Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "jest czarne a", znaleziono 135

Ich perspektywa, zawsze kosmiczna. Nigdy tu człowiek, tam dziecko, zawsze jakaś abstrakcja: rasa, kraj. Volk. Land. Blut. Ehre. Honor nie poszczególnych ludzi, ale całej Ehre. Abstrakcja jest dla nich rzeczywistością, a rzeczywistość jest dla nich niewidzialna. Die Gute, ale nie dobrzy ludzie, ten dobry człowiek. To wynika z ich poczucia czasu i przestrzeni. Pomijając „tutaj” i „teraz”, wpatrują się w bezkresną, czarną, niezmienną dal. A to ma katastrofalny wpływ na życie.
Było już dobrze po południu, gdy spostrzegli wśród traw całe łany kwiatów, a że te same odmiany rosły razem, wyglądało to na dzieło ludzkiej ręki. Najwięcej spotkali koniczyny białej i czerwonej, a także rozkołysane kępy szelężnika grzebieniastego i polne goździki pachnące miodem. W powietrzu brzęczało i bzyczało. Pszczoły wszędzie uwijały się pracowicie. Ale jakie pszczoły! […] Były większe od szerszeni, trutnie zaś znacznie grubsze niż twój wielki palec, a żółte pasy na ich czarnych tułowiach błyszczały jak płomienne złoto.
- To o czym, kurwa, marzyłeś, kiedy byłeś dzieckiem? O czym marzyłeś?
Bram musiał na chwilę zamknąć oczy.
- O koniu - powiedział. - Pięknym wierzchowcu o maści czarnej jak smoła. Był młody i narwany, zbyt silny dla młodego chłopaka. Pewnie by mnie zabił, gdybym naprawdę go dostał, ale marzyłem o nim. Dzień i noc. Bez końca.
- A ja o mięsie. Mogło być z konia - oznajmił Siren.
Piaskowy Wilk głęboko się zastanowił. Widział już wszystkie możliwe ciemności. Ciemność nocy i ciemność lasu ukrytą pod najgłębszymi gałęziami. Spotkał już ciemność w najgłębszych morskich głębinach i w najstraszniejszych jaskiniach górskich. Widział nawet bezkresną ciemność panującą przed narodzeniem gwiazd, a to była naprawdę czarna ciemność. Ale duchów i potworów Piaskowy Wilk nigdy w tych ciemnościach nie spotkał.
Ach, ten katechizm! Cały w pytaniach niejasnych i w odpowiedziach niezrozumiałych! Cały splątany w jakiś motek oderwanych pojęć, w jakiś kalejdoskop figur i symbolów, gdzie wszystko co innego oznacza, niż to, na co wygląda, gdzie czarne jest białym, a białe okazać się może zielonym, gdzie idziesz myślą po trzęsawisku w obawie, że lada chwila zapadniesz się w jakąś głąb, i gdzie jedynym ratunkiem i jedyną podporą są słowa.
- Niestety w pewnym momencie życia i tak cię dopadnie gdzieś, w jakimś ciemny zaułku. Powie ci, co o tobie myśli, zabierze twoją czarną pelerynę, zarzuci kapelusz, połamie pióro, a na koniec da ci bezceremonialnie w ryj - dodał Ryszard, który w takich momentach nie unikał dosadnych porównań.
- Uhm, cóż za pyszna metafora - zakpiła Śmierć
Dziewczyna zdjęła słuchawki. Coś się zmieniło. Teraz muzyka zupełnie tu nie pasowała. Wydało jej się, że czarny stwór patrzy na nią. Wzdrygnęła się.
Wtem samolot zadrżał. Zapaliła się lampka „Proszę zapiąć pasy”. Stella chwyciła klamrę i zaczęła szukać gniazda, aby we­pchnąć ją do niego i zatrzasnąć zamek pasów. Ale, nie wiedzieć czemu, zaczęły jej drżeć dłonie, a potem ramiona i kolana.
A Zuzanna została samotną matką, na dodatek rozwódką. Rozwódki nie cieszyły się najlepszą opinią. Pewnie jej czegoś brakowało – myśleli faceci. I zaraz pojawiła się szufladka z napisem „KIEPSKA W ŁÓŻKU”. Tak jakby wartość kobiety mierzyło się intensywnością wycia w czasie orgazmu”.
A jeśli w wyniku jakiegoś przecieku dowiadywali się, że wcale taka kiepska nie była, bo sąsiadce zdarzało się stukać nocą w ścianę, natychmiast wyskakiwała inna szufladka. KURWA. Albo nieco łagodniej - DZIWKA.
Tak jakby pomiędzy brakiem orgazmu a kurewstwem znajdowała się czarna dziura.
W życiu nic nie jest oczywiste, czarne albo białe. Życie to jedno niekończące się pasmo rozczarowań, pomyłek, niespodzianek i zawirowań. To taki bulgoczący kocioł, w którym każdego dnia gotujemy potrawę złożoną z innych składników. Ze smutków, radości, uśmiechu i łez. Z dobrych i złych chwil. Raz ze szczyptą cukru i soli, raz pieprzu albo dziegciu. Ilość przypraw decyduje o smaku. A smak każdy z nas ma przecież inny...
A Mulata proszę o niekręcenie
biodrami. Nie jesteśmy w jakimś cholernym „Tańcu z Gwiazdami”, ja nie
nazywam się Czarna Mamba i to nie jest pokaz salsy, tylko sirtaki.
– Nie jestem Mulatem! – zaprotestował stanowczo wskazany przez
niego Mario.
– Naprawdę? – zdziwił się choreograf. – To czemu jesteś taki śniady?
– Bo mam na twarzy bronzer Bobbi Brown – wyjaśnił Mario ku uciesze
kilku kolegów. – Znakomicie podkreśla mi kości policzkowe!
Bliskość natury sprawiała, że czuła się naprawdę dobrze. Rytm, który wyznaczało życie wśród pól, gór, lasów, zaczął jej nie tyle odpowiadać i tonować tempo jej życia, ile koić, wyciszać, oczyszczać. Doświadczenie akceptacji … i – powoli zaczęła się do tego przyznawać – miłości, pragnienie drugiego człowieka na co dzień, zawsze, nie tylko czasem, to coś, co było teraz, a może tak było i wcześniej, najważniejsze. Nie wystarczyło jej muśnięcie dłoni, jego spojrzenie spod czarnych, długich rzęs.
Pasażer 2: - Weźmy tę gwiazdę, po lewej... Tak pięknie świeci. Nastraja mnie romantycznie... A ciebie?
Kelnerka: - Nie... Tym bardziej, że od dawna nie istnieje.
Pasażer 2: - Co takiego?
Kelnerka: - Zgasła.
Pasażer 2: - Jak to? Kiedy?
Kelnerka: - Kilka milionów lat temu.
Pasażer 2: - Niemożliwe, przecież ją widać! I skąd to w ogóle wiesz?
Kelnerka: - Mój były chłopak... Studiował astronomię i czasem opowiadał mi o gwiazdach, kwazarach, czarnych dziurach i innych takich rzeczach.
Seksualność w Kościele jest objęta tabu. Mamy nauczać o tym, ale nie przeżywać jej. A przecież właściwie pojęta seksualność jest higieniczną relacją z każdym człowiekiem. I jeżeli w Kościele dochodzi do tego typu nadużyć i skandali, to tylko dlatego, że nie ma higieny relacji. Seksualność jest zepchnięta do jakiejś czarnej dziury. Nigdy się o tym nie mówiło. Akceptowało się różne grzechy, ale się nie mówiło. Rzeczywistość seksualna jest zostawiana w przestrzeni kawałów, śmieszków, anegdot, nabijania się z siebie nawzajem. Ale nie jest to przestrzeń rzeczywistej dyskusji.
Trudno uwierzyć, że to jest Notting Hill, a ta atramentowo czarna i cicha otchłań pode mną to Londyn. Niegdyś za tym oknem widziałem milion świateł oraz Bayswater Road i Oxford Street przeszywające serce Londynu niczym lśniący diamentowy miecz. Niegdyś przez to okno szum ulicznego ruchu wpadał jak pomruk morza przy cichnącym sztormie, lecz teraz zdaję się zawieszony na tym połamanym drewnianym krześle w nieprzeniknionym mroku i złowieszczej ciszy.
Klasztor został wysadzony w powietrze. Wieśniacy boją się przechodzić tamtędy w nocy. - Dlaczego się boją? - Z powodu czarnego znaku na zburzonej ścianie. Czują przed nim zabobonny lęk. - Proszę mi powiedzieć, monsieur. szybko. zaraz. proszę mi powiedzieć! Jak wygląda ten znak? - Przypomina ogromnego psa – odparłem. – Wieśniacy nazywają go Ogarem Śmierci. - Ach! – Z jej ust wydarł się przenikliwy okrzyk. – A więc to prawda. Wszystko, co pamiętam, jest prawdą. To nie jest żaden nocny koszmar. To się wydarzyło!
– Śniadanie, o władco tysiąca lat – zaanonsował – Wielkie kawały świni, wielkie kawały kozy, wielkie kawały wołu i siedem różnych rodzajów smażonego ryżu. Jeden ze służących zdjął pokrywę z półmiska.
– Ale posłuchajcie lepiej mojej rady i nie próbujcie tej wieprzowiny – powiedział. – Jest zatruta.
– Trucizna? – spytał Cohen. – Jesteś pewien?
– Nie, skąd. To była czarna buteleczka i miała wymalowaną czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami, a kiedy ją przechylił, dymiła – wytłumaczył Rincewind.
"- Ufam ci bezgranicznie, po prostu się bałam. Bałam się wszystkiego, przedewszystkim zmian i tego, że może nam się nie udać... Jednak w ostatnim czasie nieustannie o tym myślałam. Mam dobrego faceta, przy kyórym czuję się kochana, bezpieczna i szanowana. I właśnie zrozumiałam, że absolutnie nie wolno mi tego odrzucać. A przyszłość? Nikt jej nie zna. Więc po co się zastanawiać, przewidywać, karmić złą passą? Po co się jej bać? A jednak się jej bałam, pielęgnowałam lęk, to poczucie strachu, które z dnia na dzień coraz bardziej mnie ograniczało. Ale już naprawdę wystarczy. Koniec czarnych scenariuszy, nie chcę myśleć o odległej przyszłości. Dziś jest nam dobrze, prawda? Więc żyjmy chwilą. Carpe diem, Hektor."
Jesteście zwierzęciem, siostracie Dex. Nie jesteście niczym oddzielnym ani innym. Jesteście zwierzęciem. A zwierzęta nie mają celu. Nic nie ma celu. Świat po prostu jest. Jeśli chcecie robić rzeczy, które mają znaczenie dla innych, to świetnie! Doskonale! Ja też tego chcę. Ale gdybym chciało wpełznąć do jaskini i przez resztę moich dni obserwować stalagmity z Czarną Żabą Marmurkową, to też byłoby świetne. Wciąż pytacie, dlaczego wasza praca nie wystarcza, a ja nie wiem, co na to odpowiedzieć, bo wystarczy istnieć w świecie i się nim zachwycać. Nie musicie tego usprawiedliwiać ani sobie na to zasłużyć. Wolno wam po prostu żyć. Większość zwierząt robi właśnie tyle.
Motio, mój Żydowski przyjaciel, i Sławko, mój ukraiński druh, no i ja, Zbynio samotnik, pajączek nocy, król mroku, ciemności i kurzu, władca szczurów, myszy i tupiący po podłodze jeży, samotnik, siedzieliśmy skuleni pod łóżkiem i wsłuchiwaliśmy się w chrapania i pomrukiwania starych pająków. A one, owe ogromne owady, odprawiały nad naszymi głowami swoje dorosłe czary, czarne msze, wojny i wywlekały z pieczar, mroków i głębokich jam potwory wyobraźni.
Baby gdakały, że diabeł się zalągł w ciemnościach i swój straszny owłosiony łeb wystawia o północy i pokazuje czerwoną gębę pełną ostrych zębów i pchających z gardła płomieni.
I w naszej chłopięcej wyobraźni wrastał ów demon do rozmiarów apokaliptycznych. Unosił wielkie czarne skrzydła ponad drzewami, a gdy spaliśmy, krążył nad okolicą, wybierają sobie miejsca, na które runie z wysokości i podpali naszej wioski, miasteczka i całą piękną, miodem i mlekiem płynącą ziemię halicką i podhajecką.
Największym dobrodziejstwem naszego świata wydaje mi się to,że człowiek nie potrafi objąć go rozumem.Żyjemy sobie na spokojnej wysepce niewiedzy śród czarnych mórz nieskończoności i nie powinniśmy wypuszczać się z niej za daleko.Nauki ciągną w rozbieżne strony i na razie nie wyrządziły nam wielkiej krzywdy;wszelako przyjdzie dzień,gdy scalimy naszą rozproszoną wiedzę,a wtedy zarówno rzeczywistość,jak i nasze w niej miejsce ukażą się z tak zatrważającej perspektywy,że przyjdzie nam albo oszaleć, albo uciec przed śmiercionośnym światłem tego objawienia w kojące i bezpieczne mroki nowego średniowiecza.
- A może stary Wiedźmikołaj rozbił swoje sanie? - zgadywał kruk.
PIIP?
- Przecież coś takiego mogło się zdarzyć. Świnie nie są przesadnie aerodynamiczne, prawda? Przy takim śniegu, no wiecie, słaba widoczność, ciemna chmura z przodu zbyt późno okazuje się szczytem, jakieś palanty w żółtych szatach patrzą z góry, biedak usiłuje sobie przypomnieć, czy powinien schować czyjąś głowę między nogi, potem BABAM, i po wszystkim. Tylko jacyś szczęśliwi wspinacze zrobią sobie mnóstwo kiełbasy i znajdą czarną skrzynkę.
Była noc przed Strzeżeniem Wiedźm. A w całym domu....poruszyła się tylko jedna istota. To była mysz. Ktoś uznał, że stosowne będzie zastawienie pułapki. Ponieważ jednak zbliżał się czas świąt, użył skórki z pieczeni. Jej zapach przez cały dzień doprowadzał mysz do szału. Teraz, kiedy nikogo wokół nie
było, postanowiła zaryzykować.
Mysz nie wiedziała, że to pułapka. Myszy nie radzą sobie najlepiej z przekazywaniem informacji. Nie prowadzą młodych myszek na wycieczki do miejsc słynnych pułapek i nie mówią: „A tutaj odszedł od nas wuj Artur”. Ta mysz wiedziała tylko, że nie warto się przejmować, to przecież coś do jedzenia. Na drewnianej deseczce, owinięte jakimiś
drucikami.
Krótką szamotaninę później jej zęby zamknęły się na skórce. A raczej przeniknęły przez nią.
Mysz spojrzała na to, co leżało teraz pod wielką sprężyną.
Ups!... – pomyślała.
A potem zauważyła czarną figurkę, która pojawiła się nagle pod ścianą.
– Piip? – zapytała.
PIP, odparł Śmierć Szczurów.
I to było właściwie wszystko.
Byłam pewna, że znajdę wówczas odpowiednie słowa, żeby wyrazić to, co mnie dręczy, wytłumaczyć mu, dlaczego jestem tak okropnie przerażona, dlaczego mam uczucie, jak gdyby mnie siłą wpychano coraz głębiej i głębiej do czarnego dusznego worka, z którego się już nigdy nie wydostanę. A potem ten dobry lekarz rozparłby się wygodnie w fotelu, złożył czubki palców dłoni, tworząc małą kościelną wieżyczkę, i wytłumaczył mi, dlaczego nie mogę spać, dlaczego nie mogę jeść, dlaczego nie mogę czytać i dlaczego wszystko, co inni ludzie robią, wydaje mi się idiotyczne, bo cały czas myślę o tym, że na końcu czeka mnie nieuchronnie śmierć.
Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona z ognia dnia rozżagwionego, wysypując z koszyka barwną urodę słońca - lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok czystej poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zbite głowonogi i meduzy - surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym i jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim i polnym.
Prezydent zniknęła, a na jej miejsce pojawiła się zapłakana nastoletnia gotka. Uwaga w Przewodniku:
Zjawisko subkultury gotyckiej dotyczy nie tylko planety Ziemi. Wiele gatunków postanowiło definiować swój okres pokwitania poprzez uporczywe i zadzierzyste milczenie oraz szczere przekonanie, że ich rodzice wzięli ze szpitala nieodpowiednie dziecko, ponieważ ich rodzice biologiczni nie mogą być tak przekoszmarnie tępi i nuuuuudni. O ile dorastające osobniki ziemskie demonstrują swoje emocje za pomocą czarnego ubrania i słuchania zespołów rockowych o takich nazwach, jak Upust Krwi czy Plwocina, o tyle Hooloovoo (superinteligentny cień o błękitnym zabarwieniu) demonstrują swoje niezadowolenie ze wszechświata, wstrzymując oddech, aż nabiorą ciemnofioletowego odcienia, a Rurowi Zingatularianie (głębokomorskie skorupiaki) doprowadzając rodziców do rozkładu umysłowego przez (dosłownie) mówienie dupami.
Przeto gdy organowymi akordami zagrały miriady piszczałek poranka, a świt zabłysł oślepiająco w purpurowych szybach wielkiej złotej kopuły Domu Stanowego na wzgórzu, Randolph Carter zerwał się z krzykiem z łóżka w swym pokoju w Bostonie. Ptaki śpiewały w ukrytych ogrodach, a woń rozpiętych na treliażach pnączy płynęła z altan, które wzniósł jego dziadek. Klasyczny kominek, rzeźbiony gzyms i przyozdobione groteskami ściany jaśniały pięknem i światłem, a z legowiska przy piecu podniósł się z ziewnięciem nadobny czarny kot zbudzony nagłym krzykiem i zerwaniem się pana. Hen zaś w nieskończonej dali, za Bramą Głębszego Uśpienia i zaczarowanym lasem, za krainami ogrodów, Morzem Cereneryjskim i półmrocznymi wyżynami Inganoku, pełzający chaos Nyarlathotep wkroczył nachmurzony do onyksowego zamku na szczycie nieznanego Kadath w zimnej pustaci i dręczył grubiańsko łagodnych bogów Ziemi, którym przerwał był znienacka wykwintne hulanki w cudownym mieście zachodzącego słońca.
Prawda jest kobietą, albowiem prawda to piękno, a nie przystojność, myślał sobie Ridcully, gdy senat zajmował miejsca, pomrukując przy tym niechętnie. To dobrze tłumaczy powiedzenie, że kłamstwo może cały świat oblecieć, zanim prawda włoży buty. Musi przecież zdecydować, którą parę włożyć – pomysł, że kobieta z taką pozycją miałaby tylko jedną, wykracza poza granice racjonalnej wiary. Właściwie, jako bogini, ma na pewno wiele par i tyleż wyborów: wygodne buty dla prostych, domowych prawd, podkute i ciężkie dla prawd nieprzyjemnych, proste chodaki dla prawd uniwersalnych i może też jakieś klapki dla prawd oczywistych.
(...)
Prawda, stojąc przed swą ogromną garderobą, wybrała buty z czarnej skóry na wysokich szpilkach – najodpowiedniejsze dla prawdy tak bezczelnej.
Problem z większością środków transportu polega na tym, że nie są warte związanego z nimi zachodu.
Na Ziemi - kiedy jeszcze istniała, nim ją zniszczono, by zrobić miejsce nowej hiperprzestrzennej trasie szybkiego ruchu - istniał problem samochodów. Ludzie godzili się z wieloma niewygodami, wyciągając z ziemi, gdzie był bezpiecznie schowane, olbrzymie ilości czarnego, lepkiego błota, przerabiając je na smołę, by zakryć kolejne połacie ziemi, spalając je, by zapełnić dymem powietrze, i wylewając resztki do mórz. Niewygody te przeważały nad korzyściami płynącymi z możliwości szybkiego przenoszenia się z miejsca na miejsce. Zwłaszcza że tam, dokąd się dotarło, w wyniku wymienionych przed chwilą działań, wyglądało podobnie jak tam, skąd się przybywało, to znaczy, ziemia była przykryta smołą, powietrze wypełnione dymem, a rzeki prawie całkiem pozbawione ryb.
Kim jesteś? – zapytał książę, patrząc przybyszowi w oczy. - Janek, miłościwy panie. - Janek. Jaki Janek? Wyglądasz na coś w rodzaju rycerza, ale albo ubiegłego, albo przebranego, albo nieznającego obecnych trendów ubioru. - Jam jest Janek, skromny rycerz herbu „Pół krowy”. Podróżuję jednak jako zwykły człowiek, bo takie jest moje przeznaczenie. - Herb „Pół krowy”? Nie słyszałem o takim rodzie. A którą to część krowy nosisz w swoim herbie? - Co proszę? – Janka zaskoczyło to pytanie. - Masz w herbie tył krowy z wymionami, dupą i ogonem czy przód z ryjem, karkiem i rogami? - Moje pół krowy jest czarne na czerwonym tle i zdecydowanie to jej przód, panie. Proszę pozwolić mi przejechać i kontynuować mi moją przygodę. - A o jakiej przygodzie powiadasz? – Bolesław zainteresował się nie na żarty. - Bitka i sława są mi obce. Poszukuję damy mojego serca, którą uwolnię z wieży, pokonam smoka i oddam jej moje usługi. - Chyba odwrotnie. Najpierw pokonasz smoka, a dopiero potem uwolnisz ją z wieży. Twoja kolejność byłaby lekko nieroztropna. Ale, ale… Jak zwie się twoja wybranka? Cóż to za królewna wzdycha przez okno za swoim wybawcą?
© 2007 - 2025 nakanapie.pl