Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pania troche", znaleziono 23

Warszawa zawsze wychodzi z tego cało, nawet jeśli trochę poturbowana przez turystów.
Z pewnością dlatego, że cały czas się zmieniasz. A kiedy ktoś stale się zmienia, nie ma nic nierozsądnego w tym, że trochę się temu dziwi.
Nabokov wszędzie zaznaczał, że wszyscy pisarze, którzy mają choć trochę talentu, są zabawni. Nie cały czas - ale zabawni. (s.299)
- Ale jak sobie pan radzi z Niemcami? (...)
- Eee, co tam, oni chodzą, a ja pracuję (...)
- A niczego się pan nie boi?
- A czego miałbym się bać? (...) człowiek może umrzeć tylko raz. A jak już umrze trochę wcześniej, to tylko trochę dłużej jest umarły".
– Nie, mówię serio. Wyluzuj trochę, a zobaczysz, o ile wszystko stanie się łatwiejsze. Ty przez cały czas starasz się zadowolić wszystkich, przez co sama jesteś nieszczęśliwa.
- Trochę wątli jak na ochroniarzy, nie sądzisz?
Cale popatrzył na przyjaciół wzrokiem pełnym żalu.
- Przykro mi z powodu ich fizycznych mankamentów, sam nie chciałbym patrzeć na nich przez cały dzień.
Soraya: Koleś jesteś porządnie szurnięty.
Graham: To prawda trochę JESTEM. Prawdopodobnie powinienem dać się przebadać, bo przez cały dzień snułem fantazje o kobiecie bez głowy.
A czego miałbym się bać?-szczerze się zastanawia i nagle ripostuje- A poza tym, proszę pani, człowiek może umrzeć tylko raz. A jak umrze trochę wcześniej, to tylko troszkę dłużej jest umarły.
Twierdzenie, że nasze panowanie nad niedźwiedziami jest zjawiskiem całkiem nowym, byłoby więc nieprawdziwe. Mimo wszystko wydaje się trochę dziwne, że dzieci tak powszechnie tulą się do wypchanej wersji zwierzęcia, którego nazwę kiedyś baliśmy się wymówić.
Cały Kościół to ogromna rzeczywistość, bardzo rozciągnięta, w niektórych miejsca trochę osłabiona przez nasze grzechy. Jednak ilekroć, gdzieś jacyś młodzi ludzie stają przed ołtarzem, ślubują sobie i Bogu, cała wielka struktura Kościoła otrzymuje nową, mocną łatkę, nowe ogniwo, bardzo mocno wzmacniające całość.
Pomyślałam, że to trochę śmieszne, nosić nazwisko Darcy i stać samotnie na przyjęciu, z dumną i nieprzystępną miną. To tak jakby nazywać się Heathcliff i spędzić cały wieczór w ogrodzie, krzycząc: 'Cathy' i waląc głową w drzewo.
Casteel sięgnął po koc i naciągnął go na mnie — na nas, a potem wtulił się w moje plecy jak wcześniej.
— Czy mógłbym... — Casteel zdecydował się w końcu ją przerwać. — Czy mógłbym cię po prostu przytulić? — zapytał. Nigdy wcześniej nie słyszałam w jego głosie takiej niepewności. — Wiem, że nikt nas teraz nie widzisz, i wiem, że to, co nas dziś łączyło, niczego nie zmienia, ale... czy możemy trochę poudawać?
- Zostawiasz mnie? - spytał, oceniając rozmiary bagażu. - Nie sądzisz, że to trochę za dużo?
- Lecę na prawie dwa tygodnie - przypomniała mu. - Przecież nie będę chodziła cały czas w tym samym.
- Wiesz, że w Polsce mają już pralki, co nie? Dużo się zmieniło, odkąd wyjechaliśmy.
Za każdym razem, kiedy wyjeżdżałam służbowo, bałam się, że łącząca mnie z Chrisem nić - czy może raczej gumka - znów trochę się rozciągnie, aż pewnego dnia nasz związek podzieli los starego bikini, zbyt workowatego, by mogło wrócić do poprzedniego kształtu.
Latem do tego młodego miasteczka przypływają tysiące emerytów z całego świata, jak wyrzut sumienia, że to nie jest kraj dla starych ludzi. A ci w masie są trochę jak dzieci. Jakby cała ich dotychczasowa wiedza, całe doświadczenie rozpłynęły się gdzieś między biegunami rozsądku.
Przecież ta maszyna pracuje na ciekłym metalu... Ile prądu żre stopienie i utrzymanie w stanie płynnym na przykład litra ciekłego ołowiu? Ile trwa odlanie wierszy, by złożyć całą stronę gazety?Dużo. To się pisze jak na maszynie, może nawet i trochę trudniej. Przez cały ten czas metal musi być gotów do odlewu.
Była szczęśliwa i upajała się tym uczuciem. Nie chciała wracać do rzeczywistości, dlatego cały czas miała zamknięte oczy. - Aż tak cię nudzę? – zapytał, bawiąc się kosmykiem jej włosów, które rozsypały się na śnieżnobiałej poduszce. - A wyglądam na znudzoną? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Chciałabym już zawsze być tak znudzona – dodała trochę smutnym tonem.
Czuję, że relacje, które buduję w życiu, polegają na tym, że ludzie niby mnie kochają i niby mi coś dają, ale ja cały czas mam poczucie, że wrzucają mi jakieś ochłapy lub tylko trochę tego, co naprawdę mogą mi dać. Ja zaś ciągle szukam kogoś, kto wrzuci mi wszystko, czyli jak to zrobiła ta wdowa, wrzuci mi całe swoje utrzymanie. Szukam kogoś, kto odda mi wszystko, bo sama też chcę komuś ofiarować wszystko, co posiadam.
Obiecałeś, że nie będziesz tak robił,-powiedział chłopiec. -Jak nie będę robił? -Dobrze wiesz tatusiu. Wylał gorącą wodę z powrotem do rondla, wziął od chłopca kakao, przelał sobie trochę i oddał mu kubek. -Cały czas muszę Cię pilnować-rzekł chłopiec. -No wiem. -Jeśli nie dotrzymujesz słowa w małych sprawach, to nie dotrzymasz też w dużych. Sam tak mówiłeś. -Wiem. Ale dotrzymam.
A Jachu to co? Święty Turecki? Siostra pożycz kawy, siostra, daj trochę tej dobrej herbatki! – przedrzeźniała brata Marzena. – Obiad dla Kazika mi podbiera! Cały dzień siedzi w domu, w stołek pierdzi i nic nie robi. Albo z tą swoją ciągle się migdali. Kazik to już na niego patrzeć nie może. Czy on do jakiejś roboty nie może iść? Dobra, dobra, pogadam z nim dzisiaj. A te papiery są w szafce w segmencie. Na wierzchu. A to Kazik jakieś lewe pieniądze dostał, że się tak na prąd rzuca?
- Laura, kurwa, trzeci raz cię pytam. - Głos Olgi poderwał mnie do góry, a wizażysta niemal wydłubał mi oko pędzlem.
- Ja pierdolę, nie drzyj się- warkęłam. - Co chcesz?
- Czy ten kok nie jest zbyt wysoki? I zbyt gładki?
- Pocierała włosy, próbując je uklepać.- Chyba nie jest ładny, trzeba zrobić coś innego...- Kręciła się od lustra do lustra. - Generalnie chujowo wyglądam, idę się umyć, musimy zacząć od nowa. Boże, to bez sensu, ja nie chcę wychodzić za mąż. - Chwyciła mnie za ramiona. Była bliska histerii.
- Po co mam tracić wolność? Jest tylu facetów na świecie, później on zrobi mi dziecko...- Z jej ust wydobywał się potok słów, a twarz zrobiła się sino - blada.
Uniosłam dłoń i wymierzyłam jej solidny policzek, a ona zamilkła, gapiąc się na mnie z nienawiścią. Cała obsługa złapała się za głowy i patrzyła, co się dalej stanie.
- Jeszcze raz? - zapytałam spokojnie.
- Nie dziękuje, raz wystarczy - odpowiedziała niemal szeptem, wracając na fotel i łapiąc głęboki oddech. - Dobra obniżymy trochę tę konstrucję i będzie pięknie.
Wierzyłam bez reszty słowom pociechy, hojną ręką rozrzucanym na prawo i lewo nie wiem przez kogo, i szykowałam się do przetrwania zimy, ażeby być we względnej formie na wielką chwilę powrotu mego ukochanego. Dla utrzymania się też w możliwej formie psychicznej postanowiłam, tak jak obiecywałam przy pożegnaniu, zapamiętać, zatrzymać i utrwalić wszelkie zabawne przygody, które przytrafiły się czy to mnie, czy komuś z naszych bliskich. Przyszło mi to dość łatwo tylko dlatego, że wszyscy moi wyszli z wrześniowych opałów obronną ręką, trochę tylko stłamszeni fizycznie, a bardzo moralnie. Na rychłe więc spotkanie z mężem szykowałam nie kończącą się opowieść pod tytułem: "Jak Zagłoba w chlewiku". Miałam ją snuć wieczorami wtulona w jego ramiona. O tym, jak przedstawiała się rzeczywistość okupacyjna, mój mąż i tak będzie się mógł dowiedzieć z masy książek, które na pewno zostaną napisane i które przekażą potomności przeżycia okupowanego kraju we wszelkich aspektach. Wiedziałam już wtedy, że będą to książki mrożące krew w żyłach, książki o cierpieniu ponad miarę, pokazujące bez osłonek okropności wojny. Uspokoiwszy się więc, że i mój mąż, i cała ludzkość o tym, jak było, zostanie poinformowana przez ludzi o wiele mądrzejszych ode mnie, postanowiłam zbierać tylko wspomnienia zabawne i śmieszne. Takich wypadków przytrafiało się wiele i niejeden raz groza sąsiadowała z groteską.
Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl