“- Ile ty właściwie masz lat?
- Tyle samo co mój język i nieco więcej niż zęby.”
“- Ile ty właściwie masz lat?
- Tyle samo co mój język i nieco więcej niż zęby.”
“Po moim ciele pełzło rozluźnienie i poczułam, że pierwsze procenty zaczynają docierać do mojego mózgu. Znak, że warto na chwilę przystopować, bo inaczej mnie walnie naraz i wtedy trzeba będzie mnie zbierać z podłogi.”
“Podobno nieszczęścia chodzą parami. W moim przypadku to stwierdzenie okazało się kompletnie chybione, ponieważ wszystko zwaliło się naraz i to za sprawą jednego człowieka.”
“Uwielbiam ten moment, kiedy łapię rytm i jedyne, co słyszę, to muzyka i bicie mojego serca. Uśmiecham się zachwycona pogodą, trasą i tym, że dzisiaj jest po prostu dobrze, i biegnę coraz szybciej, zostawiając Jacka nieco z tyłu.”
“"Kiedy złapałam oddech, Anne Naylor przysunęła się do mnie tak blisko, że nieomal dotykała mojej twarzy. Każdy włosek na moich ramionach stanął na baczność. - Ona juz cię nie skrzywdzi - powiedziałam do niej nieco głośniej niż szeptem. - Obiecuję. Wydawało mi się, że poczułam niewielką łunę w zaświatach. Anne otarła się o moją aurę, zostawiając na mojej skórze warstwę szronu, i wymknęła się po cichu z podwórza."”
“- Sądzę, że sprawy są nieco poplątane, widzicie. Myśleliście jedynie, czy coś jest zgodne z prawem albo niezgodne. No więc jestem tylko żołnierzem i nigdy nie byłem zbyt dobrym, ale moim zdaniem tak bardzo się skupiliście nad tym, co jest legalne, a co nie, że w ogóle przestaliście się zastanawiać, co jest słuszne, a co nie jest.”
“- Jest takie powiedzenie: kiedy życie daje ci cytryny...
- Zrób z nich lemoniadę - kończę za niego.
Kapitan patrzy na mnie i kręci głową.
- W mojej wersji brzmi ono nieco inaczej. Kiedy życie daje ci cytryny, upewnij się, że wiesz, w czyje oczy wycisnąć z nich sok.”
“Popatrzyłam więc raz jeszcze z nieco większej odległości, z której nie było ich widać i uśmiechnęłam się do swego odbicia, pragnąc sprawdzić czy faktycznie mam w dalszym ciągu smutne oczy. Promieniowało z nich szczęście, trwające w mej duszy niezmiennie. To chyba dlatego tak często odczuwałam radość bez żadnej przyczyny, a moim ulubionym stwierdzeniem było: „Cieszę się.”.”
“Jutro pójdę do Niej. Jutro. Na razie zanurzam się w bezpiecznych szarych godzinach. Wyrywam ten czas dla siebie. Wydzieram go pazurami. Nie wiem, co z nim zrobić, gdy już trzymam go w moich długich, zawsze nieco chłodnych palcach. Powinnam go zaszyć w supełku i schować do dolnej szuflady komody. Tam byłby bezpieczny, odłożony na później, gdy będę lepsza.”
“Mam na imię Piotr. Jedno z tych uniwersalnych, ewangelicznych, zawsze dobrze brzmiących i nigdy nie starzejących się imion. Jestem za nie wdzięczny moim rodzicom. Mogłem przecież, urodziwszy się nieco wcześniej, zostać Józefem, Eugeniuszem (Gienkiem), Henrykiem lub - nie daj Boże - Adolfem. Bądź też przyszedłszy na świat o wiele później - Adrianem, Brianem, Oliwierem lub... Solidariuszem.”
“(...)Po kilku minutach znaleźliśmy się pod opustoszałym magazynem. Zahamowaliśmy gwałtownie obok srebrnego audi z przyciemnionymi szybami. Kierowca wysiadł z samochodu i zostawił mnie samego, dzięki czemu uruchomił się mój instynkt przetrwania. Zacząłem szarpać lewą ręką w kajdankach, próbując wyłamać uchwyt przy drzwiach. Niestety, dysponowałem siłą tylko nieco większą niż mrówka, więc mój wysiłek poszedł na marne. Rozglądałem się gorączkowo w poszukiwaniu czegoś, czego mógłbym użyć, choćby w samoobronie. Przerwał mi dźwięk otwieranych gwałtownie drzwi.
– Wysiadaj. – Usłyszałem i zobaczyłem przed oczami lufę pistoletu.(...)”
“Dopiero co połączył się z Pauline węzłem małżeńskim, a tak mało brakowało, by uczynił ją wdową. Wbrew swej zwykłej powściągliwości ruszył na spotkanie Pauline, pochwycił ukochaną w ramiona i wycisnął na jej ustach długi, bardzo długi pocałunek.
- Hurra! - zakrzyknął zgromadzony tłum. Will, który spoglądał na to z niejakim zaskoczeniem, poczuł na ramieniu delikatną dłoń. Uniósł nieco wzrok, by ujrzeć uśmiechnięte oczy Alyss.
- Moim zdaniem, to dobry pomysł - rzekła, zerkając w stronę Halta i lady Pauline. Will nie mógł się z nią nie zgodzić. Objął dziewczynę i ucałował. Zawirowało mu w głowie, kiedy poczuł na swych wargach dotknięcie jej ust. zawołali znów zgromadzeni.”
“– Gdy pracowałam w Londynie – powiedziała – szefem mojego zespołu anglistów był niejaki Lucca. Nie był klasycznie atrakcyjny, ale dość inteligentny i miły, więc podobał się wielu kobietom. Prowadził dziennik i pisał w pracy, może dlatego, żeby nie mogła go znaleźć jego żona. Tak czy inaczej, w szkole pojawiła się nowa młoda nauczycielka, która zadurzyła się w Lucce i pewnej nocy włamała się do szkoły, żeby przeczytać jego dzienniki. Za wszelką cenę chciała sprawdzić, co o niej pisał.
– I co o niej pisał? Clare parsknęła śmiechem.
– W tym tkwi ironia całej tej sytuacji. Nic. W ogóle o niej nie wspominał. Lucca sam mi to powiedział. Woźny przyłapał ją na włamaniu i kobieta musiała odejść ze szkoły. Z pewnością była niezrównoważona. Ale wiesz, co w tym było najzabawniejsze?
– Nie – przyznałam, wyczuwając, że muszę udzielić jakiejś odpowiedzi.
– Najzabawniejsze było to, że potem musiał o niej napisać. ”
“Jutro nie przyjdę – powiedziała leżąc na jego ramieniu, jej ręka gładziła jego pierś, miejsce które przed chwilą całowała. - Czemu? - Spotkanie rodzinne u mojego brata, coś w rodzaju pożegnania wszystkich naraz. Przeciągnie się pewnie długo. – Kaja pierwsza wyłamała się z tej niepisanej umowy milczenia o wyjeździe. - Trudno, będę czekał na ciebie pojutrze. Zostaną nam tylko dwa dni. - Wiem, mój Boże, przecież wiem. Dominik podniósł się z tapczanu. - Zrobię ci kogiel-mogiel, chcesz? I kawę? - Tak, uwielbiam kogiel-mogiel. Wyszedł do kuchni, po chwili usłyszała odgłosy jego krzątaniny. - Pomóc ci? – zawołała Kaja. - Nie, maluszku. Ty zostań tam gdzie jesteś, masz za sobą i przed sobą ciężkie dni. Ja się zajmę wszystkim, a ty odpoczywaj przy mnie. Mój Boże, odpoczywaj przy mnie Wrócił do pokoju, ubijając żółtka w kubeczku, przysiadł na brzegu tapczanu. - Gdybyś mi dała na to czas i pozwoliła, rozpieszczałbym cię, tak, jak tego nie robił nikt inny. Nie mogę ci wybaczyć, że nie zadzwoniłaś do mnie zaraz po swoim rozwodzie. Pięć lat, pomyśl, jakie mogłyby być cudowne te pięć lata. W kuchni zagwizdał czajnik. Dominik poszedł zaparzyć kawę. Kaja położyła się na brzuchu. Była naga, ale mimo otwartego okna nie czuła chłodu. Wieczór był ciepły. - Powiedz jedno słowo, a zostanę – prosiła go w myślach – powiedz tylko, że chcesz żebym została, a będę tu, nie wyjadę nigdzie. I nigdy nie będę tego żałować. Powiedz tylko - zostań! Dominik wrócił z kawą i ukręconym żółtkiem. Nachylił się nad nią i pocałował krągły wzgórek pośladka. Kaja odwróciła się i spojrzała mu uważnie w oczy. - No, teraz - pomyślała- powiedz teraz. Ale Dominik popatrzył na nią bez słowa. W jego oczach nie było zwykłych kpiących błysków. Była w nich czułość i żal. Kaja wzięła jego rękę i przytuliła sobie do policzka. Trzymała ją tak długą chwilę. Na dłoń mężczyzny spadła jedna gorąca łza”
“Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.”
“Z biegiem lat sprawa nieco przycichła. Okrutne czasy, w których żyjemy, maja przynajmniej jeden plus, ze wszystko w nich szybciej przemija i odchodzi w zapomnienie. I to, co dobre, i to, co złe. Ludzie prędko się nudzą, przerzucają uwagę na inne, mniejsze czy większe afery.”
“Każdy przestępca ma swój modus operandi, mój przedstawia się następująco: obserwuję i czekam. Analizuję, co kto ma i gdzie. To łatwe, ponieważ ludzie sami mnie o tym informują. Ich konta w mediach społecznościowych są niczym okna do ich świata; otworzyli je na oścież, jakby chcieli, bym zajrzała do środka i sporządziła remanent. ”
“Spojrzałam za siebie, na tę rozpłakaną (Filip), zszokowaną (Hela) i spanikowaną (Janek) część mojej rodziny, i nagle przypomniał mi się "patrol" policji, który zabrał na pogotowie ciało (podobno jeszcze żywe) Mariuszka. Zastanowiłam się, czy jeśli teraz zadzwonię, to znowu przyjadą równie średnio uczciwi reprezentanci zawodu...”
“Westchnęłam i podeszłam do okna, które otworzyłam na oścież. Wgramoliłam się na szeroki parapet i podkuliłam nogi. Patrzyłam na feerię barw, na piękno słońca wschodzącego nad wzgórzem, na jego promienie rozświetlające coraz to większe połacie pastwisk, aż dotarły do jeziora - mojego jeziora - i rozsrebrzyły jego taflę swoim blaskiem.”
“Kazali się nam zatrzymać. Ostatnie minuty na świeżym powietrzu. Za kilka minut, za pięć, za dziesięć, zamkną się za nami te olbrzymie wrota,a wtedy...? (...) Nie wiedziałam, że tak kocham ten świat. Ile na nim przeżyłam? Piętnaście lat, z tego trzy i pół roku w obozie. A teraz, kiedy mam tyle planów na przyszłość, teraz gdy dopiero naprawdę zaczynam żyć...
Idziemy. Brama jest otwarta na oścież i czeka. (...) Mamo, dziękuję ci za wszystko, jeśli zobaczysz się z tatusiem, podziękuj mu w moim imieniu. Dziękuję za wszystko, Ostatni pocałunek i już jesteśmy za bramą. Boże nie opuszczaj nas...”
“Dzisiaj wyjątkowo piszę ten pamiętnik przed wzięciem prysznica, a nie po nim, jak to mam w zwyczaju. Pot, brud i ziemia z piaskiem oblepiają mi czoło i policzki, ale specjalnie mi to nie przeszkadza. Zresztą woda jest lodowata, odkąd padł centralny piec, i zamiast otulać do snu, pompuje w moje serce adrenalinę, której mam dość i bez tego. Ogrzewam się tylko w salonie przy kominku w przerwach od pracy i wtedy, gdy idę spać. Na zewnątrz musi panować ziąb, chyba zbliża się zima i chłód wraz z wiatrem przenika przez te stare mury. Czuję podskórnie, jak szron z wolna pokrywa szyby, tak jakby osiadał też na mojej duszy. Choć dokładam do kotła węgiel, który tu został, kaloryfery dają tylko odrobinę ciepła. Powinienem je odpowietrzyć, ale ciągle jakoś zapominam.”