieka wyzwolonego, jestem już w wieku, w którym kończą się sportowe ambicje, więc mam już szansę spokojnie przeżyć jeszcze kilkanaście czy kilka lat, jakie mi pozostały. Choć nie ma tu reguły, giną młodzi, w wieku średnim, ale zdarza się potknąć i seniorom. mogę i ja wreszcie nie krócic z kolejnej wspinaczki, nie wykluczam tego, nikt nie może wykluczyć, dopóki się wspina. Jeśli tak się stanie, nie będzie – mam nadzieję – żadnej sensacji, śmierć w górach jest w końcu zupełnie normalnym zakończeniem tak zwanej alpinistycznej kariery. nikt nie szuka śmierci w górach, taternicy nie mają samobójczych ciągot, a że są wypadki , gdzie ich nie ma Należy je traktować jako rzecz normalną, dać spokój tym, którzy zostali w górach, nie zastanawiać się: winien czy nie, dlaczego zginął, czy popełnił błąd. co to da? Analizujemy śmiertelne wypadki dlatego, by inni nie popełniali tych samych błędów – tak mówią ci, którzy w cieple, w fotelu, popijając herbatę czy kawę próbują odtworzyć, co działo się „tam”. Nie odtworzą, niczego się nie dowiedzą! s. 9-10
Sewastopol i Wilno Rząd węgierski oznajmił, że w sporze o Krym „nie jest stroną”. Podpisuję się pod tym stanowiskiem, mnie także jest obojętne, czy Krym będzie należał do Rosji, Ukrainy, czy po dwóch wiekach wróci do Turcji. Polscy politycy i dziennikarze fanatycznie obstają przy Krymie ukraińskim i planują wielkie zakupy wszelkiego rodzaju broni u Amerykanów, aby mieć czym w razie czego wspierać Ukrainę w wojnie z Rosją. Najgłośniej też ze wszystkich ludzi na świecie nawołują do obłożenia Rosji najsurowszymi sankcjami. Premier Tusk podobno przez pół godziny rozmawiał w tej bardzo nam, Polakom, doskwierającej sprawie z premierem Chin, ale ani słówkiem nie zdradził, co wskórał. A nie mówiłem, że olimpiady w Pekinie nie należało bojkotować? Wielu się głowi, do czego można porównać zajęcie Krymu przez Rosję. Czy to był Anschluss, jak powszechnie piszą gazety niemieckie? Nie bardzo ten półwysep przypomina Austrię, która już przed Anschlussem przestała być niemal starożytnym cesarstwem niemieckim, z którego pozostała wielka głowa ze śladami dawnej wspaniałości, ale osadzona już tylko na karłowatym tułowiu i poszukująca rozwiązania swoich problemów w połączeniu się z wielkimi Niemcami, do czego w końcu dochodzi w najgorszym momencie i pod absolutnie najgorszym z możliwych przywództwem. Inni porównują Krym do Kosowa, oderwanego siłą od Serbii i zamienionego przez Amerykanów w niepodległe państwo. Oczywiste, że Kosowo jest i będzie kuszącym precedensem dla wszelkich secesjonistów, pragnących utworzyć własne państwo kosztem – że się tak po staropolsku wyrażę – macierzy, ale prędko mówiący demagodzy zaraz dodają, że kosowscy Albańczycy doszli do celu po trupach Serbów, co jest podobno najlepszą legitymizacją, a na Krymie nikt nie zginął. Na kosowski precedens lepiej się nie powoływać z innego powodu. Krymczanie ogłosili niepodległość – prawo narodów do samostanowienia im przysługuje jak innym – tylko na chwilę, a ich prawdziwym celem było przyłączenie się do Rosji. Nikt na Krymie nie zginął, ale już wkrótce mogłoby być inaczej. Słyszymy od Julii Tymoszenko, że „kacapów” na Ukrainie należy unicestwić atomem. To nam trochę wyjaśnia, dlaczego i z ogłoszeniem niepodległości, i z przyłączeniem się do Rosji krymscy Rosjanie tak się śpieszyli. Bazomania Od kilkunastu lat widzę, że najważniejszym celem polskiej dyplomacji jest wprowadzenie amerykańskich baz wojskowych, przynajmniej jednej solidnej i stałej bazy. Rodzaj broni jest sprawą drugorzędną, chodzi o to, żeby tu byli realni, żywi żołnierze amerykańscy. Nie wyjaśnia się narodowi, dlaczego ustanowienie tych baz jest takie ważne, skoro znikąd nie grozi nam niebezpieczeństwo. Przez te kilkanaście czy 25 lat nic nam nie groziło, ale teraz, gdy Rosjanie przyłączyli Krym, żadne wyjaśnienie nie jest potrzebne, wszystko bowiem jasne: Rosja i nas może chcieć przyłączyć. I tu następuje opis świata, z którego wynika, że Krym, Donbas to tylko początek podboju Europy i świata, jaki planują na Kremlu. Żeby ktoś nie pomyślał, że robię tu sobie retoryczne drwinki z poważnej sprawy, przytoczę na dowód parę zdań streszczających wspomniany opis świata. „Zachód musi być przygotowany na wszelkie scenariusze i na użycie wszelkich narzędzi, które zniechęcą Rosję do zmieniania mapy świata. Nie zniknęło zagrożenie dla suwerenności Litwy, Łotwy i Estonii. Nie zmniejszyły się rosyjskie apetyty na zniewolenie Gruzji, Mołdowy, Kazachstanu. Nie zniknęło zagrożenie dla krajów Europy Środkowej, w tym Polski. To wyzwania dla całego świata, nie tylko dla Unii, NATO czy Waszyngtonu” („Rzeczpospolita”, 11.06.2015). Taka treść w przeróżnych odmianach stylistycznych przepełnia polskie media i konferencje politologiczne. Rosja stara się zachować wpływy w bliskiej zagranicy, co jest zrozumiałe, i z tego polscy specjaliści od spraw wschodnich i politycy wyprowadzają wniosek, że chce ona podbić Polskę, Europę, świat. Czy usilne zabiegi rządu o ustanowienie amerykańskich baz nie mają innego uzasadnienia lub przyczyny niż takie brednie? Bazy wojskowe obcego, potężnego mocarstwa, niezależnie od tego, czy zostały nam narzucone, czy sprowadzone na nasze usilne prośby, nie są dowodem naszej niepodległości. Przeciwnie, w tym wypadku świadczą, że na niepodległość nas nie stać. W Polsce niepodległość stoi na najwyższym podium wartości patriotycznych, w czym nie jesteśmy wyjątkiem, ale z pewnością przesadzamy, rozpatrując dzieje narodowe we wszystkich ich wymiarach – kulturalnym, gospodarczym, moralnym, a nawet religijnym – z punktu widzenia niepodległości. I oto teraz, gdy ta niepodległość wreszcie nastała, czyni się wysiłki, aby ją ograniczyć. Zależności od USA ja się nie boję. Znajdują się daleko i mają taką metodę panowania nad narodami od nich zależnymi, że nie wtrącają się do wszystkiego; twardo – są niesamowicie skuteczne – kontrolują punkty strategiczne, dla wielu może niewidoczne, resztę puszczają na żywioł, w czym są przeciwieństwem panowania rosyjskiego, które lubuje się w rządzeniu szczegółami i przez to jest takie uciążliwe. Rozpowszechniony dowcip w krajach mających kłopoty: Co zrobić? Wydać wojnę Ameryce i przegrać. Moje zmartwienie polega na tym, że sprowadzanie baz amerykańskich nie zostało postanowione po rozważeniu położenia narodowego, wszelkich za i wszelkich przeciw, lecz było psychologicznym musem, wynikiem działania mimetycznego, skutkiem instynktu naśladowczego. Przypomnijmy sobie, jak to było. Istniał Wolny Świat, demokratyczny i kapitalistyczny, w którym istniały amerykańskie bazy, i Polacy mieli głębokie przekonanie, że ich właściwe, należne im miejsce jest w Wolnym Świecie. Przyjęli w sposób niejako naturalny panujące tam główne instytucje i zasady ustrojowe, podzielili się na wiele partii, wprowadzili dość uczciwe wybory, zlikwidowali cenzurę starego typu, wojsku nadali cywilnego ministra, wartość pieniędzy będących w obiegu zrównali z wartością towarów do sprzedania, czym szybko zapełnili półki sklepowe, i wiele innych jeszcze cech krajów Wolnego Świata słusznie zaczęli naśladować. Czuli mimo to, że czegoś im jeszcze brakuje. Kraje demokratyczne trwale im się skojarzyły z bazami US Army i dopóki takich baz nie będzie na naszej ziemi, Polacy będą się uważać za demokratyczny kraj drugiej kategorii. A bardzo nie lubimy drugiej kategorii. Źródło polskiej bazomanii jest irracjonalne, ale skutek jest jak najbardziej racjonalny. Amerykanie mają swoją koncepcję radzenia sobie z Rosją, utrzymywania jej w stanie strategicznej słabości, a ich nieukrywana praktyka polega między innymi na otaczaniu tego regionalnego mocarstwa bazami wojskowymi, żeby mu się nie zachciało być mocarstwem ponadregionalnym. W tym punkcie zbiegają się strategiczne interesy amerykańskie z bazomanią polskich rządów wywodzących się z ruchu solidarnościowego. Spojrzenie na Wschód Odstawiania Rosji jako kraju wrogiego, agresywnego i zbójeckiego, że aby przyciągnąć ich uwagę do tematu, trzeba z wielkim nagłośnieniem powiedzieć, że Polska jest od 1939 r. ofiarą rosyjskiego terroryzmu państwowego, że katastrofa smoleńska była aktem tego terroryzmu, podobnie jak wojna z Gruzją i konflikt na Ukrainie, i trzeba jeszcze dodać, że fale emigrantów destabilizujące kontynent europejski są także spowodowane rosyjskim terroryzmem państwowym. To właśnie wygłosił najważniejszy minister polskiego rządu, będący też drugą osobą w hierarchii partii rządzącej. A może pierwszą, to nie jest jasne. Czym się różni ta wypowiedź od wizji Rosji, jaką przedstawiają od lat 20 polskie media oraz występujący w nich pracownicy „naukowi” najrozmaitszych instytutów do spraw wschodnich z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia włącznie? Owi „badacze” Wschodu muszą dla przyzwoitości naśladować styl rzeczowego opisu, podczas gdy minister rządzący wojskiem nie musi nikogo się wstydzić, może dać nieskrępowany wyraz swojej osobowości i daje. Nasi wschodni sąsiedzi – podobnie jak zachodni z innych względów – muszą znajdować się w kręgu naszego żywego zainteresowania, co znaczy, że powinniśmy znać fakty, wiedzieć, co się naprawdę dzieje w Rosji i na Ukrainie. Nie wiemy tego jednak. Zarówno funkcjonariusze instytutów do spraw wschodnich, jak też dziennikarze dobierają tylko ilustracje do prawdy kanonicznej, ustanowionej ćwierć wieku temu: Rosja jest z natury imperialistyczna, zaledwie się rozpadła, już znowu myśli tylko o tym, jak się odbudować w granicach radzieckich i przywłaszczyć sobie znowu utracone strefy wpływów. Najlepszy dowód na „terrorystyczną” naturę Rosji to zabór Krymu, skądinąd rosyjskiego.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl