Nie spodziewałam się po tej powieści, że będzie aż tak poważna. Bardziej myślałam, że okaże się ona wesołą historią, od której nie będę potrafiła się oderwać, ale i nie będę umiała przestać się śmiać. Tymczasem było zgoła inaczej…
Antonina i Marcel zagubili się i na rozstaju swojej wspólnej drogi zaczęli iść w zupełnie inne strony. Ona już ma dość Wigilii, stresu, czy wszystkie potrawy dobrze wyjdą. Poza tym ma dość tej mrocznej tajemnicy, którą skrywa na dnie swego serca. Marcel za to ukrywa przed żoną, że otrzymał propozycję dobrej pracy, ale z jej powodu będzie musiał wyjechać z ich miasta. Też od jakiegoś czasu ma dość Wigilii, Świąt i tych wszystkich ludzi, aż tak kochają ten okres w roku. Czy tych dwoje będzie umiało na nowo się odnaleźć? Czy magia grudnia tutaj zadziała?
Nie mam pojęcia, jak Natasza Socha to uczyniła, ale pokochałam dosłownie każdego bohatera. Miałam wrażenie, że dwójka głównych bohaterów ma do przebycia konkretną drogę, na której spotkają pewnych ludzi, potrzebujących ich pomocy. Jest szalona Bronia, która kocha wszystkie zwierzęta, a nie potrafi obdarzyć uczuciem swojego syna. Jest Marianna, której się wydaje, że się zakochała, ale jej ukochany nagle się na nią obraża, a ta nie rozumie dlaczego. Wreszcie jest ukochana córka Antoniny i Marcela, która potrzebuje ich ogromnego wsparcia. Tych wszystkich ludzi z początku nic nie łączy, źle z czasem potrafią się ze sobą zaprzyjaźnić i każdy na każdego może liczyć. Czytałam ich przy...