Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lat po duda", znaleziono 205

Studenci jednogłośnie zauważyli, że zwiększenie liczby cudów z ośmiu do dwunastu pod przewodnictwem Wielkiego Generała oznacza, iż ich kraj jest potężny i kwitnący i dalej taki będzie. W takich chwilach jak ta miałam nieodparte wrażenie, że moi ukochani studenci są obłąkani. Albo byli tak przerażeni, że czuli się zmuszeni kłamać i chwalić się wielkością swojego Przywódcy, albo szczerze wierzyli we wszystko, co im mówili. Nie mogłam się zdecydować, co byłoby gorsze.
Prawie każda cząsteczka we wszechświecie była kiedyś cząstką gwiazdy. Każdy atom w twoim ciele. Metal w twoim fotelu, tlen w płucach, węgiel w kościach. Wszystkie atomy zostały wykute w kosmicznym piecu mającym ponad milion kilometrów szerokości, miliardy lat świetlnych stąd. Zbieżność zdarzeń, które doprowadziły do tej chwili, jest tak nieprawdopodobna, że wręcz niemożliwa. Samo nasze istnienie jest cudem.
"Rozumiem, że fakty i nauka sprzysięgły się przeciwko mnie. Lecz nauka nie stanowi odpowiedzi na wszystko; to wiem, nauczyłem się tego w swym niedługim życiu. I dzięki temu zostaje mi wiara, że cuda - nawet najbardziej niewytłumaczalne i niewiarygodne - istnieją i zdarzają się, kpiąc sobie z naturalnego porządku rzeczy. Dlatego po raz kolejny, tak jak to czynię co dzień, zaczynam czytać jej na głos notatnik - w nadziei, że cud, który zmienił me życie, zdarzy się kolejny raz.
I może - powtarzam: może - tak się stanie."
W ciemności widać o wiele więcej. Wyobraźnia działa cuda. Wystarczy zamknąć oczy i zapomnieć o wszelkich troskach i niedostatkach. Kolory wypełniają nasz świat, który dotąd był smutny i skalany szarą codziennością. Obudzą się w nas nowe uczucia, żądze, namiętności i pragnienia. Emocje przybiorą różne barwy i ukształtują nasze życie po nowemu. A kiedy nastanie dzień i otworzymy oczy - kolory nie znikną.
Gdyby nie miłość, bez której nie chciał żyć, nie znalazłby się tutaj. Gdyby nie wyruszył na pierwszą misję, Ewa pewnie nadal by żyła, a jego następna misja nie doszłaby do skutku. Co wtedy? Czy możliwe jest, by początek świata zależał od jego końca? ,,To pewnie Boski plan” – pomyślał. Boski plan, w którym dzięki uporowi i sile, jaką jest miłość, można zdziałać cuda. Chwycił naszyjnik, zaczął płakać. Płakał ze szczęścia.
Rozluźniłam napięte mięśnie i zerknęłam na niego ze smutkiem. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak wiele musiał wycierpieć, aby znaleźć się tutaj. Nie zasłużył na miejsce w Piekle, jednak tam trafił. Pragnął wolności, lecz nie mógł jej mieć, gdyż oznaczałoby to zrujnowanie całego świata. Chciał uciec, by przetrwać na własnych warunkach, ale przeszłość czyhała na niego za każdym zakrętem. Skąd brał na to siłę? Jakim cudem jeszcze nie zwariował? Nie poddał się?
Świat się zmienia, a my stanowimy część tej zmiany. Nie jesteśmy sami. Anioły nas chronią i wskazują nam drogę. Mimo całej niesprawiedliwości, mimo nieszczęść, które stają się naszym udziałem, chociaż na nie nie zasłużyliśmy, mimo to, że nie czujemy się na siłach, żeby zmienić świat i ludzi, wbrew argumentom wszystkich Wielkich Inkwizytorów - wierzymy, że Miłość jest potężniejsza nad wszystko inne i pomoże nam rozwijać się duchowo. Dopiero wtedy będziemy w stanie pojąć gwiazdy, anioły i cuda.
Za starożytnym objawieniem Bóg wciąż się wtrącał do wszystkiego, dobrych do nieba brał żywcem, złych siarką polewał, za byle krzakiem siedział, i dopiero potem zaczęło się oddalanie, Bóg tracił naoczność, człekokształtność, brodatość, znikły szkolne pomoce cudów i demonstracje poglądowe przesiedlania demonów w capy, i kontrolne wizytacje anielskie; wiara, jednym słowem, obywała się już bez cyrkowej metafizyki; tak ze sfery zmysłów przechodziła w sferę odrywań.
Elfy są przedziwne. Budzą zadziwienie.
Elfy są cudowne. Sprawiają cuda.
Elfy są fantastyczne. Tworzą fantazje.
Elfy są urocze. Rzucają urok.
Elfy są czarowne. Splatają czary.
Ich uroda powala. Strzałą.
Kłopot ze słowami polega na tym, że ich znaczenie może się wić jak wąż. A jeśli ktoś chce znaleźć węże, powinien ich szukać za słowami, które zmieniły swój sens. Nikt nigdy nie powiedział, że elfy są miłe. Elfy są złe.
Na blacie w kuchni leżała za słoikiem keczupu jej osobista broń, rewolwer Magnum 500. Zanim przywieźli im pizzę, Kate zważyła go w dłoni i zastanawiała się, jakim cudem Melissa daje radę nosić go przez cały dzień. W bębenku tkwiło pięć naboi. Każdy był wielkości zapalniczki i kosztował dwa i pół dolara. Bez względu na to, jaki napotkałeś problem, jeśli miałeś przy sobie tę spluwę, rozwiązanie go kosztowało najwyżej dwa i pół dolara.
Wokół tyle się mówiło o młodym pokoleniu leniów, które otrzymawszy wszystko na tacy, nie potrafiło zaangażować się w pracę. Roszczeniowi, myśleli tylko o sobie, najchętniej od  razu po studiach zajęliby dyrektorskie stanowiska. Z  dziennikarzami było jeszcze gorzej. Wychowani w czasach internetu, w którym wszystko opiera się na krzykliwych tytułach i ograniczaniu tekstu na rzecz obrazkòw, często nie potrafili poprawnie napisać zdania złożonego, a research ich zdaniem polegał na przeczytaniu wpisu z Wikipedii. W tej sytuacji wyłuskanie obiecującego absolwenta dziennikarstwa graniczyło z cudem.
Jednocześnie czuł nienawiść do mężczyzn, którzy ja posiadali, nienawiść do niej za to, że się im oddała, nienawiść do czasu, który skrystalizował rzeczywistość, nienawiść do rzeczywistości której nie można zmienić, ale bardziej jeszcze do czasu którego nie można cofnąć. Czas, którego nie można cofnąć! To najstraszliwsza męka! Pragniemy cudu przywrócenia młodości i dziewiczności kobiecie, którą wtedy zaczynamy kochać, gdy jest jest dojrzała i naruszona. I potem chwytamy obiema rękami uciekający czas, a niby ostatni wagon odjeżdżającego pociągu. Połykamy resztę drogi, przysięgamy, że ją odbędziemy do końca.
Członek władz PiS: – Jarosław się bał, że Szydło z Dudą zabiorą mu partię.
Kamil Dziubka: – On w to naprawdę wierzył?
Członek władz PiS: – Z Jarosławem i PiS-em jest jak z rodzicem małego dziecka. On jest cały przepełniony strachem o partię, o to, że ktoś go jej pozbawi. Ten strach bywa nieracjonalny i objawia się czasem w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Sam pan wie, że czasem nawet jak człowiek zostawi dziecko z dziadkami, to i tak się martwi. A proszę mi wierzyć, u Jarosława ten strach się pogłębia z wiekiem, a nie odwrotnie.
Kiedy byłem gówniarzem, park stanowił zakazane miejsce, małomiasteczkowy odpowiednik czarnej wołgi, którą matki straszyły dzieci. Liczba zbrodni, jakie miały się tu dokonać, dawno uczyniłby z nas czarny punkt na mapie Polski (...). Ale przekaz ustny czyni cuda, więc park zawsze jawił mi się jako Eldorado, gdzie można jarać szlugi i obalać flaszki bez obawy, że jakiś praworządny obywatel się do ciebie przyczepi.[...]
Park był też miejscem, gdzie można było komuś dać w mordę albo, w zależności od rozwoju sytuacji, samemu oberwać.
Nawet zwykłym ludziom, takim jak ja, czasami wszystko wydaje się bez znaczenia. Dlaczego rano się budzę i coś jem? Przecież nieważne, co zjem, niedługo i tak to zmieni się w gówno? Dlaczego chodzę do szkoły i uczę się? Nawet jeśli jakimś cudem w przyszłości osiągnę sukces, i tak przecież umrę. Można nosić dobre ciuchy, być obiektem zazdrości, zarabiać duże pieniądze, ale to nic nie znaczy. Jest totalnie bez znaczenia. I do tego taka właśnie bezsensowność chyba pasuje do tego pojebanego kraju. Ale my mimo wszystko znamy takie uczucia, jak przyjemność czy radość czerpania z czegoś. [...] A Kiriyama, jak sądzę pozbawiony jest takich uczuć.
Ciało jej było jak owe piękne majowe krzewy różane, których jędrne i drażniące liście ofiarowują urzeczonym wargom świeży i ledwo rozchylony kwiat, soczysty i kwaśno-słodki w pocałunku. Ale najszczególniejszy był jej uśmiech, śmiech Annaleny! Pogodny, prosty, pierwotny i braterski; ten śmiech dziecka, które zdawało się drżeć całe w szmerze źródeł zbudzonych niegdyś na jakimś nocnym postoju w lesie cudów; ten śmiech ogłuszony majowym śpiewem ptaków, który słyszy się w półśnie, w głębi mglistego sadu; śmiech przeniknięty szmerem deszczu i stukotem gradu na dachach (...).
Wypił łyk, zaciągnął się papierosem i zapatrzył gdzieś przed siebie, na drugą stronę rzeki, na stację i karuzelę przejeżdżających i odjeżdżających samochodów, ale tak naprawdę znów patrzył w przeszłość, która była jego prawdziwą obsesją, ponieważ nie potrafił zrozumieć, jak działa, nie potrafił pojąć jej istoty. Wydawało mu się, że przeszłość powinna trwać, że nie ma żadnego powodu, dla którego miałaby się skończyć i zostawić go na lodzie. Tymczasem wciąż musiał używać czasu przeszłego, wciąż wszystko co miało sens, znikało i tylko gadanina potrafiła wyrwać z niebytu te wszystkie cuda, których był świadkiem i przedmiotem i które nieustannie próbował wskrzeszać.
,,Znienawidziłem niespodzianki, byłem jak paranoik na rozdrożu, a tym, którzy zawsze muszą wiedzieć, co będzie dalej, wojna potrafi nieźle dowalić. I żebyś cuda wyczyniał, i tak nie dawało się oswoić z dżunglą, z tym ch*****m klimatem ani z tą dziwnością, którą wszystko tu było przesycone i której wcale z czasem nie ubywało, raczej pęczniała i ciemniała w coraz większą alienację. Jeśli umiałeś się dostosować, to super, i pewnie, że trzeba było się starać, ale niektórzy tu mieli prawdziwą samodyscyplinę, umieli wypracować swój własny wojenny metabolizm, spowolnić akcję serca, kiedy chciało wyskoczyć z piersi, przemieszczać się błyskawicznie, kiedy wszystko dokoła zamierało i jedyną oznaką życia była przewalająca się przez ciebie entropia. Jednym słowem, takie sobie warunki.
Lubiłem śliczne poranki wiosenne, kiedy słonce bawiło się jak dziecko, rozrzucając po niebie barwy i błyski. Lubiłem późne letnie zachody , gdy ziemia tchnęła spiekotą, a wiatr miękko pieścił i chłodził pachnące pola. Lubiłem i barwną czarowną jesień, gdy złoto i purpura leciały z drzew, i tkały na ścieżkach wzorzyste kobierce, a mgły siwe na gałęziach jodeł się huśtały. Lubiłem i mroźne zimowe noce, gdy cisza kleiła powietrze, a zadumany księżyc diamentami zdobił śnieżną biel.
A wśród tych cudów i skarbów, wśród barw i błysków żyliśmy jak zabłąkane w bajkę dzieci[…]
I mało było słów. Ale słowa były słowami i łatwo je zrozumieć mogłem, i zawsze wiedziałem, że to nie słowa honoru ani przysięgi, więc były pewne
Obserwując i słuchając innych, można zauważyć, że niektórzy (znowu więcej ojców, niż matek) "używa" dzieci przeważnie do chełpienia się przed innymi. Traktując ich nie tylko jako naturalną i logiczną kontynuację swego życia, ale też jak lustro, w którym się odbijają albo rewanżują za to, czego sami nie mogli lub nie potrafili w życiu zrealizować.
Stąd łatwo i cudownie jest móc pokazać piękne, inteligentne i pojętne dziecko, jakby stworzenie podobnego cudu było osobistą czyjąś zasługą.
Natomiast za wstyd, lub winę uznaje się posiadanie dziecka niedoskonałego, które nie odzwierciedla parametrów i kanonów, jakie społeczeństwo tych najodważniejszych, piękniejszych, zręczniejszych (naj... naj...) się spodziewa.
Tymczasem ani ojciec, ani matka, o ile słusznie dumni mogą i powinni być ze swych dzieci, nie powinni ich wykorzystywać do własnych, osobistych celów.
Dziwna sprawa z tym Panem Jezusem. Kiedyś myślałem, że to jakiś bohater, co rozprawił się z tysiącami smoków i pozabijał nieprzeliczone rzesze wrogów, ale okazało się, że nikogo nie zabił, nie latał na czarodziejskim dywanie, nie ożenił się z księżniczką i nawet nie pomógł Żydom wygonić Rzymian. W dodatku był głupi, bo wiedział, że po niego idą, a nie uciekł i dał się złapać. Był miły dla Judasza, chociaż było jasne, że ten go zdradził. Niby robił cuda, bo przemienił wodę w wino, chodził po wodzie i umiał ożywiać umarłych, ale raptem ożywił tylko jednego. Na jego miejscu tak bym zrobił, żeby w ogóle się nie umierało. Miałem go za mięczaka. Mógł walczyć, przecież nie był sam, a on poddał się bez walki jak jakaś baba, a nie chłop. Dał się przybić do krzyża, umarł i nawet nie zemścił się na swych oprawcach."
Niewielu ludzi wie o tym, jakie cuda otwierają się przed nimi w opowieściach i wizjach młodości; albowiem jako dzieci słuchamy i marzymy, snujemy tylko na poły ukształtowane myśli, a gdy próbujemy wspominać jako dorośli, jesteśmy już prozaiczni, otępieni trucizną życia. Wszelako niektórzy z nas budzą się w nocy z głową pełną dziwnych fantomów zaczarowanych wzgórz i ogrodów, krynic śpiewających w słońcu, złotych urwisk zwieszonych nad pomrukującymi morzami, równin ciągnących się ku śpiącym miastom z kamienia i spiżu, mrocznych kompanii herosów jadących na białych, nakrytych czaprakami koniach wzdłuż skrajów gęstych puszcz. W takich razach wiemy, że wejrzeliśmy przez wrota z kości słoniowej w ów cudowny świat, co należał do nas, nim staliśmy się mądrzy i nieszczęśliwi.
- Zastanawiam się , czy Dee da się namówić, żeby mi coś takiego zrobić - odpowiedział Archer beztrosko, ignorując Daemona. - No wiesz, jak już nie będzie w przeciwnej drużynie.
- Nie zrobi ci żadnego kurczaka - odparł Daemon.
- Och, na pewno mi zrobi kurczaka. - Archer zaśmiał się głęboko. - Zrobi mi tyle kurczaka, ile będę chciał.
Daemon mruknął niezadowolony, a ja nie mogłam uwierzyć. że się kłócą o tak hipotetyczną sytuację, jak to, czy Dee usmaży kurczaka, czy też nie. Ale nie powinnam być zaskoczona. Godzinę temu kłócili się o ty, czy Shane byłby lepszym ojcem niż Rick z serialu The Walking Dead. Jakimś cudem Daemon później stwierdził, że Gubernator, pomijając socjopatyczne zapędy, byłby najlepszym ojcem. Fakt, że Archer nigdy nie jadł w Olive Garden, ale oglądał The Walking Dead, był po prostu dziwny.
Z dołu dobiegł żałosny jęk.Wilczarz już sięgał po łuk,spodziewając się zobaczyć zwiadowców Bethoda,którzy ich wytropili,ale to tylko książę pośliznął się,wyrżnął na tyłek i przetoczył na plecy. Dow przyglądał mu się z nieskrywaną pogardą.
- Powiedzieć,że do niczego się nie nadaje,to nic nie powiedzieć.Nie uważasz?Nic,tylko nas spowalnia,skamle głośniej niż maciora przy porodzie,żre więcej,niż mu przysługuje,i sra pięć razy dziennie.
West pomógł księciu wstać i otrzepać błoto z płaszcza.To nawet nie był płaszcz księcia;West oddał mu swój.Wilczarz nadal nie rozumiał,dlaczego rozsądny człowiek zrobił coś tak głupiego.Zwłaszcza teraz,w środku zimy,na mrozie i w ogóle.
- Jakim cudem ktoś go w ogóle słucha ? - Dow z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Mówią,że to syn samego króla Unii.
- Jakie to ma znaczenie,czyim jesteś synem,jeśli jesteś gówno wart ? Gnojek...Gdybym miał się spalić żywcem,nawet bym na niego nie naszczał.
Wilczarz musiał przytaknąć.On też by nie naszczał.
Tylko wtedy, kiedy udaje się nam " urwać materii " - zapomnieć, że jesteśmy - myśleć „poza sobą" - tyko wtedy możemy "rozszerzyć świat" - zobaczyć go o ten kawałek dalej, który stworzyliśmy w myśli, a raczej - myślą. W takiej chwili jesteśmy najbliżej Boga. Myślimy jego myślą. Nie możemy niczego stworzyć, jeżeli pozostajemy w "studni" ciała. Wtedy można tylko marzyć o wyjściu z cembrowiny. I takie marzenie tkwi w naszej podświadomości od prapoczątku. Ciało, tylko wulgarnie rzecz ujmując, jest materią. Tak naprawdę, to ciało jest, transformacją słowa. Jest możliwością myśli, jest jej sercem i krwią. Nasze ciało jest materią, która szczelnie, precyzyjnie wypełnia ideę. Została wykrystalizowana w procesie ewolucji w ciało, które jest pochodną: chleba, powietrza, wody i ognia. Struktura ta wtedy posiada cechy, które nazywamy " życiem ", kiedy spełnia ideę, która ją powołała. Ale zaprogramowana jest tylko, jako ofiara. Musi oswoić się z tym programem i wykonać go do końca. Niezależnie od tego, czy w niego wierzy, czy nie. Od urodzenia do śmierci, uczy się dawać. Ci, którzy tego nie rozumieją, próbują brać, wkraczają w pole błędu i dokonują ofiary daremnej. Tajemnica ofiary jest trudna. Nie żyje się dla życia. Żyje się po to, żeby dokonać ofiary - dać, nie czekając nic w zamian. Płytkie, małostkowe poszukiwanie bliskich potwierdzeń " w zasięgu ręki "- swojego sensu, daje też takie płytkie spełnienia. W najlepszym przypadku i tak kończące się niezbywalną śmiercią. Przyjęcie każdej opcji, poza własne ciało, a już szczególnie w sferę myśli - słowa, daje rozrost świata. Przesuwanie granicy śmierci, o ten kawałek. Oczywiście niczego nie otrzymamy za darmo. To właśnie ofiara jest ceną, którą płacimy. Żeby zaproponować lepszą, ciekawszą gałązkę świata, musimy rozszerzyć własny świat. Najprawdziwiej dokonujemy tego poszerzenia, przez połączenie z innym światem. Następuje to w chwili, podarowania komuś drugiemu tego, co w nas najlepsze, najprawdziwsze, własne. Różne są możliwości przekazywania prawdy, obdarowywania dobrem. Jedną z nich jest muzyka. Muzyka to rodzaj gorącego prądu, który kiedy dotknie wrażliwego ptaka, drzewa, trawy, człowieka - wyzwala z niego głos opowiadający duszę kosmosu. Tam w tym nieskończonym, samotnym opuszczonym przedsionku ( nieba) życia, śmierci - zawieszone są wśród gwiazd, smugi elektronów, zakochane w innych elektronach, które zabrano i przeniesiono na drugą stronę. Na stronę życia. Żaden atom nie jest skończony i dlatego żaden pierwiastek nie jest pełny. Jest ułomny, jest tylko ułamkiem prawdy. A jednak czasem, muzyka, sztuka - dokonuje cudu scalenia. Wtedy jesteśmy blisko - o krok od prawdy. Słyszymy, widzimy, lub czujemy (niebo) kosmos. Siłą, która indukuje możliwość prawdy - jest zbliżenie przez miłość. Dlatego każda miłość jest najważniejsza, bo prowadzi nas do prawdy. Człowiek jest istotą, która ma zgromadzone w jednym bycie, wszystkie elementy Wszechświata, oczywiście w połowie. Bo tylko taki zestaw pozwala żyć i myśleć. Oczywiście to myślenie, też jest tylko - ułomne. Dlatego tak trudno i tak długo trwa rozpoznawanie świata. Żeby rozpoznać świat, żeby dotknąć jego tajemnicy, trzeba " otworzyć serce" i pozwolić płynąć krwi swojej przez nieznane. Krwią, która dotyka nieznanej duszy świata, są myśli. Jeżeli potrafimy pomyśleć materię to ona się staje, staje się na tę chwilę. Materia nie trwa, ona się staje. Dlatego materii nie można pomijać, ale też nie wolno nadawać jej większej miary, niż sama sobie wyznaczyła. We Wszechświecie trwa tylko myśl. I nie jest ona tak zależna, jak to sobie ustaliliśmy. Myśl jest ideą niematerialną. Jest siłą, której źródłem wcale nie jest mózg. Owszem, w mózgu następują pewne materialne procesy (biochemiczne, biofizyczne).Ale tu nic więcej wydarzyć się nie może. Prawdziwy proces zmiany, ruchu idei - zaczyna się w " słońcu myśli " i kiedy otworzymy się, zaczynamy myśleć. Lecz nie myślimy o świecie, myślimy: światem. Na przykład:. Myślimy nie „o deszczu” -. Myślimy "deszczem". Bo oprócz tej postaci świata, którą widzimy, w której żyjemy, którą potrafimy opowiedzieć - jest jeszcze, a może przede wszystkim, - inna postać, inna przestrzeń. Ten deszcz pada w tej drugiej przestrzeni. Pada w nas, pada w samej istocie naszych myśli. W tak zwanej - rzeczywistości nie może dziać się, padanie deszczu. Bo bez myśli, ta rzeczywistość jest martwa. I to nie tak prosto martwa, jak coś, co umarło, tylko tak strasznie martwa, jak coś, co się nie narodziło, co nie powstało. Bo to, co nawet umarło, to jednak - było i myśli, które to coś animowały, nie przestały istnieć. Gdzieś w ich idei, przeniesione w wieczność, zostały informacje o materii. Myśl ożywia nie tyko to, co nazywamy "żywym", myśl nadaje sens i kierunek, nawet najmniejszym cząstkom elementarnym. Myśl ożywia "materię nieożywioną". Myśl nie może być falą elektromagnetyczną, ani żadną inną. Jest piękniejsza i silniejsza niż jakiekolwiek wyobrażenie o fizycznym, materialnym systemie zależności. Myśl jest twórczą możliwością: powoływania, kształtowania, unicestwiania i rozpraszania - fal elektromagnetycznych i wszystkiego, co jest pochodną ruchu.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl