Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "stoi szukalak", znaleziono 22

Jeśli szukasz poradnika "Jak nie być dupkiem", to stoi pomiędzy "Pa, pa, przegrywie" i "ABC szybkiego sperdalania".
Szukam siły nie po to, by stać się mocniejsza od innych, ale by zwalczyć swego najgroźniejszego przeciwnika : własne wątpliwości.
Stał chwilę, wpatrując się we wnętrze lodówki i szukając czegoś, co nadawałoby się jeszcze do zjedzenia. Ostatni raz robił zakupy kilka dni temu. Może tydzień.
- Możesz sobie wyobrazić jak bardzo moja matka przeżywa fakt, że Richie znów się w coś wplątał. - powiedział (...) - Wie, że grozi mu wysoki wyrok, i jak każda matka, szuka winy w sobie za to jakim człowiekiem stał się Richie.
W życiu nie zdarzają się żadne „wielkie rzeczy”. Gdy po latach spoglądamy wstecz i szukamy chwili, w której stało się z nami coś nieodwracalnego, coś decydującego – „przeżycie” lub „wypadek”, które ukształtowały nasze późniejsze losy – znajdujemy najczęściej tylko skromne ślady, albo nawet i tego nie.
Pięćset milionów ludzi miało oglądać jedną dziewczynę. Tę, która teraz była zupełnie sama w pałacu Buckingham. Wszystko stało się niepojętym paradoksem. Przeprowadziła się tam, szukając ucieczki, lecz nie znalazła schronienia. Mówił o niej cały świat, a nie miała nikogo bliskiego.
Dziwna sprawa z tym czasem. Jak coś tak stałego może być równocześnie tak względne. Kiedy człowiek naprawdę musiał coś zrobić, upływał szybko. Kiedy stał spokojnie i szukał sensu, czas zwalniał. Lepiej byłoby odwrotnie, żeby te ważne chwile, a nie zastój, trwały dłużej.
Umierać od środka to zgubić elementy układanki, która kiedyś była całością. Stopniowo przestawać czuć cokolwiek poza zionącą pustką, by stać się bezużyteczną skorupką. Matrioszką, która - gdy wyciągasz kolejne drewniane laleczki - okazuje się niekompletna, bo brakuje tej ostatniej, najmniejszej. I nie masz pojęcia gdzie jej szukać.
Na różny sposób wszyscy jesteśmy zagubionymi duszami, szukamy czegoś, czego brakuje nam w naszym życiu. Poczucie własnej tożsamości i szacunku do siebie, , są bardzo kruche. Kiedy człowiek nie wie, kim jest, łatwo stać się tym, co nas otacza. Kiedy czuje się się zagubiony i samotny, dałby wszystko, byle to zmienić. Czasem oddałby nawet własną duszę.
Prawdziwi przyjaciele to osoby, które nie odwracają wzroku od twojego cierpienia. Nie stoją z założonymi rękami i nie patrzą, jak się wykrwawiasz. A już na pewno nie zadają kolejnych ciosów. Prawdziwi przyjaciele starają się pomóc. A jeśli nie są w stanie postawić cię na nogi, to szukają wsparcia, bo wiedzą, że sama nie sobie dasz rady
Stanęli przy okienku i czekali, aż dyżurny je otworzy.
- W czym mogę pomóc? - spytał oficer.
- Chcieliśmy zgłosić zaginięcie koleżanki. Zniknęła wczoraj. Byliśmy na imprezie i tam widzieliśmy ją po raz ostatni.
- Może jest u kogoś z rodziny?
Sylwia pokręciła głową.
- Szukaliśmy. Nigdzie jej nie ma. Justyna jest odpowiedzialną dziewczyną i nie zrobiłaby nic głupiego. Musiało się jej coś stać.
Miał trzy opcje. Po pierwsze, mógł sobie pójść. Josema nawet nie zauważy jego nieobecności, chyba żeby próbował go szukać, ale to mało prawdopodobne, zważywszy, że przyszedł z Maru. Po drugie, mógł wmieszać się w tłum i usiłować zwalczyć to przeklęte uczucie dyskomfortu. Trzecim, najbardziej oczywistym wyjściem, było zacisnąć zęby, usiąść z boku i stać się niewidzialnym. To mu najlepiej wychodziło.
Im wyżej człowiek znalazł się w hierarchii społecznej, tym więcej miał za uszami. Pieniądze i władza zwykle psuły ;ludzi. Pozwalały na rzeczy, których normalnie nigdy by nie zrobili, oferowały pokusy i spełnienie skrytych fantazji, na które nie było ich wcześniej stać, prowokowały do czynów, które wcześniej uważali za godne potępienia. Wielu tonęło w końcu w oceanie hedonizmu, wciąż obsesyjnie szukając nowych podniet.
Chodzi o to ze po telefonie od Sashy zadzwoniłam do swojego nadopiekuńczego brata powiedziałam mu o niespodziewanych gościach. Dlatego muszę wysłać mu zdjęcie z wami, bo gdyby cos mi się stało to będzie was szukał, żeby się ze micic. Jest trochę swirnięty na punkcie mojego bezpieczenstwa, a jak mu za raz nie podešlę forki, to gotow mimo paskudnej pogody tu przyjechac z kumplami, którzy nawet pomogą mu zakopać zwłoki morderców jego siostry, tak że wiecie ...
°Święta z gwiazdą - Jolanta Sad °
Ifrija naucza, że całe zło bierze się od rozumu jednego człowieka, patrzącego na świat ze środka własnej głowy. Bowiem on szuka dobra dla siebie i swoich bliskich, to zaś dzieje się kosztem zbiorowości. Trzeba więc to wytępić, tak by wszyscy stali się jednym i nie myśleli więcej o własnym dobru. Bowiem większość z nich jest głupia jak kowce i podobnie jak kowce muszą mieć pasterzy, by decydowali za nich. Podobnie w dawnych amitrajskich plemionach najwyżej stało dobro wszystkich, a nie jednego, a matka klanu decydowała, kto ma przeżyć, a kto umrzeć, kto ma się poświęcić, a kto służyć dla dobra klanu. Mieli jedną duszę, a nie wiele. Tak ma się stać i teraz.
Szukając lotów, warto skorzystać również z VPN. Gdy wyszukujemy loty z innych lokalizacji, ceny są zazwyczaj niższe, ponieważ ten lot powinien być dla nas mniej interesujący. Na przykład: chcemy znaleźć lot z Warszawy (Polska) do Valletty (Malta). Gdy ustawimy VPN na Szwecję, lot będzie tańszy niż w przypadku VPN z Polski, ponieważ taki kurs 6 Od autorki powinien być dla nas mniej atrakcyjny (najpierw musielibyśmy dolecieć ze Szwecji do Polski, aby skorzystać z tego połączenia).
Niestet, mój odwrót odsłonił małą dioramę w pakamerze i prymitywny drab zaczął rozpaczliwie szukać miejsca, gdzie mógłby zwrócić śniadanie. Wreszcie dopadł dużego kosza na śmieci i zaczął wydawać okropne rzężąco-gulgoczące odgłosy. Stałem nieruchomi i czekałem, aż skończy. Rozrzucać wokoło na wpół strawione jedzenie - cóż za okropny zwyczaj. Jaki niehigieniczny. I pomyśleć, że robił to strażnik bezpieczeństwa publicznego.
Dołączyli do nas kolejni mundurowi i już wkrótce mój małpi przyjaciel dzielił kosz z kilkoma kolegami.
Gdzie w was jest to, co tworzy życie, jak można chcieć to życie tworzyć z wami. Jesteście trupami zamkniętymi w dialektycznych formułach i każda niespodzianka losu rodzi się dla was okuta w kajdany. Wasze słowa, nawet wasze czyny, pożal się Boże, nawet zbrodnie są dialektyką pustki, którą zapełnia narkotyk. Bo dla was nawet sumienie stało się narkotykiem, sumienie, które żadnej nawet zbrodni nie potrafi strawić, zepsute sumienie istot słabych, które szukają usprawiedliwienia złego w zemście z zaświatów, sprowadzonych już do rynsztoka. Bo nawet tamten świat żaden dla was już nie istnieje. Nie macie Boga, a chcecie uwierzyć w Szatana, aby was bawił w godzinę śmiertelnej nudy. Jesteście odważni, bo nie znacie głębi strachu, a lęk, który tworzył potworne mity i okrutne religie, jest dla was tym samym co opium albo haszysz. Wolę najgorszych tchórzów niż taką odwagę samobójców oczekujących szczęśliwego przypadku.
Boisz się mnie? – zapytał tym swoim uwodzicielskim, śpiewnym głosem. - A powinnam? – Teraz to ona wyciągnęła ku niemu dłoń. Nie cofnął się przed jej dotykiem, chociaż początkowo miał taki zamiar. Pozwolił, aby musnęła jego twarz, aby odgarnęła mu z czoła niesforne kosmyki. Od lat nikt go nie dotykał, nikomu nie pozwalał się do siebie zbliżyć, ale dotyk tej dziewczyny sprawiał mu przyjemność, dawał mu namiastkę czegoś ludzkiego, czegoś, o czym już prawie zapomniał. Chciał powiedzieć jej, że powinna uciekać, że powinna natychmiast wyjechać stąd, zaszyć się w jakimś ustronnym miejscu, gdzie by jej nie wytropił. Gdyby tak jednak się stało, wiedział, że przez resztę życia szukał by jej i nic by nie mogło go zatrzymać. To, co przepowiedziała Caroline, stało się faktem i oto miał przed sobą dziewczynę, która trzymała w swoich dłoniach jego los. Elizabeth czekała na odpowiedź, ale ponieważ jej nie otrzymała, ponowiła swoje pytanie. – A powinnam? Przecież to ty uratowałeś mi życie. Musisz być dobrym człowiekiem. Zaśmiał się krótko, tak jakoś nienaturalnie, ale mogłaby przysiąc, że jego twarz rozpogodziła się, już nie była taka posągowa. - Człowiekiem? Dobrym? - powtórzył z niedowierzaniem, tak jakby jeszcze raz chciał usłyszeć te wyrazy. – Odkąd tylko istnieję, nie słyszałem, aby ktoś mnie tak nazwał. – Znowu spoważniał. - Dla mnie jesteś najwspanialszym bohaterem – zapewniła gorąco. – Naprawdę jestem wdzięczna losowi, że postawił cię na mojej drodze. - Nie powinienem tu być. – Odsunął się od niej i potrząsną głową. Jego czarne włosy dziś nie były związane w kucyk. Swobodnie okalały jego smutną twarz i opadały na ramiona. Chciał się wycofać, ale powstrzymała go. - Zostań. – To była prośba, której nie mógł odmówić. Wahał się jeszcze przez chwilę - odejść było łatwiej niż zostać. Odchodząc, dalej pozostałby sobą, zostając, skazywał się na męki… Siebie i ją. Nie mógł jednak jej zostawić. Ta dziewczyna była częścią jego duszy, człowieczeństwem, które myślał, że stracił bezpowrotnie. Już sam fakt, że stał tu przy niej, że uratował ją wcześniej, że rozmawiał z jej bratem… Tyle osób go widziało i wszystkie nadal żyły. Zazwyczaj jego twarz była ostatnią rzeczą, jaką człowiek widział przed wydaniem ostatniego tchnienia.
Szukasz swojej lubej – zadrwił. – Oj musze cię rozczarować, chyba właśnie straciłeś miłość swojego życia. Oczywiście jeśli takie bestie potrafią kochać. - Dlaczego? – Lucas w myślach liczył wolno do tysiąca, chcąc uspokoić swoje nerwy. – Ona ci nic nie zrobiła… - Okłamała mnie! Mówiła, że jest moją dziewczyną! Ufałem jej! Kłamała! Zobaczyłem to… Myślała tylko o tobie. Tylko o potworze. - Ty stałeś się potworem. – Lucas postąpił krok w jego stronę. – Gdybyś miał uczucia, nie wyrządziłbyś jej takiej krzywdy. - Ty za to masz uczucia! – Nat śmiał się mu prosto w twarz. – Nie wiem czym jesteś, ale wiem, że reprezentujesz świat zła. Ja mam powstrzymać takich jak ty. - Ale dlaczego Barbara… - Bo cię kochała! – krzyknął, chwytając Lucasa za poły koszuli. – Bo ze wszystkich ludzi na świecie chciała tylko ciebie, tego który nie jest człowiekiem. Ale zapamiętaj sobie jedno! Barbara była moja! – Nat zaśmiał się szyderczo. – Miałem ją pierwszy! Patrzyłem na jej ciało i mogłem z nim zrobić wszystko, co chciałem! Miałem nad nim całkowitą władzę! Była moja! A ty nigdy już nie będziesz jej miał! Rozumiesz? Czymkolwiek jesteś! Ja ją miałem! Ja!
No i wybuchla afera… Ktoś wywołał wykradziony z pracowni fotograficznej film, na którym - klatka po klatce, z wyjątkiem ostatniej - były po dwa fiuty wystające z rozporków. Jeden - ten zawsze większy - to był fiut drużynowego druha Tomasza,a inne po kolei chłopaków z drużyny, gdyż druh Tomasz postanbowił udokumentować nasz biwakowy konkurs,który polegał na tym: kto ma najmniejszego fiuta. Druh osobiście mierzył linijką, a Piasek zapisywał wyniki do zeszytu. .Wygrał Łysica z drugiej klasy, bo wpadł na pomysł i nikomu go nie zdradził: żeby tuż przed mierzeniem włożyć interes do wiadra zimnej wody. Tak mu się skurczył, że początkowo wydawało się, że wynik będzie zerowy, ale w koncu nabiło 3 centymetry i druh Tomasz ogłosił Łysicę zwycięzcą. Zacząłem szukać telefonu do Stalina od gabinetu ojca. Doszedłem bowiem do wniosku, że skoro telefon do Bieruta był mniejszy niż reszta telefonów w Komitecie, to telefon do Stalina musi być jeszcze mniejszy; pewnie dlatego, żeby go latwie można było ukryć, a może panowala taka zasada, że im telefon do kogoś ważniejszego, tym jest mniejszy. I może z kolei na biurku Stalina stoi telefon całkjiem malutki do kogoś ważniejszego od niego samego. Wtedy przypomn iałem sobie co mówila mi moja opiekunka, że najważniejszy ba świecie jest Pan Bóg i zaraz wszystko ulożyło mi się w logiczną całość, czyli że telefon do Boga jest taki mały, że może niewidoczny; tak jak mówiła opiekunka, że wystarczy powiedzieć coś w myśli do Boga i on już wszystko wie. Podczas jazdy z obozu po chlew do wsi, widziałem jak żmije wygrzewały się na piaszczystej drodze. Ojciec, proweadząc gazik, jechał nieubłaganie prosto i nie omijał nawet jednego lba żmii leżącej na skraju drogi. Nieruchoma przed nami droga zaraz się ożywiala za naszym przejazdem. Patrzyłem z zachwytem na przemian to przed siebie, to - klękając na tylnym siedzeniu - za siebie; fascynowała i zarazem przerażala mnie ta nagła zmiana drogi z martwej w żywą.
Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl