Dla śledzących moje piątkowe wyprawy - dziś "tylko" setka, na mojej ulubionej, najlepiej znanej trasie do Tczewa.
Za to z przygodą - dwa razy złapała mnie ulewa z gradobiciem. W połączeniu z odczuwalną temperaturą 4°C dość ekstremalne doświadczenie, poddające w wątpliwość sens dalszego pedałowania
Nie chcę sprawy jakoś przeduchawiać, ani wpisywać głębszego sensu w trywialne pedałowanie, niemniej miałem swoje refleksje. Jako, że siodełko stało się ostatnio moim ulubionym miejscem na zbieranie myśli, podobnie było i dziś...
Zdarza się, że w życiu spotykają nas niespodziewane przeciwności, które kwestionują sens dalszego zmagania. Zwłaszcza jeśli robimy coś, co nie jest naszym obowiązkiem, ale wynika z naszej wolnej woli.
Możemy coś robić regularnie i nie mieć wątpliwości. Zwłaszcza gdy świeci słońce i nie zmagamy się z wiatrem. Jednak pojawiające się trudności zasiewają zwątpienie.
Jest pewien werset z Przypowieści Salomona, który zachęca do wytrwałości:
"Jeśli zniechęcasz się w dniu trudności, trudno mówić o twojej sile" (Prz 24,10).
Ja wiem, że to tylko wyprawa rowerem. Ale przełamanie się i trzymanie się planu, mówi mi, że moja siła (ta fizyczna) ma się dobrze
Dziś testowałem jazdę z "pełnym" ładunkiem. Troszkę się czułem jakbym sunął czołgiem. Ale mimo tego i pogodowych zawirowań, udało mi się pobić mój rekord na dystansie 100 km
Konkretnie 103 km w 3h 53min.
Średnia prędkość na całości dystansu - 26,6 km/h.
Uwaga, zostało 12 dni do majówki