Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pewno moja", znaleziono 55

Moja żona Tammy ciągle mi przypomina, żebym uważał na cholesterol, ale doszedłem do wniosku, że coś, o czym nie będzie wiedziała, na pewno jej nie zaszkodzi.
Tym, czego moja rodzina na pewno nie ma, są dobre geny. Odkąd sięgam pamięcią, kolejni jej członkowie wykruszali się w zawrotnym tempie.
"-Uważaj z tymi komplementami. Moja skromność może tego nie znieść i wybuchnę. -Nie obawiaj się. Cokolwiek stanie się z nami wszystkimi, twoje ego na pewno przetrwa".
Nie każdy dostaje w życiu drugą szansę. Mój ojciec na pewno jej nie dostał. Ani moja matka.
Ale mnie właśnie trafiła się taka okazja.
Życie podsuwa mi guzik resetu wielkości budynku.
Zamierzam wcisnąć go z całej siły.
Ale jedno widziałam na pewno: im więcej doznawałam smutków, tym większa była moja zdolność do odczuwania radości. O pewnej rzeczy nie możemy się dowiedzieć, dopóki życie nie da nam porządnie w kość; dzięki temu stajemy się lepsi. Jestem lepsza, ponieważ przetrwałam.
Na pewno każdy z was stracił w swoim życiu ukochaną osobę, nie pytam o więcej, wiem, jaki to jest ból, rozumiem wasz gniew, żal i wstyd. Ja właśnie to czułam, czułam, że zdradziłam siebie samą i Orlanda. On obdarzył mnie uczuciem, ja to odwzajemniłam, a później go zdradziłam i to wszystko stało się przeze mnie. Moja obecność w tym miejscu wszystko pogarszała, było coraz gorzej, bałam się, że każdy, kogo tutaj pokocham, od razu zostanie mi zabrany, w żadnym życiu nie miałam szczęścia do ludzi i do jakichkolwiek uczuć, nawet tutaj.
Wszystkie moje sny w ostatnim czasie były rozmazane, niepełne i bardzo niewyraźne, dzisiejszy był bardzo podobny, przebłyski z innego świata, dokoła zieleń, mały drewniany domek w lesie, śmiechy moje i kogoś jeszcze.
Czy ktoś, jakaś niewidzialna istota, musi zadecydować, że coś jest dobre, żeby było dobre? Wierzę że moja własna moralność, która odpowiada tylko przed moim sercem, jest pewniejsza i bardziej prawdziwa niż moralność tych, którzy postępują właściwie jedynie dlatego, że boją się kary.
Nawet nie byłam pewna, czy mi odpowiedział. Moja głowa znalazła się na poduszce i zgasłam jak świeczka.
Wypłynęłam na pełne morze Pewna że mnie przed burzą ochronisz A Ty chciałeś by moja wiara stała się ratunkową łodzią
Boje się, że pewnego dnia stracę to wszystko co nie dość kochałem. Pamiętaj i nie wahaj się kochać tego co kochać warto.
- Cóż, moja mamuśka miała takie powiedzenie; "Wygląda jak kaczka, kwacze jak kaczka i człapie jak kaczka, więc to pewnie kaczka".
- Tkwi w nim głęboka mądrość - stwierdził Halt.
Okazuje się, że najbardziej boją się starości ci, którzy mają do niej daleko, bo stworzyli sobie pewne wyobrażenie, wizję, której kurczowo się trzymają.
Jedyne, czego był pewien, to tego, że teraz doskonale wie, jak czują się ludzie, którym uprowadzono dziecko. Którzy boją się, że to dziecko bezpowrotnie stracili.
Największą radość w pisaniu daje mi samo tworzenie: nowego świata, nowych zasad w nim panujących, nowej mitologii. Tak, mitologia to w pewnym sensie zdecydowanie moja rzecz.
Wśród czekających jest Ruby, która określa się jako moja największa fanka i rzeczywiście może nią być, oraz pewna dama z książkami, na których chce dostać dedykację dla swojego psychiatry. Podpisuję i radzę, żeby zmieniła psychiatrę.
Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.
- Bez sensu - stwierdziła Linda w drodze do sklepu. - Zwykle mamy więcej butelek.
- No to nie moja wina - odparłam.
- Czyja to wina? - zapytała.
- Nie wiem. Pewnie premiera.
- Dlaczego premiera?
- Linda, wszystko jest winą premiera.
Dziwnie się z tym czuję, że tak bardzo mi się podoba, chociaż kiedyś była groźną starą czarodziejką. Mogła nas zabić! W głębi duszy boję się, że pewnego dnia jej odbije.
Podobno różowy kolor wybierają ludzie silni, pewni siebie, tacy, którzy nie boją się ryzykować. Powinni go natomiast unikać ci, którzy są w słabej formie psychicznej.
- Smakuje? - zapytała zabierając się za własna porcję
- Weź nic nie mów. Zepchnąłbym ze schodów własna matkę, żeby się dobrać do tego żarcia. O ile jeszcze mam matkę. (...)
- (...) Ja zabiłabym twoja matkę za coś świeżego z ogródka. Jakąś smaczną surówkę.
- To moja mama pewnie nie ma szans, jeśli kiedykolwiek znajdzie się między nami a sklepem spożywczym.
- Pewnie nie.
Będzie jeszcze ktoś. Czuję, że musi być. Nierealny jak ze snu, ale przywołujący realne zdarzenia. Boję się go trochę. Nie potrafię go jeszcze opisać. Będzie powoli wyłaniał się z mroku. Przyleci cicho i wywoła najtrudniejsze wspomnienia i najgorsze sny. Wiem, że przyjdzie na pewno...
Od tego czasu pracowałem w wielu różnych miejscach, a moja obecna robota w redakcji - pewnie ostatnia zanim wpadnę w szpony emerytury - jest świetna, ale nigdy nie czułem się tak dziwacznie szczęśliwy, tak pewny tego, że znalazłem swoje miejsce na ziemi, jak wtedy, kiedy miałem dwadzieścia jeden lat, nosiłem futro i tańczyłem Hokey Pokey w upalny czerwcowy dzień.
Improwizacja to jest to.
Mimo tego, że wprowadziłam się do Ciebie, moja jedna noga cały czas stała na zewnątrz, blokując drzwi przed zamknięciem, abym mogła w razie czego szybko wyjść. A ja już nie chcę wychodzić. Pewnie nigdy nie chciałam, ale nie byłabym sobą, gdybym nie miała planu ucieczki.
- Boją się tego, czego nie rozumieją. A ten strach zmienia się w nienawiść z powodów, których z pewnością sami nawet nie pojmują. Skoro nie rozumieją magicznych dzieci, skoro się ich lękają, to zaczynają ich nienawidzić. Na pewno nie pierwszy raz słyszy pan o czymś takim. Wszędzie tak się dzieje.
Czuję, jak każdy mięsień w moim ciele napina się, przekraczając próg bólu. Boję się, że pewnego dnia przestraszę się tak bardzo, że wszystkie mięśnie pękną z trzaskiem, coś się wewnątrz mnie rozleje, a ja padnę bez życia na podłogę(...)
– Nigdy nie umiałeś być stanowczy, Karolu. – Popatrzyła na niego. –  To nie jest zarzut. Po
prostu stwierdzam fakt. W naszym małżeństwie to ja zawsze stawiałam na swoim. Czasem
tak było łatwiej, ale czasem…
– Czasem co?
– Czasem powinnam była ciebie słuchać. – Kobieta upiła łyk ciepłej herbaty i odstawiła
kubek.
– Proszę, proszę! – Karol się zaśmiał. – Doczekałem czasów, kiedy moja żona przyznaje się
do błędu.
– Stwierdzam fakt. – Poważnie odpowiedziała Nieśpielakowa. – Człowiek w sytuacji takiej
jak moja otwiera szerzej oczy na pewne sprawy. I tyle.
- Czego najbardziej się boisz? spytał pewnego razu Winter (...).
- Zapomnienia- odparł Sheppard, zastanowiwszy się chwilę.
- Większość ludzi powiedziałaby, że najbardziej ze wszystkiego boją się śmierci.
- Śmierć jest nieunikniona, bycie zapamiętanym to przywilej.
Julia zdawała sobie jednak sprawę z tego, że tradycję już dawno wyparła komercja, a także moda na konkretne ozdoby. Choinka stała się nie tyle symbolem świąt, ile odzwierciedleniem pewnego statusu, dowodem na to, że ktoś zna się na trendach i ma dobry gust.
Tam mogłam dać upust emocjom i nie tylko biegać, przeskakując przez kolejne przeszkody, lecz także łączyć to, co kochałam, z inną moją pasją, jaką był taniec nowoczesny. Byłam pewna, że połączenie tego wszystkiego wyglądało komicznie, ale lubiłam to robić. I miałam świadomość, że o tym nikt nie powinien się nigdy dowiedzieć. To była moja mała tajemnica, którą od dawna kryłam w sercu tylko dla siebie.
Fakt, że jestem sławna, daje mi poczucie szczęścia. Ale tylko chwilowe. Jak kawior: kawior jest miły, ale kawior codziennie, na każdy posiłek. Żyję dla swej pracy i dla tych kilku ludzi, na których mogę liczyć, ale pewnego dnia moja sława się skończy i powiem - "Żegnaj sławo, miałam cię, ale wiedziałam, że to nie na zawsze.". To było interesujące doświadczenie, ale nie wypełniło całego mojego życia.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl