Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sobie santa", znaleziono 59

Twoi rodzice nie są tobą, oni tylko sprowadzili cię na ten świat...
Miłość była naprawdę niebezpieczną grą - człowiek w jednej chwili spadał na samo dno, a już w następnej unosił się wysoko pod chmurami.
...gdy posmakowała zakazanego owocu, codzienna dieta wydała jej się pozbawiona smaku i nieciekawa.
...loteria bez fantów jest jak obwarzanek złożony z samej dziurki...
Loteria bez fantów jest jak obwarzanek złożony z samej dziurki.
W Jarnołtowie można zobaczyć resztki majątku, w którym pracowała Immanuel Kant, oraz ruinę dworu zbudowanego przez jego ucznia.
Czym bowiem różnią się etyka chrześcijańska i etyka Kanta? Niczym. Kantowska góra urodziła chrześcijańską mysz.
Mędrca szkiełko i oko czasem można, z przeproszeniem, o kant tyłka potłuc, bo są na świecie rzeczy, o którym się filozofom nie śniło.
Nie jesteś sama w lesie, nie jesteś sama wśród wilków.
Czym jest przyszłość, jeśli nie kredytem zaciągniętym w teraźniejszości?
(...) wszystko, co nam się zdarza w życiu, nie dzieje się z jakiejś przyczyny, lecz tworzy tę przyczynę,
jest jej źródłem.
Z pokrzywionego drzewa człowieczeństwa nie da się wyciosać nic prostego.
,, Postępuj tak, jak gdyby maksyma
twojego postepowania miała
stać się prawem ogólnym''.
- Nie będę bawił się w lichą gierkę towarzyską, w której fantami są ludzkie życia, Charlie. - Moje gratulacje. - odparłem. - właśnie opisałeś nowoczesną psychiatrię. Ta definicja powinna znaleźć się w podręczniku, Don.
Zasady te albo reguły moralne są tak samo bezwzględnie ważne jak sądy a priori matematyki. Odnoszą się one do naszych obowiązków moralnych, przy czym Kant zakłada jako rzecz oczywistą, że obowiązek winien być spełniony tylko dlatego, że jest obowiązkiem, nigdy zaś dlatego, ze odpowiednie czyny są zgodne z naszymi chęciami, upodobaniami czy popędami. Najogólniejsza reguła, zwana przez Kanta imperatywem kategorycznym, żąda, by każdy z nas postępował zawsze i tylko wedle takich reguł, co do których mógłby chcieć, by stały się one zarazem prawem powszechnym.
Śnieg naparzał nieustannie. Oblepiał wszystko, co spotkał na swej drodze. Nasza karoseria wyglądała tak, jakby ją lakiernik pociągnął kolorem typowym dla bałwana. I nie pominął przy tym szyb. Wycieraczki można było sobie o kant tyłka potłuc. Nie wydalały.
Korciło go, by użyć mosiężnego szpikulca, ale wyprowadził tylko druzgocące kopniecie w goleń, które poprawił uderzeniem kolana w odsłonięte jądra i kantem pięści w krtań. Cios łokciem w skroń zapewne był zbędny, ale ułatwił odzyskanie skonfiskowanej beretty.
Jaka miłość uwalnia, a która staje się niewolą? Nie mówię o jakimś toksycznym związku, ale o normalnie rozwijającej się relacji. Co, gdy jedna z osób przestaje być elastyczna, a kompromis oznacza „postawmy na moim”? Dialogi są do dupy. Jak dupę o kant rozbić.
Niektóre rzeczy mają posmak rozczarowania, zwłaszcza te, na które czekaliśmy od dawna.
Paryż - miasto sklepowych wystaw, stworzone do spacerów. Miasto eleganckich kobiet, ciągłego gwaru, przygaszonych świateł, wytwornych perfum, rozbrzmiewających śmiechem kawiarni, rozgorączkowanych, subtelnych młodzieńców. W roku 1900, 1902 i 1906 było to miasto Toulouse-Lautreca, prostytutek i stukającego pod obcasami bruku na Polach Elizejskich, zwariowane miasto belle epoque, pomalowanych na czerwono ust i charlestona. Ludzie bawili się jak szaleńcy, bo wtedy jeszcze szaleńców nie brakowało. Wieża Eiffla ze swoimi siedmioma milionami nitów wznosiła się trzysta metrów nad ziemią.
Życie jest jak niski brzydki stolik zostawiony w salonie przez poprzednich lokatorów. Przeważnie go dostrzegasz, pamiętasz, że tam jest, uważasz, ale możesz też czasem zapomnieć i wówczas jego kant wbija ci się w udo lub kolano, a wtedy boli. I zawsze niemal zostawia ślad.
W południe taca nadal stała na podłodze. Sofia zapukała nieśmiało, ale nie doczekała się odpowiedzi. Za drugim razem zabębniła w drzwi jak się patrzy, kantem zaciśniętej w pięść dłoni, lecz także bez skutku. W końcu położyła rękę na klamce i powoli otworzyła drzwi. Wzywanie policji okazało się zbędne.
chciała tylko oderwać się od rzeczywistości, szybując w cudze uniesienia miłosne, w cudze światy pełne szczęścia, w czyjeś dobrze ułożone życie. Poważnej literatury już nie była w stanie czytać. Na jej kartkach chodzili smutni ludzie, z problemami równie wielkimi jak jej własny. Wolała świat wykreowany przez lekkie czytadła, świat bez ostrych kantów i bolesnych kolców.
Kryterium zdrowego rozsądku nie jest do historii ludzkiej stosowalne. Czy Averroes, Kant, Sokrates, Newton, Voltaire uwierzyliby, że w wieku dwudziestym plagą miast, trucicielem płuc, masowym mordercą, przedmiotem kultu stanie się blaszany wózek na kółkach? I że ludzie będą woleli ginąć w nim, roztrzaskiwani podczas masowych weekendowych wyjazdów, aniżeli siedzieć cało w domu?
Kruk wzruszył ramionami.
-Ciekawe jest coś innego. Że pan tu jest.
- Chyba kupił mnie pan tym kazaniem: dobry uczynek i tak dalej.
- Właśnie o to chodzi. Że taki wyrachowany skurwysyn jak pan robi dobry uczynek za darmo.
- Więc w niebie nie czeka na mnie nagroda?
- Ścierwo pańskiego pokroju nie wzbije się tak wysoko.
Kant przymrużył oczy.
-Obrzucano mnie gorszymi obelgami, komisarzu Kruk. A ja bywam pamiętliwy.
Nawet jeśli nie urodzisz się w Wersalu, Atenach, Rzymie czy Paryżu, wzniosłe i tak znajdzie sposób, aby ci się objawić. Jeśli nie czytałeś Pseudo-Longinesa, nie słyszałeś Kanta lub...jeśli zamieszkujesz wiecznie niepiśmienne pola anonimowych wsi i miast, pustych dni i nocy, ona i tak cię się ukaże, w twoim własnym języku. Jako dym z komina zimowego poranka, jako fragment granatowego nieba, jako chmura, która przypomina ci coś nie z tego świata, jako bawole łajno. Wzniosłe jest wszędzie. (s.194)
- Te prezesy jebane, menedżery złodzieje, japiszony w białych kołnierzykach, panienki na kant odprasowane, co jeszcze wczoraj świnie karmiły. Taka to nowa, zasrana, warszawska elita. Albo studenciaki z wioski, prątkujące na prawo i lewo cherlaki. Wiecie, co ich łączy? Wszyscy muszą mieć gdzie mieszkać, spać, pieprzyć się, chodzić do sracza. Przyjdzie w końcu taki w łachę i będzie płacił, oj, będzie! - siedzący za biurkiem mężczyzna z zadowoleniem zatarł ręce.
- Tego waszego zrozumienia mam teraz potąd! - Andrzej postukał się kantem dłoni po grdyce. - Teraz już wszystko rozumiem. Trzydzieści lat do tego zrozumienia dochodziłem i w końcu doszedłem. Ani ja nikomu nie jestem potrzebny, ani mnie nikt nie jest potrzebny. Czy jestem, czy mnie nie ma, czy walczę, czy leżę na kanapie - bez różnicy. Nic nie można zmienić, niż nie można naprawić. Można się tylko urządzić, lepiej albo gorzej. Nie mam żadnego wpływu na to, co się dzieje. Oto wasze zrozumienie, więcej nie ma tu nic do rozumienia... Lepiej niech mi pan powie, co ja mam z tym zrozumieniem zrobić? Zakisić go na zimę czy teraz zjeść?
Pozostający ciągle za cofającym się kolegą bandzior oblał się potem. Skamieniał. Przez jego głowę przetaczała się jedna myśl. Już po nas! Kiedy organizowali ten skok, nie brali pod uwagę tego, że mogą natknąć się tu na szefa lokalnej mafii. To miała być prosta akcja. Obrabowanie kasy dworcowej zaraz po minięciu popołudniowych godzin szczytu plus do tego napiwek w postaci fantów zebranych od tej garstki ludzi oczekujących na swój pociąg. Było to o tyle proste, że dworce nie posiadały żadnej ochrony czy alarmu. Ta dwójka zawsze wybierała właśnie takie miejsca swoich napadów. Oczywiście utarg nie był tak duży, jak gdyby obrabowali bank, ale i ryzyko było znikome. Aż do tej chwili.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl