Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lub dusko", znaleziono 33

Deska nie oddaje ciosów.
Serce moje to nie deska, po której można stąpać.
Obawiam się, że deską to ja byłem tak ze 20 pączków temu.
Może to tak jak z szybkim czytaniem. (...) Ci, którzy to potrafią, szczycą się, że mogą pochłonąć grubą książkę od deski do deski za jednym posiedzeniem, ale faktycznie wychwytują tylko ogólny sens. Jeśli zapytać ich o szczegóły, zwykle się gubią.
Może to tak jak z szybkim czytaniem. (...) Ci, którzy to potrafią, szczycą się, że mogą pochłonąć grubą książkę od deski do deski za jednym posiedzeniem, ale faktycznie wychwytują tylko ogólny sens. Jeśli zapytać ich o szczegóły, zwykle się gubią.
Sarkazm to ostatnia deska ratunku, dla osób o upośledzonej wyobraźni.
Sarkazm to ostatnia deska ratunku, dla osób o upośledzonej wyobraźni.
Sarkazm to ostatnia deska ratunku, dla osób o upośledzonej wyobraźni.
Sarkazm to ostatnia deska ratunku, dla osób o upośledzonej wyobraźni.
Sarkazm to ostatnia deska ratunku dla osób o upośledzonej wyobraźni.
-(...) Teraz przygotuj się, odpalam rzeczywistość. Może zaboleć.
To było jak uderzenie w twarz.
Deską.
Narkotyki nie mają już nic wspólnego z książkami czy sztuką, nawet dzisiejsza muzyka jest dla ludzi z mojego pokolenia zbyt mechaniczna. Ostatnim ruchem młodzieżowym, jaki rozumieliśmy, był punk – ale punk był autentyczny jedynie przez chwilę. Potem narkotykowe pokolenie lat sześćdziesiątych musiało już przyglądać się dzieciom epoki thatcherowskiej, trzydziestoparolatkom obracającym fantastycznymi sumami pieniędzy i wciągającymi kokainę, by utrzymać się w transie robienia kasy. Wiem, że w latach sześćdziesiątych narkotyki wielu ludziom spierdoliły życie, ale i tak mam wrażenie, że teraz ćpa się w sposób o wiele bardziej paskudny i bezsensowny. (s.41).
Uprawialiśmy seks, ponieważ nie chcieliśmy być nieuprzejmi wobec kogoś, kto nam go zaproponował lub trafił do naszego łóżka. Bardzo trudno było nie rżnąć się z kimś, kto miał na to ochotę, i nie mieć zarazem poczucia winy, że jesteśmy niegrzeczni. Sądzę, nie, jestem pewna, że wielu ludzi spało ze swoimi przyjaciółmi, znajomymi i obcymi, których wcale nie pożądało. Sądzę też, że w większej mierze dotyczyło to kobiet, niewiele z nich bowiem – stwierdzam to z przykrością – było nazajutrz rano równie zadowolonych, jak żegnający je z radosnym uśmiechem mężczyźni. (s.53).
W epoce thatcherowskiej biadoliliśmy: „Nie, nie, wcale nie o to nam chodziło!”. Thatcher była naszym przekleństwem, zupełnym przeciwieństwem tego, jak sobie wyobrażaliśmy przyszłość, być może jednak właśnie z naszego nieporządnego myślenia wyrodził się, przynajmniej w wymiarze retorycznym, radykalny indywidualizm wyznawany przez jej rząd. Fundamentalne stwierdzenie Thatcher, że „nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo”, można bez trudu wywieść z idei postawienia "ja" na pierwszym miejscu, która dla wielu z nas wydawała się w latach sześćdziesiątych zupełnie nieproblematyczna. (s.75).
Prawda jest zaś taka, że małe dzieci są cudownie zaprogramowane do uczenia się na pamięć. Po co rozumieć alfabet czy tabliczkę mnożenia, skoro można je sobie bezmyślnie wyskandować i w ten sposób wbić sobie szybko do głowy na całe życie? (…) Myślę, że utrudniliśmy nauczanie początkowe, zarówno uczniom, jak nauczycielom, domagając się, by dzieci wszystko rozumiały. Dziś powiedziałabym im raczej: wykujcie wszystko, co da się wykuć automatycznie, i zostanie wam mnóstwo czasu na zastanawianie się, co to właściwie znaczy. (s.94).
- Nikczemni! - krzyknąłem. - Nie udawajcie dłużej! Wyznaję wszystko! Zerwijcie te deski! To tam! To tam! To – trzepot jego straszliwego serca!
Kiedy myślisz, że gorzej już być nie może, zacznij się walić deską po nodze. Zobaczysz jaką poczujesz ulgę gdy przestaniesz.
Zawsze uważałem, że przemoc to ostatnia deska ratunku ludzi niekompetentnych, a puste groźby są wyłączną domeną krańcowych nieudaczników.
Nie­któ­rzy po­ja­wia­ją się w na­szym życiu z ja­kie­goś po­wo­du, inni zo­sta­ją na jeden sezon, a jesz­cze inni – do gro­bo­wej deski.
Podobno to nieprawda, że tylko w bajkach zdarzają się tacy szczęśliwcy, którzy trafiają na tę prawdziwą miłość za pierwszym razem. Taką od przedszkola do grobowej deski.
- Zawsze uważałem- rzekł konfidencjonalnie- że przemoc to ostatnia deska ratunku ludzi niekompetentnych, a puste groźby są wyłączną domeną krańcowych nieudaczników.
Tom Waits śpiewa jak aktor, na którego zawaliła się dekoracja. Zrujnowana scena, złomowisko tektury, deski, szmaty - wszystko, co miało przedstawiać świat, a on w środku tego, tak jak ja w środku tej podróży, sześćdziesiąt na godzinę z jednym niedopalającym cylindrem.
Zbierałem deski, resztki starych mebli, w końcu skleciłem z nich coś w rodzaju domku na drzewie. Trzeba było wykazać się bujną wyobraźnią, aby dopatrzyć się w tej zbieraninie zarysu zwartej struktury, ale mogłem stąd doglądać okolicy i ukryć się tu przed światem.
Kinga, powiedz, jak to jest możliwe? Pijesz jak facet, klniesz jak facet, znasz się na piłce jak facet, a czasem zachowujesz się jak najdurniejsza platynowa blondi z Manieczek? Miał ci wyznać miłość do grobowej deski z bukietem róż?
Rincewind uniósł głowę i uchylił kapelusza.
- Bardzo panów przepraszam - powiedział. - Czy to sala 3B?
I rzucił się do ucieczki.
Deski podłogi jęknęły pod jego stopami. Z tyłu ktoś wykrzyczał przydomek Rincewinda, który brzmiał: „Nie pozwólcie mu uciec!”.
Tłumaczyłam sobie, że tak jest najlepiej. Że skoro i tak by ją zdradzał, to przecież lepiej, żeby robił to ze mną niż z jakąś obcą kobietą, która mogłaby go czymś zarazić, okraść, szantażować, wyciągnąć mu z teczki cenne firmowe tajemnice. Tak, to brzmiało jak z Moralności Pani Dulskiej.
Dom jak kurnik, taki, że gdyby się oprzeć albo kopnąć, to wszystkie deski poleciałyby na ziemię, a część złamałaby się wpół, zbutwiałe to wszystko. Że im przez lata na łby nie pospadało, to nie wiem. Może chodzili na placach i nie darli się przy pieprzeniu, ani w czasie chryi, inaczej tego nie widzę.
Kiedy cztery lata temu obiecywał Miriam miłość, wierność i oddanie do grobowej deski, obiecał coś jeszcze: ilekroć będzie zmuszony zostawić ją samą, by zniknąć z powodu weekendowej konferencji w miejscu oddalonym od domu o setki kilometrów, zadzwoni o dwudziestej pierwszej, by usłyszeć jej głos. Tak też robił.
Większość ludzi żyje wówczas złudną nadzieją, która daje jakikolwiek sens do opuszczenia łóżka każdego poranka. Wiara, że złe czasy w końcu miną, bywa ostatnią deską ratunku. Po niej zostaje jedynie obłęd, którego macki obejmują szyję tak długo, aż całkowicie braknie powietrza.
Gdyby nie dzwonek, lista naszych win i grzechów byłaby dłuższa od pełnej zakrętasów Dumki. Od linii lasów otaczających Dąbrówkę. I od horyzontu, który udawał, że w Dąbrówce są miejsca, gdzie niebo i ziemia spotykają się w pół drogi, jak dobrzy przyjaciele. Pomyślałam, że my też jesteśmy takim horyzontem... Tylko udajemy.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl