Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lecz dachem", znaleziono 59

Młody detektyw wysiada z kabrioletu MG. Auto mogłoby uchodzić za model w stylu vintage, ale byłby to eufemizm, bo w gruncie rzeczy jest wrakiem. Łuszczący się lakier, składany dach naprawiony taśmą klejącą, wgnieciony błotnik.
Nie był to zwykły łachmyta, jakich wielu kręciło się po Pradze. Cos w jego wyglądzie mówiło, że najpewniej miał dach nad głową. Ci, którzy spali po bramach czy w piwnicach, wysmarowani byli zwykle sadzą, lecz w odróżnieniu od tego tutaj, mieli w sobie zdecydowanie więcej życia.
Odkąd w poniedziałek rozpętała się burza z piorunami, od pięciu dni nie było ani chwili bez deszczu. Owszem, ulewa czasem słabła, czasem nawet przechodziła w mżawkę, ale po paru kwadransach deszcz ponownie się wzmagał i grube krople znów uderzały o dach.
Dom rodzinny Tekli był stary, ale dość przestronny, i mimo że prosił się o remont na kolanach, błagając o nowe podłogi, ściany i dach, był czysty, schludny i pełen uroku. Te ostatnie cechy zawdzięczał matce Tekli, która zajmowała się nim z taką samą miłością jak rodziną.
- Zawsze jak słyszę twoje rozmowy przez telefon, pojawia mi się w głowie zagadka. Jeśli płyniesz kajakiem dwa kilometry na godzinę i nagle stracisz koło, ile potrzebujesz miksu na naleśniki, żeby odbudować dach?
- Odpowiedź jest oczywista - (...) - Dwa banany i jabłko.
I wtedy wyłonił się przed nią niczym historyczny okręt z arktycznych mgieł pięciopiętrowy gmach z czarnym dachem i ceglanymi skrzydłami wyrastającymi po obu stronach ośmiokątnej rotundy ozdobionej niewiarygodnie wysoką kopułą z niknącą między nisko zawieszonymi szarymi chmurami białą iglicą.
"(...) - Aspirant Gustaw jak tu do nas trafił na służbę, to była taka mizerota, że aż żal było patrzeć, a teraz proszę bardzo, jak na wikcie pani Klementyny się miło zaokrąglił. Ale w jego przypadku to i dobrze, bo brzuszek u mężczyzny być powinien. Jak to powiada jeden mój stały klient, dobry gospodarz zawsze trzyma konia pod dachem... (...)"
Słońce już prawie zaszło. Szymon oparł się o dach samochodu i obserwował, jak jasna tarcza znika za szczytami gór. Milimetr po milimetrze. Tutaj, gdzie pory dnia określa się położeniem słońca, a dzień dobiega końca wraz z jego zachodem, Szymon Rafalski miał odnaleźć samego siebie.
- Zapamiętaj, że kobiet nigdy się nie krzywdzi, nie bije, nie okrada. A ty jeszcze trafiłeś na dziewczynę jakiegoś zbira z faveli. Kobiety należy szanować. A jeśli któraś potrzebuje pomocy, należy ją jak najszybciej wesprzeć. To jest święta reguła, która obowiązuje pod tym dachem, póki jesteś zdany na moją łaskę.
Jest takie powiedzenie ,ze każda bajka kiedyś się kończy,poparte doświadczeniem miliardów ludzi którzy żyli bądź żyją na tej planecie .Każdy ,rzecz jasna ma swoja własną definicję (..)Jednemu trzeba do tego marmurowych podłóg i złotych klamek w drzwiach,innym wystarczy spokój ,pewność jutra ,dach nad głową i miłość.
Od kilku miesięcy bowiem nie mówiło się w Operze o niczym innym jak o upiorze odzianym w czerń, przemykającym niczym cień, od piwnic po sam dach, z nikim nierozmawiającym i którego nikt nie odważył się zagadnąć, znikającym równie szybko jak się pojawiał, gdy spostrzegł, że został zauważony. Nikt nigdy nie wiedział jak i gdzie. Jak przystało prawdziwemu upiorowi, chodził bezszelestnie.
Nie mogła się oprzeć i tu również podeszła do szyby. Widziała w dole plac Grzybowski i kościół Wszystkich Świętych.
Ogromna świątynia z tej wysokości wyglądała jak eksponat
z parku miniatur. Patrzyła na jej dach i dziwiła się, jak ładnie
był wykończony. Budowniczowie nie mogli przecież wiedzieć,
że ktoś kiedyś będzie patrzył na niego z góry. Może więc był
to widok przeznaczony specjalnie dla Boga?
W Ramtopach czarownice cieszyły się pozycją, jaką w innych kulturach zajmowały zakonnice, poborcy podatkowi albo czyściciele szamba. Inaczej mówiąc, szanowano je, czasem podziwiano, ogólnie chwalono za wykonanie prac, jakie - logicznie rzecz biorąc - ktoś musiał przecież wykonać, jednak ludzie nigdy nie czuli się zbyt pewnie, przebywając z nimi pod jednym dachem.
Piękno i wyzwanie wieloletnich związków polegają na tym, że obok siebie, pod tym samym dachem zmieniacie się w różnym czasie i w różnych kierunkach. Najczęściej są to subtelne zmiany. Podświadomie nieustannie się przystosowujecie do ciągłych, lecz nieznacznych przeobrażeń zachodzących w drugiej osobie, z którą łączy was silna więź; jak dwie zmiennokształtne istoty walczące o koegzystencję bez względu na wszystko.
- Wedle polskich zwyczajów gościa pod własnym dachem zabić nie wolno... - Z nadzieją popatrzył na przyjaciela.
- Ręce mnie świerzbią, ale i u nas gościnność jest najwyższą z cnót... - Semen skrzywił się, jakby jadł cytrynę. - Z drugiej strony czy to aby na pewno gość? Zapraszałeś go?
- Nie... Ale zwyczaj na wsi taki, że jak drzwi otwarte, to można zajść...
- Zatem rzeczywiście gość. Trza go jakoś sprytnie wywabić za próg i dopiero tam spokojnie zaciukać.
Nikt nie może żyć całkowicie tak jak by chciał. Wszyscy płacimy pewną dozą utraconego czasu i obrzydzenia dla siebie za dach nad głową i artykuły spożywcze. To jest nasz układ ze społeczeństwem, które samo w sobie również jest układem Ja rezygnuję z kawałka duszy, ty mi za to dajesz chleb. Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu udajemy, że lubimy rzeczy które budzą w nas wstręt. Zazwyczaj udajemy tak długo aż w końcu zapominamy o wstręcie."
Z chwilą gdy przestaliśmy gnać naprzód, zauważyliśmy, że miarą nas samych są listy rzeczy lub przeżyć, które musimy zaliczyć, a nasze cele mają głównie materialistyczny wymiar. Zastanawiam się, jak można w ogóle było je nazywać celami. Nie potrzebujemy tych rzeczy, aby czuć się spełnieni.
Wystarczy, że budzimy się rano. Że nasze ciała działają jak należy. Że możemy zjeść dla przyjemności. Mamy dach nad głową. Otaczamy się ludźmi, których kochamy. Czerpiemy satysfakcję z drobiazgów.
Dłoń rozsunęła zasłony na boki, ta postać zaczęła się wyłaniać, a potem Elena poczuła, że coś chwytają za rękę, ściska za nadgarstek i ciągnie w górę. Odruchowo podpierała się nogami i czuła, że ktoś ją wciąga na wyłożony gontami dach. Usiłując uspokoić zdyszany oddech, podniosła z wdzięcznością oczy na swojego wybawcę – i zamarła. - Na nazwisko mam Salvatore. To znaczy zbawca – powiedział. W mroku na moment zabłysły białe zęby.
Więc powiadasz, że jesteśmy szczęśliwi?
– Pomyśl chwilę. Mamy dach nad głową, mamy co zjeść, co wypić, jesteśmy w tym błogosławionym wieku, kiedy już nie
trzeba ganiać za babami. Zęby nas nie bolą, bo ze starości powypadały. Włosów tak niewiele zostało, że nawet grzebień jest zbyteczny, starczy dłonią łeb przyklepać i gites. Dzieci odchowane i wyniosły się w diabły, więc mamy przestrzeń życiową w chałupach, a co najważniejsze, możemy robić, co zechcemy, bo już nie trzeba dawać smarkaczom dobrego przykładu. Przeżywamy rozmaite przygody, cieszymy się powszechnym szacunkiem sąsiadów. A jak najdzie nas ochota komuś dać w mordę, to w gminie jest ze czterdziestu Bardaków. W dodatku wiosna idzie.
„Leżeliśmy w trawie wdychając zapach intensywnie fioletowego irysu syberyjskiego. Gdzieś pomiędzy liśćmi przemykała maleńka mysz polna. Cicho chrobotały jej pazurki na kawałkach kory. Po białych kwiatach pajęcznicy gałęzistej wędrowała mrówka. Celem jej wyprawy były długie, wystające z kwiatu pręciki z żółtymi główkami. Pliszka żółta sfrunęła z drzewa, aby porwać do swojego gniazda jakiegoś owada. Nad nami cicho tokował szpak. W tej scenerii bulgotała pita przez nas woda, na zębach skrzypiała skórka kiełbasy, a kruszyny chleba opadały na zeschłe liście traw.” (Skarb Generała Samsonowa tom 2 str. 131) "- Dawaj pistolet - powiedziałem szybko. Podał mi broń. Wycelowałem w stronę schodów, gdzie słyszałem czyjeś ciche kroki. Najpierw pokazała się lufa, a potem charakterystycznie zagięty magazynek kałasznikowa. Nacisnąłem spust. Rakieta rozpaliła się na ubraniu gangstera, który natychmiast głośno krzycząc wycofał się. Olbrzym dorzucił mu na drogę jeszcze dwie petardy. W odpowiedzi bandyci posłali na strych serię z automatu. Kule niegroźnie uderzały w dach. W poświacie rakiety, którą wystrzeliłem, zauważyłem, że na poddaszu stało trochę ciężkich mebli. - W razie czego rzucaj wszystko co masz - mruknąłem do Olbrzyma." (tamże s.108) http://www.nienacki.art.pl/r_skarb_generala_samsonowa.html
Potem ojciec Silas wskazał mi piękne strony rzymskiego
kościoła, jego wzniosłe dzieła i kazał mi sądzić drzewo po jego owocach.
Odpowiedziałam na to, że dzieła te nie są owocem Rzymu, ale jego obfitym, bujnym kwieciem, piękną zapowiedzią, ukazywaną przezeń światu. Kiedy kwiecie to padnie i zawiąże się owoc, nie ma posmaku miłosierdzia; jabłkiem w zupełności z niego ukształtowanym jest ciemnota, poniżenie i bigoteria. Z trosk, smutków i przywiązań ludzi wykuwa on więzy ich niewoli. Żywi, odziewa biedaków i daje im dach nad głową po to, aby skrępować ich zobowiązaniami „wobec Kościoła"; wychowuje i kształci
sieroty, aby wyrastały „na łonie Kościoła". Przeciąża pracą mężczyzn, poświęca w sposób niesłychanie morderczy kobiety i wszystko na tym świecie, który Bóg w swojej łaskawości uczynił miłym dla dobra stworzonych przez siebie istot, każe im dźwigać Krzyż o potwornym, zabójczym ciężarze, aby mogli służyć rzymskiemu kościołowi, przekonywać o jego świętości, stwierdzać jego potęgę i szerzyć królestwo swojego tyrańskiego „Kościoła".
Dla dobra człowieka mało się czyni, na chwałę Boga jeszcze mniej. Tysiące dróg otwieranych jest w największym znoju krwawiącymi dłońmi, w pocie czoła, z nazbyt szczodrym szafowaniem życiem ludzkim; drążone są i
prześwidrowywane góry na wylot, skały rozłupywane są aż do samych podstaw — a wszystko to w jakim celu? Aby duchowieństwo mogło bez przeszkód kroczyć po nich naprzód i wspinać się wzwyż, dążąc do wybicia się ponad wszystkich i ponad wszystko i stanięcia na górującym nad światem szczycie, z którego będzie mogło wreszcie roztoczyć wszechwładnie berło swojego molocha — „Kościoła".
Całe życie walczyłam o swoją godność i nie zamierzam wysłuchiwać tego. Przykro mi z powodu śmierci pani syna i synowej, ale niech pani mnie się nie czepia i nie obraża. A teraz przepraszam, ale pójdę już.
Sporo mieliśmy akcji z bombami, ludzie czasami chcą się pobawić i robią takie głupoty na żarty, ale zawsze sprawę traktujemy poważnie. Chyba sama nie wierzę w to, co myślę. Zbyt długo pracuję z przestępczością, aby wierzyć, że ten zamach może być tylko jakimś wygłupem, tym bardziej, że ten facet ma broń i jest na prochach.
Życie nas zaskakuje i czasami nie możemy się z tym pogodzić.
Wszystko zmierza do określonego punktu. I wtedy, kiedy nadchodzi czas: bach! godzina zero. Tak, wszystkie ścieżki zbiegają się, kiedy nadchodzi godzina zero — pokiwał łagodnie głową. — Kiedy nadchodzi godzina zero.
Są takie dni, kiedy marzę, by nikogo na swojej drodze nie spotkać. Kiedy wyglądam jak milion dołów i czuję się piękna, radosna, nie spotykam nikogo znajomego. Nikogusieńko. A kiedy przemykam między domami nieuczesane, z czerwonym Michałem, nieumalowana...bach, wszyscy znajomi po drodze.
Lipintz poczuł ulgę na wieść o rozwiązaniu jednego z największych problemów. Bardziej niż państwowych oficjeli obawiał się zemsty byłego sojusznika, który na pewno chciał się pozbyć niewygodnych świadków nieudanej misji. To strach przez Bach- Zelewskim motywował go do przestrzegania reguł aresztu domowego. Przez pierwsze tygodnie nie zbliżał nawet się do okien w obawie, że mógłby go zauważyć jakiś agent.
Da­niel Adach był pi­sa­rzem. I był tu­tej­szy. I to bar­dzo źle wy­glą­da­ło. Po­nie­waż na­pi­sał kilka ksią­żek i był nawet w Wi­ki­pe­dii, lu­dzie się na niego wście­kli. Tu się uro­dził, tu wy­cho­wał, tu miesz­kał. To było wręcz wred­ne! Za­zdro­ści­li mu, ale to by jakoś prze­szło. Nie­ste­ty było coś gor­sze­go. Da­niel im po­ka­zy­wał, że się da. Ko­le­gom z pod­sta­wów­ki, li­ceum, przed­szko­la i po­dwór­ka, tym sie­dzą­cym pod klat­ka­mi albo przed te­le­wi­zo­rem po­ka­zy­wał, że można coś osią­gnąć, nawet będąc tu­tej­szym, a to boli.
(...) I share almost ninety-nine per cent of my genes with a chimpanzee - and our longevity is virtually the same - but I don't think you have an inkling of how much more I comprehend, and yet I know I must tear myself away from it. For example, I have a good grasp of just how infinitely great outer space is and how it's divided into galaxies and clusters of galaxies, spirals and lone stars, and that there are healthy stars and febrile red giants, white dwarfs and neutron stars, planets ans asteroids. I know everything about the sun and moon, about the evolution of life on earth, about the Pharaohs and the Chinese dynasties, the countries of the world and their peoples as presently constituted, not to mention all the studying I've done on plants and animals, canals and lakes, rivers and mountain passes. Without even a pause for thought I can tell you the names of several hundred cities, I can tell you the names of nearly all the countries in the world, and I know the approximate populations of every one. I have a knowledge of the historical background of the different cultures, their religion and mythology, and to a certain extent also the history of their languages, in particular etymological relationships, especially within the Indo-European family of languages, but I can certainly reel off a goodly number of expressions from the Semitic language too, and the same from Chinese and Japanese, not to mention all the topographical and personal names I know. In addition, I'm acquainted with several hundred individuals personally, and just from my own small country I could, at the drop of a hat, supply you with several thousand names of loving fellow countrymen whom I know something about - fairly extensive biographical knowledge in some cases. And I needn't confine myself to Norwegians, we're living more and more in a global village, and soon the village square will cover the entire galaxy. On another level, there are all the people I'm genuinely fond of, although it isn't just people one gets attached to, but places as well: just think of the all the places I know like the back of my hand, and where I can tell if someone's gone chopped down a bush or moved a stone. Then there are books, especially all those that have taught me so much about the biosphere and outer space, but also literary works, and through them all the imaginary people whose lives I've come to know and who, at times, have meant a great deal to me. And then I couldn't live without music, and I'm very eclectic, everything from folk music and Renaissance music to Schonberg and Penderecki, but I have to admit, and this has a bearing on the very perspective we're trying to gain, I have to admit to having a particular penchant for romantic music, and this, don't forget, can also be found amongst the works of Bach and Gluck, not to mention Albinoni. But romantic music has existed in every age, and even Plato warned against it because he believed that melancholy could actually weaken the state, and it's patently clear when you get to Puccini and Mahler that music has become a direct expression of what I'm trying to get you to comprehend, that life is too short and that the way human beings are fashioned means they must take leave of far too much. If you've heard Mahler's Abschied from Das Lied von the Erde you'll know what I mean. Hopefully you'll have understood that it's the farewell itself I'm referring to, the actual leave- taking, and that this takes place in the self-same organ where everything I'm saying goodbye to is stored.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl