Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "ma a dave", znaleziono 30

Nic nie jest nam dane ot tak, na zawsze. A już zwłaszcza życie.
„Nie dane mu było przeżyć nawet jednego życia, a przecież mógł mieć ich wiele.”
Jeśli pokażesz, że się przejmujesz, zginiesz. Pokażesz strach, zginiesz. A jak nic nie pokażesz, to może będzie ci dane przeżyć.
Kochałam cię wtedy, teraz cię kocham i będę kochać, dopóki nie skonam, a nawet dłużej, jeśli będzie mi to dane.
Tamtego majowego dnia, kiedy zdecydowała się spakować czerwoną walizkę, zrozumiała, że nic nie jest dane na zawsze, a żadna relacja nie jest stała.
Straciłam karierę, którą miałam na wyciągnięcie ręki, i w najgorszy możliwy sposób przekonałam się, że nic nie jest dane nam na zawsze, a spełnione marzenia mogą w ułamku sekundy przeistoczyć się w koszmar.
(...) wolność i pokój nie są dane raz na zawsze, a poczucie bezpieczeństwa może okazać się iluzoryczne, nie tylko przez różnorodne klęski żywiołowe, ale i na to, że natura ludzka i prawa rządzące światem pozostają od wieków niezmienne.
Na rano zdążono już połączyć wszystkie dostępne dane w to, co Amerykanie mają najprawdopodobniej na myśli, kiedy mówią o "wiadomościach" - a tak naprawdę myślą oni sobie: "Opowiedz mi bajeczkę" i upewnij się, że ma początek, środek i coś w rodzaju końca.
Wydostali się na podwórze. Chociaż w oddali rozpościerał się przepiękny widok kwitnących pól, nie dane im było go podziwiać. Perspektywę zasłaniały cztery wielkie kontenery po brzegi wypełnione śmieciami, a pod nimi grasowały koty.
Gdyby to było prawdą, gdyby Lo okazał się chory, co powinna zrobić
Gioia? Ostrzec jego ojca i złamać dane słowo czy nie wtrącać się?
W pierwszym przypadku na pewno straciłaby go, ponieważ nie wybaczyłby
jej nigdy, że zdradziła jego sekret, a w drugim... a w drugim nie wie, co by
się stało. Jak długo może się jeszcze ukrywać? Jak długo między nimi będzie
tak jak jest teraz?
Śmierć uczy nas kochać życie, a najbardziej innych ludzi, tak samo śmiertelnych, tak samo pełnych odwagi i lęku, tak samo wychylających się tęsknotą poza granice fizycznego istnienia i budujących z miłością tę przyszłość, której nie będzie dane im oglądać.
Pewnego dnia będę musiał wrócić do domu, pomyślał, a wcześniej stworzyć dom, do którego mógłbym wracać. Zastanawiał się, czy dom to coś, w co po jakimś czasie zamienia się dane miejsce, czy też coś, co znajdujemy w końcu, gdy dostatecznie długo do niego dążymy.
Byliśmy dla siebie snem – czymś, o czym najlepiej byłoby zapomnieć zaraz po przebudzeniu. To był jednak taki sen, który jeszcze śnisz, a już wiesz, że to mara, więc nie chcesz się obudzić. A gdy otwierasz oczy, usiłujesz zapamiętać każdy szczegół. Ten czas był tylko dla nas. Miał pozostać naszą słodką tajemnicą, a my postanowiliśmy dołożyć wszelkich starań, żeby nadrobić to, co już więcej nie będzie nam dane...
Artykuł Bogosta obnażył problem bezpieczeństwa danych na Facebooku, na który do tej pory nie zwrócono uwagi: jeśli dane raz "wyjdą" z Facebooka, to nie ma już możliwości, by je odzyskać i mogą one już żyć własnym życiem. Obecnie Facebook nie może w żaden sposób nadzorować podmiotów trzecich, które pobrały jego dane między 2010 a 2014 rokiem. Ktoś gdzieś je ma. Może nie całe, ale większą ich część. Dlaczego ktoś nie miałby ich wykorzystać ? Przecież w dalszym ciągu mają wartość rynkową. Bazy danych mogą być sprzedawane albo rozdawane. Niektóre być może zniszczono. Nikt tak naprawdę nie wie, co się stało ze wszystkimi prywatnymi danymi. I niezależnie od tego, ile czasu minęło, jeśli użyjemy ich ponownie w samym Facebooku, wzbogacą się o te dane, które wzbogacił się sam Facebook od tamtych czasów.
Wszyscy, a na pewno niektórzy z nas, mamy poważną wadę. To co jest dla nas najważniejsze, potrzebne do życia, bierzemy za oczywiste, za dane. Powietrze. Wodę. Miłość.
Jeśli jest obok was ktoś, kogo kochacie, jesteście szczęściarzami. A jeśli ta osoba i was darzy miłością - możecie mówić o prawdziwym błogosławieństwie. Jeśli zaś marnujecie czas dany wam na tę miłość, jesteście głupcami!
Uważała, że każdy człowiek pojawia się z jakiegoś określonego powodu na tym świecie. A skoro jej dane było zobaczyć tyle ludzkich trosk, to najwyraźniej miała wykorzystać to doświadczenie w słusznym celu. Co prawda nie była pewna, co miało być tym celem, ale jeśli los zdecydował, że miały ją spotkać właśnie takie doświadczenia, to nie mógł jej przecież skazać na nie bez powodu.
A jeśli może niektóre rzeczy dostrzegam trochę wcześniej, niż stają się powszechnie widoczne nie ma w tym zgoła niczego nadprzyrodzonego ani niczego, czym mógłbym się pochwalić. Po tym wszystkim, co w ostatnim półwieczu dane mi było przeżyć i przeczytać, przewędrować, zobaczyć i wysłuchać, przemyśleć i przemodlić, byłoby – na opak – czymś nienaturalnym, dziwnym i zawstydzającym, gdyby nie przyniosło to żadnych owoców.
- Wiedzieliśmy, że wszystko to kiedyś wezmą diabli - podjął wreszcie - ale przypatrywaliśmy się temu biernie. Powinny być jakieś nagrody za tego typu głupotę.
- Może wiedzieliśmy, ale nie potrafiliśmy w to uwierzyć - zasugerowała Lucy.
- Wiara. - Prychnął pogardliwie. - Mógłbym pocałować tysiąc krzyży. Pierdolić wiarę. Wierzyć można w Boga - ciągnął z goryczą. - W miłość. W zaufanie. Wierzę, że mogę ci zaufać. Wierzę, że mnie kochasz. - Uniósł ironicznie brew. - Wierzę, że Bóg patrzy na nas z góry i śmieje się wniebogłosy.
Wypił łyk drinka, a potem postawił kieliszek do martini na barze i zaczął go obracać machinalnie w palcach, gapiąc się na krążące w nim oliwki.
- Tu nie chodzi o wiarę. Myślisz, że ktoś taki jak Catherine Case z Las Vegas naprawdę w coś wierzy? Chodzi o to, żeby patrzeć i widzieć. Czyste dane. W dane się nie wierzy, tylko się je sprawdza. - Skrzywił się. - Gdybym miał wskazać palcem chwilę, w której naprawdę spierdoliliśmy sprawę, wybrałbym tę, w której uznaliśmy, że dane to coś, w co można wierzyć bądź nie.
Dane, odnoszące się do dwudziestu pięciu poprzedników cesarza Mikołaja, pozwalają się zszeregować w następujący sposób.
Na dwudziestu pięciu władców Rosji - dwunastu było zamordowanych, sześciu zmarło śmiercią podejrzaną, nasuwającą prawdopodobieństwo zabójstwa, jeden odebrał sobie życie, a sześciu doczekało się śmierci naturalnej, t. j. w różnym stopniu i wieku chorobami sprowadzonej.
Da się sprawdzić, czy określone dane zostały ostatnio wyszukane? A jeśli tak, to przez kogo? - dopytywała agentka Fisher.
- Możemy spróbować. Jeśli wyszukiwania prowadzono wewnętrznie, nasze szanse znacząco wzrastają. Jeśli natomiast do bazy włamał się z zewnątrz, będzie o wiele trudniej.
- Jak bardzo?
- Wszystko zależy od tego, jak dobry jest haker i jak starannie zamaskował swoje ślady. Wtedy odpowiedź będzie się wahać od „cholernie trudno” do „nie da się”.
– Panie pułkowniku, zerknięcie na dane to nie jest włamanie, a poza tym nie ma lepszego sposobu na ulepszanie systemu niż wyszukiwanie jego najsłabszych punktów. Można więc powiedzieć, że kontrolujemy systemy w ramach pracy.
– Dobra, rozumiem! – Rafał najwyraźniej dał za wygraną. Choć nie był zwolennikiem łamania prawa czy chociażby naginania procedur, to wiedział doskonale, że praca operacyjna bardzo często bazuje na pozyskiwaniu informacji ze źródeł dalekich od legalnych.
Jednym z najzwyklejszych i najbardziej rozpowszechnionych przesądów jest mniemanie, że każdy człowiek ma tylko jakieś dane, określone cechy, że są ludzie dobrzy, źli, mądrzy głupi, energiczni, apatyczni itd. Ludzie nie są tacy. Możemy powiedzieć o człowieku, że bywa częściej dobry niż zły, częściej mądry niż głupi, częściej energiczny niż apatyczny, i na odwrót; ale będzie nieprawdą, jeśli powiemy o jakimś człowieku, że jest dobry albo mądry, a o innym, że jest zły albo głupi.
Wszystko jest po coś. Ktoś tam u góry to planuje, mając w tym jakiś cel, a nam maluczkim niekoniecznie jest dane to pojąć. Pisząc to chcę jedynie, byś zrozumiała, że jedno wydarzenie pociąga za sobą inne i ze złych tragicznych rzeczy, mogą narodzić się te piękne. Nie na darmo mówią, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tego się trzymaj, idąc przez życie! Porażki przyjmuj z pokorą, wyciągaj z nich wnioski, przekuwaj je w zwycięstwo. I kochaj całą sobą. Pamiętaj, wszystko jest możliwe.
Wracam do tego, od czego zacząłem. Że Polakowi ani nie przyjdzie do głowy to, co od Niemca nawet nie wymaga myślenia, bo jest mu to dane jak odruch bez mała automatyczny. Może się wić jak piskorz i w duchu przeklinać cały świat, ale - na przykład - nie wsiądzie do wagonu pierwszej klasy, mając bilet na drugą. Nie zrobi kroku dalej, gdy przeczyta, że przejście wzbronione. Nie nazwie piwem żadnego napoju, który nie jest zgodny z tzw. Reinheitsgebot. Z Polakiem - odwrotnie. Zakazu nie zauważy. Wejdzie na chama. Nie podporządkuje się. Zrobi piwo "supermocne". Zapije i zapomni. A przede wszystkim - rządzić sobą nie da.
Naraz przypomniało jej się, co powiedział Biernat, kiedy na krótko dostała się w Szamotułach pod jego skrzydła. Stary wyga chętnie dzielił się z nią swoim doświadczeniem, czując, że zrobi z tego dobry użytek.
– A tak w ogóle to patrz zawsze na twarz rozmówcy. Musisz patrzeć na ludzi i obserwować, jak reagują na twoje słowa, na twoje pytania. Czy się czerwienią, czy mrugają nagle zbyt szybko, czy się pocą, czy wybałuszają oczy, czy rozszerzają dziurki nosa. Obserwuj i analizuj dane, których dostarczają ci bezwiednie przesłuchiwani. To bardzo ważna umiejętność dla każdego oficera śledczego.
"Żaden malarz czy rzeźbiarz nie oddał by mu sprawiedliwości. Żadne zdjęcie nie przedstawiłoby go takim, jakim dane jest mi go ujrzeć. Przede mną stoi wysoki, szczupły, wysportowany mężczyzna, ubrany w czarne spodnie od garnituru oraz wypolerowane na błysk buty tego samego koloru. Biała koszula z podwiniętymi rękawami odkrywa fragment tatuażu. Wygląda po prostu idealnie – oliwkowa skóra, ciemne włosy, dłuższe u góry, starannie zaczesane na bok, a także dwudniowy zarost, po którym chciałabym przejechać dłońmi. Ale największe wrażenie robią czarne oczy. Wydaje mi się, że za chwilę zostanę przez nie pochłonięta. Kiedy marszczy gęste brwi, przyglądając mi się intensywnie, wygląda jak anioł. Anioł ciemności. Emanuje energią, której nie da się ogarnąć. Mroczny, tajemniczy, a jednocześnie fascynujący”.
Dziwni z was ludzie, chrześcijanie - stwierdziła gorzko. - Krzyżujecie własnego Boga, nieufnością odpłacacie za pomoc, modlicie się w świątyniach, a zaraz potem wygadujecie co najgorsze o waszych sąsiadach i wydawałoby się, że cieszycie się z ich nieszczęść. Wolicie przyjąć posługę od kogoś, o kim wiecie, że zupełnie nie zna się na tym, co robi, aniżeli od kogoś, kto już po wielokroć udowodnił, że coś potrafi, ale różni się od was. Wolicie rodzić dzieci martwe, niż takim porodom zapobiegać. Nie pozwalacie kobietom pozbywać się owoców ich łon na samym początku ich istnienia, ale kiedy dziecko się narodzi, a matka umrze, nie obchodzi was, co z tym dzieckiem się dzieje. Nie potraficie docenić bogactwa i piękna, które jest wam dane i wszystko odważacie błyszczącym metalem, który was przecież nie nasyci, gdy przyjdzie czas głodu. Kłaniacie się bogaczom, nawet jeśli nie są dobrymi ludźmi i bez poważania traktujecie biedaków, nawet gdyby byli dobrzy. Słuchacie medyków, którzy uczyli się z ksiąg, a boicie się waszych uzdrowicieli, choć wiedza ich płynie z doświadczeń pokoleń i mądrości branej z ziemi, która nas nosi. Kłaniacie się krzyżom z martwego drewna, a nie dostrzegacie boskich darów, które was otaczają.
9 lutego 1945 roku, Generalfeldmarschall Ferdinand Schörner, dowódca Heeresgruppe "Mitte" (Grupa Armii "Środek"), złożył raport Oberkommando des Heeres o sytuacji w twierdzy. Przedstawił w nim swoją ocenę możliwości obronnych oraz podał szczegółowe dane dotyczące jej załogi. Według Schörnera, ogólna liczba uzbrojonych wynosiła 4562 osoby, w tym 2860 żołnierzy wojsk lądowych, 455 z jednostek Luftwaffe, 274 policjantów oraz 973 członków Volkssturmu. Broń, którą dysponowały siły niemieckie, to 291 karabinów maszynowych, 18 ciężkich dział, w większości zdobycznych, 6 ciężkich dział przeciwlotniczych, 30 lekkich działek przeciwlotniczych 3710 sztuk panzerfaustów. Zapasy żywności miały wystarczyć na 3 miesiące. Schörner ocenił szanse obrony twierdzy na bardzo niewielkie, głównie ze względu na nieukończenie na czas prac fortyfikacyjnych oraz niedostateczne przygotowanie w ludziach, sprzęcie i amunicji. Zwrócił również uwagę na konieczność obrony okolicznych wzgórz, gdyż zajęcie ich przez Rosjan, będzie miało fatalne skutki dla miasta. W końcowej części raportu stwierdził, że "Głogów i Wrocław wypełniły swoje zadania w obronie linii Odry i obecnie nie są w stanie dłużej się bronić ze względu na zbyt małe siły i niewielką ilość amunicji", sugerując, że dalszy opór jest bezcelowy. Nie tylko Schörner dostrzegał bezsens planowanej obrony Głogowa. Przekonanie takie panowało także pośród dużej części znajdujących się w twierdzy żołnierzy i oficerów. Podobny pogląd mieli mieszkańcy, urzędnicy, duchowni, a nawet przedstawiciele aparatu partyjnego. https://www.facebook.com/festungglogau1944.1945/
Wojsko kontra anarchia Nie tylko wojskowi wiedzą, że mądre decyzje poprzedza dobre rozpoznanie oraz że trzeba być blisko ludzi i ich spraw, jeśli chce się uniknąć „błędów i wypaczeń” poprzedników (mam na myśli rządzące wcześniej ekipy PZPR). Z napływających meldunków wynikało, że oficerów przyjęto życzliwie i z nadzieją, iż „zaprowadzą porządek”. Ludność wiejska i małomiasteczkowa odczuwała dolegliwie skutki dezorganizacji państwa, braki w zaopatrzeniu, bezkarność biurokracji, korupcję i inne systemowe właściwości gospodarki niedoborów. W drugim etapie, 13 listopada 1981 r., wyjechały na rekonesans do 500 wytypowanych zakładów pracy wojskowe grupy operacyjno-kontrolne (ok. 200 grup kadry zawodowej i żołnierzy służby zasadniczej, którym właśnie przesunięto termin przejścia do rezerwy). Ich sprawozdania uzupełniły opis stanu gospodarki państwowej i nastrojów ludności. Pokazały dezorganizację produkcji w przedsiębiorstwach, braki surowców, nierytmiczność dostaw kooperacyjnych, bezwład zarządzania, no i dyrekcje sparaliżowane strajkami (kilkadziesiąt miesięcznie). Zebrane informacje analizowano w Komitecie Obrony Kraju oraz w Sztabie Generalnym i z odpowiednimi wnioskami przedkładano gen. Jaruzelskiemu, a potem do wiadomości zainteresowanym ministrom i wojewodom. Wyniki kontroli były zatrważające, pokazywały państwo w stanie anarchii. Oczywiście należało brać pod uwagę, że tego rodzaju sprawdziany mogą zniekształcać rzeczywistość przez to, że są nastawione na wyciąganie ułomności i tępienie zła, wychwytują zjawiska negatywne, żeby im zapobiec w przyszłości. Dla jasności sytuacji zaraz po powrocie terenowych grup operacyjnych do macierzystych jednostek (20 listopada) wyekspediowano w teren (25 listopada) – do większych miast i wszystkich miast wojewódzkich – miejskie grupy operacyjne w składzie 7-14 żołnierzy. W ten sposób uruchomiono bezpośredni strumień informacji, stały kontakt ze społeczeństwem z ominięciem szczebli pośrednich, a więc bez możliwych deformacji przez biurokrację. Dane te w zestawieniu z informacjami urzędowymi i oficjalną sprawozdawczością pozwalały dojść do obiektywnego stanu rzeczy. Na wszystkich trzech etapach wprowadzania grup operacyjnych (gminnych, zakładowych i wielkomiejskich) aktywność wojska miała wieloraki charakter, przede wszystkim była to działalność interwencyjna i kontrolna. Pomagano ludziom rozwiązywać problemy, zdawałoby się, dotąd nie do pokonania. Zginie pól miliona ludzi Analiza wydarzeń po ewentualnym wkroczeniu wojsk radzieckich do Polski w 1981 r. Wariant „tragiczny” Wariant ten może praktycznie wchodzić w rachubę, jeśli rozwój sytuacji w Polsce zagrozi – zdaniem kierownictwa radzieckiego – politycznemu status quo w części Europy pozostającej pod radziecką kontrolą. Może być wywołany przekonaniem kierownictwa radzieckiego, że sytuacja w Polsce jest dramatyczna lub bliska dramatu – czemu sprzyjać może np. dezinformacja przez nieodpowiedzialne źródła informacji. Wkroczenie wojsk radzieckich wywoła odruchowy kontratak ze strony części polskich oddziałów wojskowych, które prawdopodobnie odmówią w takiej sytuacji posłuszeństwa swym dowódcom lub zaatakują oddziały radzieckie pod ich kierownictwem (ci sami dowódcy, gotowi dziś do wykonania wszelkich zobowiązań sojuszniczych i zaangażowani w propagandę przyjaźni polsko-radzieckiej, zachowają się w sytuacji takiego konfliktu w sposób drastycznie odmienny od swej dotychczasowej postawy). Wojska radzieckie będą musiały również przełamać zbrojny opór wielomilionowych załóg robotniczych, któremu będą towarzyszyły spontaniczne a straceńcze akcje części młodzieży. Opór ten, wobec przewagi wojsk radzieckich, zostanie dość szybko przełamany przy dużym rozlewie krwi i liczbie ofiar od 100 do 500 tys. Partia polska rozpadnie się podczas pierwszych dwóch dni kampanii lub też jej robotnicze organizacje zadeklarują swą szeroką gotowość walki z armią radziecką, sekretarze organizacji partyjnych będą musieli wręcz opowiedzieć się w taki sposób, ponieważ te elementy w partii, które uchylą się od gotowości walki, mogą to przypłacić nawet życiem. Armia radziecka zostanie uznana za armię okupacyjną, a zakłady pracy podejmą strajk generalny. Kierownicy polityczni armii radzieckiej będą zapewne próbowali powołać rząd, prawdopodobnie spośród elementów umiarkowanych i nieskompromitowanych, ale jest niemal rzeczą oczywistą, że każda taka osoba przy najlepszej nawet swej dobrej woli zostanie uznana przez społeczeństwo polskie za kolaboranta, oburzenie wobec takich postaw będzie silniejsze nawet niż wobec armii uznanej za okupacyjną, wyrażać się będzie w samosądach na takich osobach i zamachach z wyroku podziemnych sądów. W ciągu krótkiego czasu rozwinie się cała typowa dla polskich tradycji podziemna struktura państwowa, analogiczna do funkcjonującej podczas okupacji hitlerowskiej, ze swymi władzami, sądownictwem, oświatą itp. (35 lat propagandy wspomnień wojennych nie tylko zbudowało legendę Polski Podziemnej, ale przekazało społeczeństwu polskiemu szczegółowy instruktaż środków i metod działania). Współpraca z armią radziecką, uznaną za armię okupacyjną, będzie traktowana jako kolaboracja i karana wyrokami podziemnych sądów. Ruch oporu, zgodnie z tradycją, obejmuje całe społeczeństwo, z dziećmi włącznie. Próby ewentualnych eksterminacyjnych represji pogłębią tylko wrogość i nienawiść. Stan okupacyjny będzie musiał się przedłużać, wymagając stałej obecności w Polsce około 30 do 50 dywizji. Opór Polski będzie prowokować napięcie w krajach sąsiednich, gdzie w tej sytuacji pojawią się zapewne oznaki kryzysu i ataki na system władzy, z tendencją do przekształcenia się w otwarty bunt. Konieczność skoncentrowania na terenie tych krajów dalszych 20 do 50 dywizji może oznaczać hasło do wzrostu niepokojów w radzieckich krajach nadbałtyckich, a następnie na Środkowym Wschodzie, ponieważ wytworzy się swoisty łańcuch „korzystania ze sposobności”. Kukliński: fakty przeczą mitom 7 marca 1946 r. Kukliński został aresztowany, oskarżono go o napad rabunkowy z bronią w ręku. 13 kwietnia 1946 r. z aresztu wyszedł. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie mogłyby dać materiały z jego teczki personalnej. Nie ma ich jednak. Jak wspomniałem, na przełomie lat 1952-1953 większość dokumentów została z niej wyjęta. Teczkę tę odtwarzano w roku 1958. Może więc potrzebne informacje dałoby się znaleźć w aktach sądowych? Nic z tych rzeczy. W roku 1992 (!) usunięto z nich dokumenty prowadzonego wówczas przeciwko Kuklińskiemu śledztwa. Nie wiadomo, kto to zrobił ani na czyje polecenie. A wiele epizodów z życia Kuklińskiego, zwłaszcza tych sprzed czyszczenia teczki, czyli sprzed 1953 r., jest bardzo zagadkowych. W roku 1948, dwa lata po aresztowaniu, rozpoczął naukę w Oficerskiej Szkole Piechoty nr 1 we Wrocławiu. Dlaczego go przyjęto? Dlaczego aresztowanie z roku 1946 uznano za nieznaczące? Tego nie wiemy. W 1950 r. decyzją szefa Sztabu Generalnego WP gen. broni Władysława Korczyca Kukliński został wydalony z uczelni. I to w sposób radykalny – nie zaliczono mu trzech lat pobytu w niej i skierowano do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Ale już dwa tygodnie później ten sam gen. Korczyc zdecydował o przywróceniu Kuklińskiego do szkoły. Sprawą tą zajmował się również główny inspektor szkolenia gen. broni Stanisław Popławski. Kukliński został wydalony nie tylko ze szkoły, ale również z PZPR. Ale szybko, na mocy decyzji Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej przy KC, członkostwo mu przywrócono. Do akt jego sprawy były dołączone dokumenty Informacji Wojskowej. Jeżeli na temat współpracy Kuklińskiego z Informacją Wojskową od lat 40. możemy tylko spekulować, to pewne jest, że od 1962 r. był nie tylko zwykłym oficerem Wojska Polskiego, ale również agentem WSW. Używając języka polskiej prawicy, donosił wojskowej bezpiece na kolegów. Co mało zaskakujące, tak chętnie o sobie mówiący Kukliński o tym, że był tajnym współpracownikiem WSW, nigdy nie wspomniał. A był, jak wynika z zapisów w karcie, pożyteczny. Odbierający od niego informacje funkcjonariusze kontrwywiadu mieli o nim jak najlepszą opinię. „Oficer pozytywnie do nas ustosunkowany. Informuje nas chętnie”, czytamy w karcie. Kukliński ukrywał, że był tajnym współpracownikiem WSW – dziś zatem, zgodnie z obowiązującą ustawą lustracyjną, nie mógłby pełnić funkcji publicznych.
J. Lipiec, Rywalizacja i perfekcja, [w:] Kalokagatia, Kraków 1988, s. 17-21 W całym sporcie, we wszystkich jego dziedzinach dziś uprawianych, a nawet we wszystkich dających się przewidzieć przyszłościowych konkurencjach, w rodzaju dziesięciokilometrowego czołgania się w tunelu ze strzelaniem z łuku do rzutków co jedno okrążenie – a więc w sporcie uprawianym wczoraj, dziś i możliwym jutro, obowiązująca zasada wyczynu ponad przeciętność obejmuje dwa możliwe warianty wyłaniania zwycięzcy i zwycięstwa jako niezbędnego atrybutu każdego wydarzenia sportowego. Pierwszy – poprzez bezpośrednie pokonanie przeciwnika, czyli innego człowieka, innych ludzi. Drugi sposób – to zwycięstwo pośrednie, lecz poprzez bezpośrednie pokonanie granicy pewnej konwencjonalnej i abstrakcyjnej wartości, którą jest zazwyczaj tak zwany rekord, czyli dotychczasowa "najlepszość". Obydwie te formy współżyją ze sobą zgodnie w ramach tego samego zjawiska, jakim jest sport, choć prawdopodobnie wyznaczają inne drogi i inne cele dla gatunku ludzkiego. Nie chodzi, oczywiście, o to, że przebieg konkurencji, w której bliska obecność rozradowanego zwycięzcy i pokonanych współzawodników wyznacza inną dramaturgię zdarzeń, niż samotny bieg długodystansowca po rekord świata, po którego pobiciu wskazówka chronometru ani drgnie z emocji. Rzecz nie w tym, jaki jest konkretny, techniczny mechanizm oceny współzawodników, by spośród nich wyłonić zwycięzcę, niewątpliwie bowiem istnieją poważne różnice między ogłoszeniem zwycięstwa boksera przez nokaut z arytmetycznymi działaniami na wskaźnikach subiektywnych not sędziowskich w tańcach na lodzie. Osiągnięcie zwycięstwa, które jest celem najwyższym, bądź samo tylko pretendowanie do najlepszego rezultatu w sportowej konfrontacji inaczej kształtuje się w przypadkach gdy chodzi o wykazanie przewagi tu i teraz nad rywalami – inaczej zaś, gdy teraźniejszość ustępuje pola innym wymiarom: przeszłości i przyszłości, równocześnie stawiając barierę przyszłym próbom jej pokonania, zupełnie inaczej niż zwycięzca konkretnego biegu, skoku czy walki, którego nazwisko, co prawda, nie zawsze – bo tego nikt mu nie odbierze – zostanie w annałach i czasem w żywej pamięci ludzkiej (symbolem czego jest medal, absolutyzujący dany czyn), ale też naprawdę nie przekracza swym sukcesem pewnej chwili, danego teraz, tego momentu, kiedy właśnie wygrał w obrębie konkretnego wydarzenia. Pokonanie człowieka jest aktem jednorazowym i pod pewnym miejscem pozbawionym miejsca w historii, ponieważ nie ma sposobu, by przenieść dane zwycięstwo, osiągnięte w walce konkretnej, uwarunkowanej miejscem, czasem pogodą, samopoczuciem sportowców, na inny teren, w inny czas, w inny układ determinacji. Zwycięstwo nad drugim człowiekiem odnosi się więc tylko od tej chwili, w której zostało osiągnięte i za nieszkodliwą zabawę fantastów należy uznać na przykład plebiscyt na najwybitniejszego w świecie sportowca roku lub dywagowanie żurnalistów, czy futboliści węgierscy z czasów Puskasa, Bozsika i Koscisa pokonaliby Holandię Cruyffa, Needkensa i Ransenbrincka, bądź tez jak zakończyłby się pojedynek Joe Louis – Muhamed Ali. Osiągnięcie wyniku, który jest wartością wyraźnie określoną – zwykle liczbowo – pozwala natomiast umieścić każdy rezultat, uzyskany kiedykolwiek, gdziekolwiek i przez dowolnego człowieka (byle zostały zachowane pewne elementarne konwencje odnośnie do warunków, sprzętu i sposobu mierzenia) w pewnym ciągu dziejowym, zazwyczaj progresywnym, w którym poszczególne wartości (wyniki) są charakterystycznymi punktami tej skali. Mówiąc jeszcze inaczej: zwyciężając w bezpośredniej walce sportowiec osiąga przewagę nad innymi, tu i teraz zgromadzonymi sportowcami, zwyciężając zaś pośrednio, poprzez uzyskanie wybitnego wyniku osiąga przewagę nad wszystkimi ludźmi, którzy do tej pory próbowali podobnego działania, a także rzuca wyzwanie, każdemu następnemu, zmuszonemu automatycznie do przyjęcia walki nie z rekordzistą, ale z jego abstrakcyjnym tworem, czyli rekordem. Rozróżnienie to – występujące notabene nie tylko w sporcie, ale w wielu innych dziedzinach aktywności ludzkiej – pozwala właśnie na najjaskrawszym przykładzie, jakim jest sport, ukazać dwie tendencje uzewnętrzniania się stosunków między ludźmi. Jedna tendencja, którą nazwiemy rywalizacyjną, polega na tym, że człowiek swą wartość usiłuje określić poprzez wielokrotne, ale zawsze zorientowane na konkretne tu i teraz przyrównywanie się do pewnego konkretnego innego człowieka. Druga tendencja, mająca charakter perfekcjonistyczny, na dalszym planie zostawia postu lat bycia lepszym od kogoś innego, natomiast koncentruje się na wysiłku bycia lepszym od siebie samego, czyli od takiego, jakim się było uprzednio. Obie tendencje wyznaczają w założeniu nie kończący się nigdy program przyszłościowy: tendencja rywalizacyjna w ciągłym poszukiwaniu przeciwników, by się do nich przyrównać i pokazać, że się nad nimi góruje; tendencja perfekcjonistyczna w stawianiu sobie coraz wyższych wymagań, stałym przekraczaniem pułapu osiąganych uprzednio rezultatów. Rywalizacjonizm i perfekcjonizm dysponują tez – wedle swych skal wartości – różnymi granicami swych programów; dla pierwszego granicą tą jest być lepszym od wszystkich, dla drugiego – być po prostu bardzo dobrym, tak dobrym, jak to leży w możliwościach ludzkich. W rozwoju ludzkości – a więc w skali daleko szerszej niż wyznacza to rozwój człowieka Wyczynu Sportowego – obie te tendencje przeplatały się wzajemnie, żeby nie rzecz wprost: warunkowały się dialektycznie. Wydaje sie jednak, iż skoro zasadne jest przyjęcie samego rozróżnienia owych tendencji, to należy stwierdzić, że choć ruch społeczny w ogóle wykazuje głównie cechy rywalizacyjne, to rozwój w swej osnowie ma i musi mieć charakter perfekcjonistyczny, doskonalący. W rozwoju techniki produkcyjnej można to wykazać wprost: w gruncie rzeczy nie chodzi o to, by mieć urządzenia tylko lepsze od cudzych, ale mieć je najzwyczajniej dobrymi, sprawnymi, skutecznymi (i oczywiście lepszymi od swoich własnych dotychczasowych). W rozwoju swej osobniczej świadomości człowiekowi nie może na serio zależeć, by np. wiedzę matematyczną miał lepszą od kolegów w klasie, lecz by matematykę pojął jasno i wyraźnie. Ludziom pragnącym osiągnąć powiedzmy szczęście, spokój, szacunek nie może zależeć, by być tylko szczęśliwszymi od innych, spokojniejszymi i mniej deptanymi w swej godności, lecz aby mieć po prostu szczęśliwe, harmonijne i udane życie.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl